Tym razem nasz przewodnik po historii (W. Kalicki) zabiera nas do Nowej Huty, gdzie 27 kwietnia 1960 roku doszło do ogromnych zamieszek w obronie krzyża. Było wielu rannych, podobno były nawet ofiary śmiertelne, choć oficjalnie nigdy tego nie potwierdzono.

Tak wyglądały wypadki we wspomnieniu naszego autora:

O 8.00 pod drewnianym krzyżem stojącym na skwerku między ul. Marksa i Majakowskiego w Nowej Hucie zatrzymuje się ciężarówka. Z paki zsiada kilkunastu mężczyzn z łopatami i kilofami. Nie tracąc czasu, biorą się do podkopywania fundamentu 10-metrowego krzyża. Inni ściągają z ciężarówki na ziemię solidną linę.

Zdziwieni przechodnie zatrzymują się, pytają, co się dzieje. Robotnicy uwijają się jak w ukropie. Zatrzymuje się samochód. Kierowca pyta brygadzistę Józefa Solarza, co robią jego ludzie.

 „Musimy wykopać krzyż i zawieźć proboszczowi” – słyszy w odpowiedzi.

Drewniany krzyż stoi w miejscu, gdzie ma, a raczej miał, stanąć kościół.

Gdy władze rozpoczęły budowę Nowej Huty, o kościele dla jej mieszkańców nawet nie chciały słyszeć. Nowa Huta miała być nie tylko wzorcowym socjalistycznym osiedlem robotniczym, ale i klinem rozbijającym – w znakomitej większości antykomunistyczną – społeczność mieszkańców Krakowa. Dopiero odwilż w stosunkach państwo–Kościół po dojściu do władzy Gomułki dała nadzieję na budowę świątyni. Na przełomie lat 1956 i 1957 władze krakowskie zezwoliły na budowę i wskazały wstępną lokalizację kościoła – na terenie przyległym do skrzyżowania ul. Marksa i Majakowskiego. Pół roku później powstał Komitet Budowy Kościoła, który rychło zebrał pokaźną sumę ponad 2 mln zł. Na miejscu budowy parafianie postawili drewniany krzyż.

Ale ekipa Gomułki, gdy tylko poczuła się pewniej, zaostrzyła politykę wyznaniową.

Krakowskie władze najpierw postawiły kurii ultimatum: budowa dojdzie do skutku, jeśli zostanie odwołany niewygodny proboszcz parafii Bieńczyce ks. Stanisław Kościelny. Stawka była wysoka – ogromna rzesza wiernych nie mogła w nieskończoność pozostawiać bez kościoła parafialnego. Kuria ostatecznie wyraziła zgodę na objęcie parafii przez nowego proboszcza, ks. Mieczysława Satorę.

I tylko o to władzom chodziło.

Pół roku temu Wydział Architektury Prezydium Rady Narodowej Miasta Krakowa uchylił wcześniejszą decyzję o lokalizacji nowego kościoła. Komitet Budowy władze postanowiły pod byle pretekstem rozwiązać, a zebrane przezeń na budowę świątyni 2 mln po prostu zagrabić i przekazać na państwowy Fundusz Budowy Szkół. Na rogu Marksa i Majakowskiego zaś, na terenie oficjalnie noszącym miano pl. Teatralnego, zaplanowano wybudowanie szkoły tysiąclatki w ramach akcji „1000 szkół na tysiąclecie”. Na nic zdały się protesty i interwencje proboszcza Satory i krakowskiego wikariusza generalnego bp. Karola Wojtyły.

Tydzień temu Dyrekcja Budowy Osiedli Robotniczych jako inwestor szkoły tysiąclatki na terenie pl. Teatralnego zażądała od proboszcza Satory usunięcia drewnianego krzyża.

