3 lutego 1558 roku na Sejmie w Piotrkowie poseł sandomierski Kietliński oddał Zygmuntowi Augustowi akt nieprawnie przywłaszczonej dzierżawy królewskiej. Jego śladem natychmiast poszli inni posłowie w większości protestanci - kalwini, jak Mikołaj Rej. Później z wielkim ociąganiem zrobili to senatorowie. Król podziękował za ten piękny uczynek obywatelski i nie przyjął aktów nadania. Senatorowie szybko sięgali po pergaminy a posłów sam król przymuszał do odbioru. Zygmunt August nie uważał, aby jego nadania były bezprawne. Szlachta tworząca ruch egzekucyjny uważała, że były bezprawne, bo choć nadane przez króla, to jednak bez wiedzy i zgody Sejmu. Nasza fantastycznie obywatelska ówczesna klasa średnia chciała naprawić wkradający się od jakiegoś czasu błędny proceder, aby wzmocnić władzę królewską czyli państwo. Historia zatacza koło. Ciekawe, czy ktoś z dzisiejszej średniej klasy wytknął by błąd rządzącym kosztem swoich przywilejów? W. Kalicki przypomina nam dziś tamto wydarzenie:

Rankiem do posłów na sejm zwołany do Piotrkowa przychodzą wojewoda sandomierski Wawrzyniec Spytek Jordan i kanclerz wielki koronny Jan Ocieski w towarzystwie wojewody poznańskiego Marcina Zborowskiego. Ocieski i Jordan to zaufani doradcy króla Zygmunta Augusta, szczodrze nagradzani przez monarchę licznymi nadaniami i przywilejami. Kanclerz przemawia do posłów w imieniu króla: przekonuje, iż główne postulaty posłów, jako to zacieśnienie unii z Litwą wedle żądań strony polskiej, kwestia respektowania swobód religijnych, wreszcie rewindykacja dóbr i przywilejów królewskich znajdujących się w nieprawnym posiadaniu osób prywatnych, muszą być odłożone do następnego sejmu. Reformatorsko nastawiona część szlachty od dawna już domaga się wykonania, czyli egzekucji, dawnych praw dotyczących tych kwestii. Król nie jest zainteresowany wykonaniem programu egzekucjonistów. Monarcha oparł się na nowej elicie władzy, którą przywiązuje do siebie licznymi nadaniami królewszczyzn. Nadawał je zresztą licznie i swym przeciwnikom, by ich przekupić, zwłaszcza w czasach swej walki o małżeństwo z Barbarą Radziwiłłówną.
Kanclerz Ocieski w imieniu monarchy wzywa posłów do zajęcia się raczej uchwaleniem podatku na wojsko niż roztrząsaniem, kto i jakie beneficja królewskie nieprawnie dzierży.
Odpowiada mu poseł ziemi sandomierskiej Kietliński. Twardo mówi on, że z takich przemówień jak kanclerza nie wyniknie nic dla Rzeczypospolitej dobrego, i wzywa ogół posłów: „Aby nas obwiniać [o szukanie bezprawnych majątków u innych, gdy samemu nie jest się bez winy] nie można było, dajmy im asumpt, czyniąc tak: jeśli jest między nami ktoś, kto wbrew prawu trzyma jakie majątki, chodźmy wszyscy z tym do króla, pana naszego, i oddajmy mu wszystko nieprawnie trzymane. I wezwijmy też panów z rady, aby uczynili to samo. Wszak nam obiecują i przysięgają, że nie chcą w tej sprawie szkodzić Rzeczypospolitej ani usprawiedliwiać swej nieprawości. Ujrzyjmy zatem, jak czynią to, co obiecali. A jeśli tak istotnie uczynią, egzekucja może się dokonać w kilka dni raptem”.
Na koniec Kietliński deklaruje: „A jeśli uczynią, jak powinni i obiecywali, wtedy o obronie granic radzić będziemy”.
Nikt nawet nie zamierza głosować nad wnioskiem Kietlińskiego. Posłowie wołają: „Tak! Tak! Zgoda! Chodźmy!”, wstają hurmą i idą do swych stancji po dawne nadania ziem dziś przez nich nieprawnie trzymanych. Nie mija czasu wiele, gdy tłum posłów wkracza do sali rady. Za stołem, w otoczeniu rady i senatorów, siedzi Zygmunt August. W imieniu posłów przemawia do monarchy Mikołaj Sienicki:
 „Nic innego w rządzeniu Rzecząpospolitą nie przeszkadza bardziej niźli łakomstwo tych, którzy dobra Rzeczypospolitej zabrali, choć wszędzie oni, także w radzie Waszej Królewskiej Mości, oświadczają, że dla dobra Rzeczypospolitej zwrócić je są gotowi. I oto my, osądziwszy się sami, co kto z nas wbrew prawu trzyma, przyszliśmy do Waszej Królewskiej Mości i zwracamy Rzeczypospolitej nieprawne przywileje jakie kto ma, składamy je u stóp Waszej Królewskiej Mości. A radzi jesteśmy, że to czynimy, bo wiemy, że w tym przypadku najtrudniej było o pierwszy krok. A mamy tę nadzieję, że inni, czy to z rady Waszej Królewskiej Mości, czy też ci, co tu prywatnie są obecni, kimkolwiek by byli, uczynią to co i my, zaraz, nie dając się w tym dziele napominać”.
