Na krótko przed wybuchem II wojny światowej Miała miejsce katastrofa jednego z największych statków powietrznych III Rzeszy. Wszystko działo się w stanie New Jersey w USA. Oto wspomnienie W. Kalickiego:

 

O 17.45 dziesiątki tysięcy ludzi zatrzymują się na ulicach i skwerach Nowego Jorku z głowami zadartymi do góry. Na tle bezchmurnego nieba, na wysokości zaledwie kilkuset metrów, przesuwa się długie na ćwierć kilometra srebrzyste wrzeciono. Stateczniki w tylnej części upodabniają je do gigantycznej bomby. Takim złowrogim skojarzeniom sprzyjają ogromne swastyki wymalowane na statecznikach.

Nowojorczycy śmieją się jednak, radośnie wymachują rękami. Dla nich największy na świecie sterowiec „Hindenburg” nie jest manifestacją potęgi III Rzeszy Adolfa Hitlera, lecz raczej świadectwem postępu cywilizacyjnego ludzkości, potwierdzeniem wiary, że nowoczesna nauka i technika potrafią zmienić świat na lepsze.

To samo widzą w „Hindenburgu” jego twórcy – Niemieckie Towarzystwo Budowy Statków Zeppelina. Ukończony w marcu zeszłego roku „Hindenburg” jest największym statkiem powietrznym wszech czasów. Jego kadłub ma 245 m długości i mieści w 16 ogromnych komorach 200 tys. m. sześc. lżejszego od powietrza wodoru. Cztery silniki Diesla o mocy 1100 KM każdy pozwalają sterowcowi osiągnąć prędkość podróżną 140 km/h. Blisko 100 pasażerów podróżować może w luksusowych dwuosobowych kabinach. Do dyspozycji mają wytworne, wyłożone zielonymi kaflami łazienki, jadalnię, salon wypoczynkowy, bibliotekę, palarnię, no i wspaniale przeszklone pokłady spacerowe.

„Hindenburg” ma tylko jeden mankament. Generalny konstruktor Hugo Eckener zaplanował wypełnienie zbiorników gazu niepalnym helem, ale Stany Zjednoczone, jedyny producent helu na świecie, odmówiły sprzedaży tego strategicznego surowca hitlerowskim Niemcom. Eckener zmuszony był użyć wodoru. To niebezpieczne rozwiązanie – przy najmniejszej nieszczelności komór zmieszany z powietrzem wodór eksplodować może od byle iskierki.

Po trwającym kwadrans przelocie nad Nowym Jorkiem kpt. Ernst Lehmann wydaje rozkaz skierowania się do lądowiska sterowców w Lakehurst w New Jersey. „Hindenburg” odlatuje powoli, majestatycznie. Pogoda z każdą minutą pogarsza się i kpt. Lehmann chce zaczekać z trudnym i niezbyt bezpiecznym manewrem przyziemienia sterowca, aż burza nad Lakehurst przesunie się dalej.

Po godzinie krążenia nad lądowiskiem ulewa ustaje, zza chmur błyska zachodzące słońce.

Ulewa przepędziła z piaszczystego terenu lądowiska większość widzów; z ponad tysiąca została ich nieopodal wieży cumowniczej nieco ponad setka. Tuż obok wieży czeka kilkudziesięciu marynarzy i żeglarzy, których tutejszy jachtklub wezwał do pomocy przy dokowaniu sterowca.

„Hindenburg” powoli zbliża się do wieży cumowniczej. Nagle sternik Helmut Lau, obsługujący ster wysokości, melduje kapitanowi, że nie jest w stanie opuścić dziobu sterowca. Wygląda na to, że jedna z rufowych komór z wodorem jest nieszczelna. Wyciek gazu spowodował, że teraz rufa jest cięższa od części dziobowej. Kpt. Lehmann wydaje rozkaz zrzucenia 5 t balastu z tylnej części sterowca. Ze zbiorników rufowych lecą w stronę ziemi kaskady wody. Wreszcie rufa powoli unosi się. „Hindenburg” jest wyważony.

Kłopotów tych nie dostrzegają pasażerowie. Niemal wszyscy wyszli z bagażami z kabin i przez panoramiczne szyby pokładów spacerowych machają rękami ku osobom na ziemi.

O 19.23 otwierają się małe drzwi trapowe w dziobie sterowca i wypadają z nich grube liny. Na dole marynarze i żeglarze łapią ich końcówki i zaczynają ściągać sterowiec ku ziemi.

Na lądowisku jest sprawozdawca radia WLS Chicago Herbert Morrison. Relację z lądowania nadaje na żywo: „Oto nadchodzi, panie i panowie, ach, co to za widok, wstrząsający, cudowny widok. Słońce opromienia okna pokładu obserwacyjnego po zachodniej stronie i skrzy się jak błyszczące klejnoty na tle czarnego aksamitu. Oooch! Oooch! Oooch! Wybucha w płomieniach! Zejdźcie z drogi, proszę! Oooo! Oooch! To jest straszne!!! O mój…. Zejdźcie z drogi, proszęęę!!! On wybucha w płomieniach!!!”.

Ciemniejące niebo rozdziera straszliwa eksplozja zbiornika wodoru nr 2. Piorunująca mieszanka wodoru i powietrza pali się płomieniami długimi na 100 m. Jedna z gondoli silnikowych odrywa się i spada z hukiem na ziemię.