O co chodzi mężczyznom rozkopującym ziemię pod krzyżem, pierwsze orientują się kobiety. Kilka z nich podbiega do krzyża i mocno go obejmuje. Robotnicy kopią. Ktoś krzyczy: „Krzyż, krzyż wykopują!”. Podbiegają kolejni przechodnie. Większość to kobiety. Z zakupami, z dziećmi. W zamieszaniu rozlewa się mleko niesione przez nie w metalowych kankach, rozsypują się zakupy. Robotnicy z ponurą determinacją kopią dalej. Wreszcie krzyż zaczyna się chylić na bok. Robotnicy biorą się za linę, by ostatecznie wyrwać go z gruntu. Widząc to, kobiety rzucają w nich grudami ziemi i kamieniami. Robotnicy uciekają. Z okolicznych bloków wybiegają mieszkańcy i znów ustawiają krzyż.

W pobliżu pojawia się milicyjna nyska i kilka patroli funkcjonariuszy. Na razie stoją bezczynnie, obserwują rozgorączkowanych mieszkańców. W tłumie są urzędnicy dzielnicowej rady narodowej. Nawołują do rozejścia się. Mieszkańcy obrzucają ich epitetami, ale nikt nie robi im krzywdy.

Tymczasem komendant dzielnicowy MO alarmuje komendę wojewódzką milicji. Województwo reaguje błyskawicznie. Ok. 11.00 przed budynkiem rady narodowej w Nowej Hucie pojawiają się 2 plutony ZOMO.

Pod krzyżem jest już ponad 1000 osób. Ustawiają płonące świece, rzucają kwiaty i pieniądze na budowę kościoła. Wielu klęczy i śpiewa nabożne pieśni. Milicjanci stoją w pobliżu, ale nie interweniują. Nikt ich nie zaczepia. Urzędnicy rady narodowej ciągle przechadzają się w tłumie, wzywają do opamiętania się i rozejścia. Wreszcie ktoś z wiernych nie wytrzymuje i tłucze działacza dzielnicowego komitetu partii. Potem zdrowe cięgi obrywa jeszcze kilku innych partyjnych i tajniaków SB. Na ten widok ruszają się milicjanci. Podbiegają do bitych, osłaniają ich, pomagają wymknąć się z tłumu.

O 14.30 wierni atakują przeciskających się pod krzyż 2 oficerów milicji. Funkcjonariusze rzucają się do ucieczki. Kilkadziesiąt osób z kamieniami w rękach biegnie za nimi. Na pomoc ściganym wyjeżdża milicyjna nyska. Oficerowie wskakują do radiowozu i odjeżdżają w kierunku rady narodowej. Rozjuszeni ludzie ścigają nyskę aż do gmachu rady. Tam zatrzymują się przed samochodami z zomowcami przysłanymi przez komendę wojewódzką MO. Zaskoczony tłum nie atakuje, ale i nie ucieka. Po kwadransie pierwsi śmiałkowie sięgają po kamienie. Zomowcy wysiadają, formują szyk i ruszają na demonstrantów. Tłum ucieka, po chwili jednak wraca. O blachy samochodów ZOMO bębnią kamienie, pryskają szyby. Zomowcy znów ruszają do ataku. I tak kilka razy.

Tłum przed budynkiem rady narodowej rośnie błyskawicznie. Rośnie też determinacja demonstrantów. Gdy kilku złapanych mężczyzn zomowcy zamykają w nysce pod strażą jednego funkcjonariusza, zatrzymani biją go i uciekają.

Wśród demonstrantów krążą po cywilnemu tajniacy i robią zdjęcia. Inni tajniacy rozpuszczają pogłoskę, że to korespondenci zagraniczni fotografują. Dumni mieszkańcy uśmiechają się do obiektywów.

Kwadrans przed 16.00 2-tysięczny tłum otacza grupę zomowców przed budynkiem straży pożarnej. Przybywa odsiecz ZOMO i z trudem wyprowadza otoczonych z opresji. Milicjanci biją demonstrantów pałkami, rzucają w tłum pojemniki z gazem łzawiącym. W ich stronę lecą teraz już nie tylko przypadkowo znalezione kamienie, ale i potężne kostki brukowe wyrwane z nawierzchni ulic. Obrońcy krzyża mają pod ręką prawdziwy skład amunicji – w pierwszej godzinie zamieszek kierowca przejeżdżającej wywrotki zrzucił pod krzyżem wieziony gruz i brukowce, krzycząc przy tym: „Ludzie, krzyż wam zabierają, a wy co?”.

