29 stycznia 1910 – to dzień zakończenia sensacyjnego procesu sądowego nad Janiną Borowską. Sprawą żyła nie tylko cała ówczesna Polska, ale również i Europa. Borowską oskarżono o morderstwo i ostatecznie uniewinniono. Do dziś uważa się, iż sprawa nie została dostatecznie wyjaśniona. W. Kalicki wprowadza nas dzisiaj w atmosferę rozpraw sądowych z początku XX wieku:

Sala i galeria krakowskiego sądu od wczesnego ranka wypełnione są publicznością – do ostatniego miejsca. O 9.45 rozpoczyna się ostatni, 14. dzień procesu Janiny Borowskiej oskarżonej o zamordowanie adwokata dr. Włodzimierza Lewickiego. Rozprawa ma niecodzienny przebieg: skarżąca się na osłabienie, wskutek pobytu w areszcie śledczym, oskarżona leży w czarnej sukni i woalce na wygodnym fotelu z obniżonym oparciem. Na stoliku obok fotela woźny sądowy, jak każdego dnia rozprawy, stawia butelkę wina i szklankę. Zdaniem sądu trunek ma wzmacniać osłabłą oskarżoną. Niezależnie od jej prawdziwej czy wyimaginowanej słabości przy fotelu podsądnej stoi żołnierz z bagnetem na lufie karabinu.

Przemawia obrońca Borowskiej dr Szalay: „Panem et circenses – wołały głodne tłumy do swoich cezarów, a dziś hasło to w innych słowach rozbrzmiewa po całej kuli ziemskiej. Przed znajomością faktów, przed usłyszeniem słowa obrony, przed oskarżeniem, przed rozprawą opinia osądziła i zasądziła Borowską. Oskarżenie przyznaje, że nie można tu mówić o pewnikach i nie mając realnych podstaw, szuka w krainie ducha dowodów winy oskarżonej, bo opiera się głównie i niemal jedynie na bardzo trudnych zagadnieniach psychologicznych. Niezwykła oskarżona, kobieta inteligentna, niezwykłego umysłu, wyniszczona fizycznie aresztem śledczym, brakiem pokarmu, widmo półtrupa, którą sztucznymi, podniecającymi środkami utrzymuje się w możności nie do myślenia i mówienia, ale wprost do zachowania sił fizycznych, potrzebnych dla obecności na sali. Niezwykła rozprawa, gdzie przewodniczący sądu oskarża, świadkowie nie zeznają faktów, lecz wyjawiają swoje zdanie i opinie, wnoszą formalne oskarżenia”.

W jednym adwokat ma niewątpliwie rację: ustalenia poczynione w śledztwie i na sali sądowej sprawiły, że lwia część opinii publicznej przekonana jest o jej winie. Stronę oskarżonej trzymają przede wszystkim kobiety, zwłaszcza te sympatyzujące z ruchem emancypacyjnym.

Janina Borowska już przed 2 laty stała się bohaterką głośnego skandalu. Socjalistyczny dziennik krakowski „Naprzód” oskarżył ją, że jest tajną agentką carskiej ochrany. Borowska pozwała redaktora „Naprzodu” Emila Häckera o zniesławienie. Do reprezentowania jej przed sądem zgłosił się z własnej ochoty młody krakowski adwokat dr Włodzimierz Lewicki. Miał w tym, jak się z czasem okazało, ukryty cel. Udział w głośnym procesie miał odwrócić uwagę opinii publicznej od skandalu, w jaki wcześniej uwikłał się Lewicki, zachowując się niehonorowowo wobec redaktora „Nowin” Ludwika Szczepańskiego. Borowska ofertę Lewickiego przyjęła, licząc, że przystojny, charyzmatyczny obrońca uratuje jej skórę. 2 inteligentnych, przebiegłych manipulatorów rozpoczęło grę. Rychło przewagę uzyskał dr Lewicki: sprawę ze Szczepańskim przed sądem honorowym zaczął w tym samym czasie co proces Borowska-Häcker, którym Kraków interesował się niepomiernie żywiej. W czasie rozpraw z zimną krwią dopuścił do kompromitujących Borowską zeznań, byle tylko odwrócić uwagę krakowskiej opinii od sprawy ze Szczepańskim. W końcu wygrał: w zeszłym roku sąd uznał red. Häckera za oszczercę, co zresztą znaczyło tylko tyle, że pozwany nie miał w ręku niezbitych dowodów, a nie że Borowska tajną agentką nie była.