Sternik Lau i członek załogi Richard Killman odwracają się natychmiast po tym, jak słyszą za plecami dźwięk, który przypomina im strzał karabinowy. Komory gazowe nr 2, 3 i 4 stoją w gigantycznych płomieniach. Chwilę potem tylne zbiorniki wodoru eksplodują niczym bomby. Siła wybuchu wyrzuca wielu pasażerów przez rozpryśnięte panoramiczne szyby pokładów spacerowych. Bezradnie machając rękami i nogami, lecą z wysokości ponad 50 m – ku śmierci.

Mechanik ogonowy Hans Freund kończy właśnie wyrzucać linę cumowniczą z części rufowej, gdy w mgnieniu oka ogarniają go płomienie. Straszliwa temperatura zwęgla jego ubranie i skórę. Skurcz mięśni wskutek udaru termicznego sprawia, że jego ramiona zaciskają się na linie. Dzięki temu nieprzytomny mechanik zsuwa się po cumie i nie rozbija o piach. Marynarze natychmiast odnoszą go na bok. Jest jedynym członkiem załogi rufowej, który uchodzi z życiem.

Kolejna eksplozja rozrywa kadłub sterowca jak zabawkę. Płonący ogon opada ku ziemi, dziób zaś unosi się jeszcze wyżej w potężnym kominie gorącego powietrza.

Sparaliżowani strachem pasażerowie patrzą, jak zbawcza ziemia oddala się. Głowy nie traci dziennikarz Leonard Adelt, który wykosztował się na dwa 400-dolarowe bilety dla siebie i żony Gertrudy. Prócz sprawienia przyjemności żonie chciał zebrać dodatkowe informacje do książki o sterowcach, którą kończy pisać. Leonard chwyta Gertrudę za rękę i z całych sił, by przebić się przez huk płomieni, krzyczy do reszty pasażerów: „Wszyscy przez okna!”. Państwo Adelt wchodzą na ramę rozbitego okna widokowego i trzymając się za ręce, skaczą w kilkudziesięciometrową otchłań. Piasek amortyzuje nieco uderzenie. Oboje mają poharatane nogi, ale żyją.

Pasażerka pani Doehner przeraźliwie nawołuje swojego męża. Chwilę przed wybuchem poszedł w stronę rufy przypilnować bagażu. Teraz widać tam tylko ścianę huczących płomieni. Pani Doehner przytula mocno swoje dzieci: dwóch małych chłopców i jedenastoletnią córeczkę. Gdy płomienie są tuż-tuż, woła: „Bądźcie dzielne!”, i po kolei wyrzuca płaczące dzieci przez okno. Sama skacze ostatnia. Jeden z chłopców i dziewczynka giną, uderzając o grunt.

Jakiś członek załogi chwyta stewardesę Elsę Ernst i wysuwa ją przez luk, by mogła uchwycić się zwisającej liny cumowniczej. Gdy Elsa łapie zbawczą linę, na jej oczach płomienie zwęglają nieszczęśnika. Stewardesa zjeżdża w dół. Szorstka lina obdziera jej dłonie z ciała, wyrywa skórę z ud, ale na dole amerykańscy marynarze łapią Elsę żywą.

Dla niektórych pasażerów skok w niemal 100-metrową teraz otchłań jest straszniejszy od płomieni. Zrezygnowany starszy niemiecki biznesmen wraca do saloniku, siada w fotelu i czeka na śmierć w ogniu. Magnat okrętowy John Pannes w zamieszaniu traci z oczu żonę. Zamiast skakać, okręca głowę marynarką i idzie szukać jej prosto w ścianę ognia. Oboje giną.

Kpt. Lehmann i drugi kapitan Pruss skaczą, gdy wokół nich nie ma już żywych członków załogi. Lecą jak pochodnie – płoną ich włosy i ubrania. Dymiący czarny od zgorzelin kpt. Lehmann podnosi się z piasku i idzie przed siebie, w pole. Jest w szoku. Powtarza jak zacięta płyta gramofonowa: „Nie rozumiem tego. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem tego”.

Dziobowa część wraku jest już w całości ogarnięta przez płomienie, ale dzięki temu opada coraz szybciej. To szansa dla tych z pasażerów, którzy sparaliżowani strachem, położyli się na podłodze kabiny pasażerskiej. Płomienie kłębią się już pod sufitem kabiny, ale silny wstrząs oznacza, że jej dno uderzyło o grunt. Płonące nad kabiną komory z wodorem wytwarzają straszliwą temperaturę, niczym hutniczy piec. Ale wynajęci do pomocy w cumowaniu amerykańscy marynarze i żeglarze nie zważają na to. Z prawdziwą pogardą śmierci skaczą przez wybite okna w piekło ognia i wynoszą kolejne ofiary. Większość z nich jest naga – płomień spalił ubrania. Skóra niektórych jest całkowicie zwęglona. Jakiś mężczyzna wychodzi z płomieni kabiny o własnych siłach. Jest w szoku. Gdy marynarze chcą go podtrzymać, odpowiada: „Nie widzicie, że jestem całkiem w porządku?”, po czym pada martwy na ziemię.

Słup dymu sięga niemal kilometra wysokości. Wrak sterowca dopala się do późnej nocy. Ginie 35 pasażerów i członków załogi oraz jeden z ratujących ofiary amerykańskich marynarzy.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.