Ok. 16.00 zamieszki rozlewają się po całej Nowej Hucie. Demonstranci docierają na pl. Centralny, rozbijają budkę milicyjną, zatrzymują tramwaje i samochody w poszukiwaniu milicjantów. Znalezionych funkcjonariuszy biją i pędzą precz. Dzielnicowy Czesław Łakota umyka przed prześladowcami do cukierni. Tam, szachując ich wyciągniętym pistoletem, wzywa przez telefon pomoc. Demonstranci podpalają magazyn słodyczy, do którego ostatecznie wycofał się dzielnicowy. Milicyjna odsiecz przybywa w ostatniej chwili.

Do Nowej Huty napływają kolejne formacje milicji. Władze wysyłają do akcji żołnierzy miejscowego pułku KBW, blokują wszystkie drogi prowadzące do dzielnicy. Na wszelki wypadek żołnierze rozbrajają strażników przemysłowych Huty im. Lenina. Po 17.00 demonstranci pod naciskiem milicyjnych tyralier uciekają, by po chwili znów zebrać się i atakować kamieniami. Z okien i balkonów na zomowców lecą butelki i doniczki. Coraz więcej rannych, także ciężko, milicjantów odsyłanych jest do szpitala.

O 20.00 MO przystępuje do generalnego szturmu. 2-tysięczny tłum modlących się pod krzyżem atakowany jest przez ponad 300 funkcjonariuszy, w tym przez pluton milicjantów z psami i 2 armatki wodne. Mieszkańcy budują na ul. Majakowskiego barykadę z ławek. Bronią się kamieniami, butelkami. Jacyś desperaci wskakują na opancerzone samochody z armatkami wodnymi i szmatami usiłują zatkać szczeliny obserwacyjne. Słychać okrzyki: „Za wiarę! Za ojczyznę! Pachołki moskiewskie!”.

Coraz więcej demonstrantów jest wyłapywanych przez milicję, bitych, kopanych i wywożonych odkrytymi ciężarówkami do aresztu na Siemiradzkiego lub do więzienia na Montelupich. Aresztowani wykrzykują do przechodniów swoje adresy, śpiewają Boże coś Polskę i Mazurka Dąbrowskiego.

Po zmroku inicjatywę przejmują demonstranci. Atakują cegłami, kamieniami i wyrwanymi gdzieś żelaznymi prętami. Złapanych zomowców biją dotkliwie, rozbierają do rosołu.

Pod gmachem rady narodowej demonstranci obrzucają butelkami z benzyną wycofującą się z ul. Marksa kolumnę samochodów ZOMO. W ogniu staje milicyjny gazik. Zomowcy zaczynają strzelać w powietrze. Słysząc strzelaninę, milicjanci w innych miejscach ulicznych walk także sięgają po broń. Wszyscy wyposażeni są w ostrą amunicję.

O 21.30 dyrektor zakładów energetycznych dostaje od komendanta milicji polecenie wyłączenia zasilania linii tramwajowej do Krakowa. Wyłącza zaś prąd w całej Nowej Hucie.

W ciemnościach demonstranci przystępują do generalnego kontrataku. Wdzierają się do gmachu rady narodowej, podpalają go. Strażaków obrzucają cegłami. 2 milicjantów barykaduje się na trzecim piętrze. Coraz częściej słychać strzały. Kobiety opatrują rannych.

Po 23.00 postrzał w pierś dostaje 21-letni Jan Lis, pociski trafiają też inne ofiary.

Do Nowej Huty wjeżdżają kolejne oddziały milicji. Władze rzucają do akcji więcej żołnierzy KBW. Zwarte grupy walczących demonstrantów zostają rozbite dopiero koło północy. Największa, licząca 5 tys. ludzi, otaczała krzyż. Setki milicjantów i żołnierzy przeszukują dom po domu. Niezameldowanych straszliwie biją i aresztują.

Mimo wszystko w ciemnościach grupa kobiet trwa przy krzyżu. Modlą się, obejmują go. O 2.30 w nocy krzyż od świeczek zajmuje się ogniem. Kobiety gaszą pożar. Znowu trzymają się krzyża. Zomowcy biją je po palcach tak długo, aż wypuszczą go z rąk.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.