W czasie procesu pozostający w separacji Lewicki zaczął romans z Borowską, której mąż i dziecko pozostali we Lwowie. Gdy tylko Lewicki uporał się ze swoimi kłopotami, często gęsto wysługując się Borowską, rychło zaczął jej unikać. Zraniona kochanka szybko wytropiła, że mecenas związał się z Ireną hrabiną Tyszkiewiczową, planuje unieważnienie swego małżeństwa i ślub z hrabiną. Borowska tygodniami tropiła i nachodziła Lewickiego, domagając się już to odnowienia związku, już to zwrotu kompromitujących listów. Tych jednak Lewicki oddać nie chciał.

5 czerwca 1909 roku o północy w mieszkaniu Lewickiego przy Sławkowskiej lekarz pogotowia zastał konającego adwokata i Janinę Borowską. Lewicki miał przestrzeloną prawą skroń, wysadzone oko, nieprzytomny rzęził w agonii. Leżał na podłodze, tylko w koszuli, zakryty kocem. Czujność śledczych od razu obudził fakt, że Borowska, studentka medycyny, wezwała pogotowie co najmniej pół godziny po fatalnym strzale. W śledztwie co i rusz zmieniała zeznania: powtarzała się tylko opowieść, że Lewicki, siedząc z nią na szezlongu, najpierw, by dowieść potęgi swej do Borowskiej miłości, strzelił sobie z browninga w łeb, a potem, z przestrzeloną głową, jeszcze pół godziny z nią dwornie konwersował i całował po rękach. Niedokładnie usunięte ślady krwi i wymiocin oraz położenie pistoletowej łuski dowiodły jednak, że Lewicki zastrzelony został, leżąc na łóżku. Browning samobójcy znalazł się dopiero kilka godzin po zatrzymaniu Borowskiej ukryty w jej gorsecie. W mieszkaniu policja znalazła liczne ślady po spalonych listach, ale także nieodnalezioną przez Borowską, kompromitującą ją korespondencję.

Oskarżona jednak w śledztwie twardo zaprzeczała oczywistym dowodom. Na sali sądowej zaś od pierwszego dnia odgrywała rolę udręczonej nieomal na śmierć ofiary ślepego wymiaru sprawiedliwości.

Mecenas Szalay w swym wystąpieniu chwyta się każdej okazji, by w ławie przysięgłych wzbudzić współczucie dla oskarżonej i zasiać wątpliwości do jej winy: „Przypomnijcie sobie panowie zeznanie męża Borowskiej, gdy tu opowiadał, jak u nóg jego się wiła, obuwie jego całowała, prosząc, by nie wysyłał jej na medycynę, by zostawił ją w roli żony i matki. Nie usłuchał, nie zrozumiał kobiety, zabił w niej najwznioślejsze ideały życia kobiecego, popchnął ją w szranki tych licznych dziś walczących o inne ideały, o inne stanowisko kobiety w społeczeństwie”.

Dr Szalay zgadza się, że oskarżona mogła mieć słuszny żal do mecenasa Lewickiego, że uwiódł ją, że potraktował jak jedną z wielu miłostek. Mimo to uważa, że Borowska nie miała interesu w zastrzeleniu Lewickiego, i to uznaje za koronny dowód jej niewinności.

W wystąpieniu adwokata próżno by szukać logicznego wywodu, uzasadniającego niewinność oskarżonej. Mecenas Szalay jawnie gra na uczuciach przysięgłych, pomija niewygodne dla obrony ustalenia przewodu sądowego, z rzadka odwołuje się do konkretnych faktów; wiele mówi za to o wyjątkowej inteligencji Borowskiej, o jej udrękach psychicznych ostatniego roku, o niegodziwości ferowania ciężkiego wyroku, gdy brak bezapelacyjnej pewności.

Wystąpienie obrońcy kończy się o 12.30. W porównaniu z wygłoszonym poprzedniego dnia przemówieniem prokuratora Marowskiego, logicznie, krok po kroku wykazującym winę oskarżonej, sprawia wrażenie chaotycznej impresji. Przewodniczący rozprawie nadradca Błonarowicz zarządza półgodzinną przerwę. Po wznowieniu rozprawy publiczność, oczekująca na polemiki oskarżycieli i dramatyczne ostatnie słowo oskarżonej, jest rozczarowana. Prokurator Marowski i oskarżyciel posiłkowy mecenas Kłębkowski, reprezentujący żonę i siostrę zamordowanego, rezygnują z prawa do polemiki. Janina Borowska także zrzeka się prawa do głosu. Przewodniczący przerywa rozprawę do 15.30.

Już na godzinę przed tym terminem przed sądem zbierają się ogromne tłumy. W sali i na galerii panuje straszliwy tłok; szacowne damy z krakowskiego towarzystwa przepychają się i strofują jak przekupki. Przewodniczący Błonarowicz przez 1,5 godziny wygłasza résumé postępowania sądowego: przypomina przysięgłym najistotniejsze ustalenia śledztwa i procesu. Nadradca Błonarowicz przemawia spokojnie, obiektywnie, ale przywoływane przez niego fakty stawiają oskarżoną w coraz mniej korzystnym świetle. Janina Borowska przerywa przewodniczącemu trybunału i usiłuje z nim polemizować.

 – Proszę mi nie przerywać, bo panią w tej chwili wynieść każą! – irytuje się Błonarowicz.

 – Właśnie o to chciałam prosić, bo jestem tak osłabiona, że takich rzeczy słuchać nie mogę – wyjaśnia niespeszona Borowska.

 – I owszem – ripostuje przewodniczący.

 – Proszę mnie kazać wynieść z sali w drodze karnej – domaga się Borowska.

 – Nie! Tylko jeśli pani słaba, każę panią wynieść! – odprawia ją Błonarowicz.

Na salę wchodzą aresztanci, których adwokat zdążył przywołać celem wyniesienia oskarżonej.

Przewodniczący trybunału pyta Borowską, czy mają ją wynieść.

 – Proszę – szepce omdlewającym, scenicznym głosem oskarżona.

Nadradca pyta ją, czy jest słaba. Borowska skwapliwie potwierdza. Ale Błonarowicz zwraca się do więziennego lekarza dr. Smolarskiego: „Proszę oskarżoną zbadać, bo ja tego nie widzę”. Lekarz bada puls Borowskiej i orzeka, że może pozostać na sali. Przewodniczący decyduje, by oskarżonej nie wynosić, i wreszcie kończy swe résumé: „Spełniłem swój obowiązek, nie bacząc na różne pogróżki, które otrzymywałem w listach bezimiennych, nie zważając na obelgi, które mnie tutaj spotykały, bo wiedziałem, że z wypełnieniem obowiązku łączą się i przykrości. Macie panowie wydać wyrok sprawiedliwy, tego domaga się od was społeczeństwo; bo jacy sędziowie, takie społeczeństwo”. Po tych słowach publiczność wstaje z miejsc i długo bije brawo.

Przysięgli wychodzą o 17.35 na naradę. Po godzinie jednak wracają. Przewodniczący ławy, urzędnik towarzystwa ubezpieczeniowego Adam Świderski oświadcza, że przysięgli domagają się, by prócz odpowiedzi na pytania sądu, czy oskarżona winna jest umyślnego, zaplanowanego na zimno morderstwa (wyrok: kara śmierci) czy też nieumyślnego, nieplanowanego zabójstwa (wyrok: ciężka twierdza), mogli odpowiedzieć na pytanie trzecie: czy Borowska doprowadziła do śmierci Lewickiego przez nieostrożne obchodzenie się z bronią? W takim wypadku groziłby jej zaledwie rok aresztu. Prokurator gwałtownie sprzeciwia się wnioskowi przysięgłych. Polemizuje z nim adwokat, ale przewodniczący Błonarowski rozstrzyga, że dodatkowej furtki do złagodzenia kary oskarżonej nie będzie. Przysięgli wychodzą na naradę. O 19.15 wracają na salę. Adam Świderski odczytuje wyrok. Na pytanie, czy Borowska popełniła morderstwo, wszystkich 12 przysięgłych odpowiedziało: nie. Na pytanie, czy winna jest zabójstwa, 6 przysięgłych odpowiedziało: tak, 6: nie.

Na sali rozlegają się głośne oklaski i okrzyki protestu. Cieszą się głównie kobiety, oburzają – mężczyźni.

Na podstawie tego werdyktu trybunał wydaje wyrok uniewinniający. Do Borowskiej podchodzi aktorka Irena Solska i gratuluje uniewinnienia. Prokurator natychmiast zgłasza zażalenie nieważności wyroku. Wobec tego Borowską żołnierz wyprowadza do aresztu. Ulica przed sądem aż huczy od krzyków protestu i oburzenia.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.