Sienicki kończy przemowę zawoalowaną groźbą pod adresem tych obecnych na sali możnych, którzy by pójść w ślady posłów nie chcieli – czeka ich infamia.
Teraz po kolei posłowie podchodzą do stołu królewskiego. W ciszy jak makiem zasiał każdy głośno oświadcza, jakież to dobra ziemskie czy też myta, od przeprawy przez rzekę, grobli, mostu, z rogatek, ciągle nieprawnie dzierży. Poczem nieważne już nadanie składa na stole przed królem.
Na stole rośnie góra papierów. A wszystko odbywa się w ciszy, w niemym zadziwieniu tłumu świadków.
Przed królewskim stołem stają kasztelan krzywieński Marcin Zborowski, pan Herbutt, kasztelan lubaczowski i podkomorzy łęczycki Stanisław Lasocki. Zwracając swe kasztelanie i podkomorstwo, zgodnie trzej oświadczają, iż dobra, jakie teraz oddają, nie są bynajmniej trzymane bezprawnie, bo ich przodkowie otrzymali je za wielkie dla Rzeczypospolitej zasługi i krew dla niej przelaną. Wolą je wszakże oddać, gdy wolność Rzeczypospolitej tego wymaga.
Gdy już wszyscy posłowie swe papiery rzucili na stół i przyległe doń ławy, wstaje jeden z możnych panów, członek królewskiej rady, podskarbi koronny Stanisław Tarnowski. W ręku trzyma papiery z nadaniami, które do dziś dzierży. Tarnowski grzecznie dziękuje monarsze za wszystkie dobra i tyczące się ich dokumenty kładzie na stos podobnych im, choć wartością o wiele skromniejszych, papierów rzuconych przez posłów. Podskarbi dodaje jeszcze, że Bogu dziękuje, iż doczekał się takiego dnia, a posłom dziękuje za to, że dali asumpt do tak szlachetnych czynów.
Ledwie Tarnowski kończy, wstają inni z wielkich panów: senatorowie, arcybiskup, biskupi, wojewodowie, kasztelanowie. Każdy objaśnia wszem i wobec, jakie to dobra trzymane nieprawnie oddaje, po czym rzuca papier na stół przed królem. Wielu z możnych panów, czując już podczas wystąpień posłów niezwykłą podniosłość chwili, posłało sługi swe do kwater po stosowne dokumenty. Ci, którzy dokumentów z nadaniami na sejm nie przywieźli, wszem i wobec opowiadają o swych nieprawnie dzierżonych dobrach i przywilejach i deklarują, że niezwłocznie je zwrócą.
Wojewoda podolski i marszałek wielki koronny Jan Mielecki zwraca ogromnej wartości nadania otrzymane od siedzącego na sali Zygmunta Augusta – królewszczyzny i kilkanaście wiosek w województwach ruskim i podolskim. Król nigdy Mieleckiemu nie ufał – wyniesienie go na urząd marszałka wielkiego koronnego i nadania te były typowym posunięciem Zygmunta Augusta, mającym zneutralizować niezbyt chętnych mu wielkich panów.
Jan Mielecki, oddawszy teraz nienależne dobra królowi, prosi monarchę, by ten odebrał mu i województwo, i marszałkostwo, jeśli tylko uzna, że dzierży je niezgodnie z prawem. Potem Mielecki stawia przed obliczem Stanisława Augusta swego syna, który publicznie zwraca ekspektatywę, czyli obietnicę objęcia w przyszłości, na starostwo grodzkie.
Ale niejeden z możnych rzuca na ofiarny stos przed królem dokumenty pomniejszej wagi, skrzętnie pomijając najintratniejsze z dóbr, które winien oddać.
Gdy panowie z rady kończą zwracać swe nadania, dokumenty piętrzą się na stole przed królem, na sąsiednich ławach, a na podłodze ścielą się na kształt grubego dywanu.
Stanisław August siedzi nieporuszony. Gdy wystąpienia kończą się, wstaje i usuwa się z radą królewską radzić na stronie.
Po zakończeniu narady wolę Zygmunta Augusta oznajmia posłom kanclerz Jan Ocieski, jeden z większych beneficjentów wątpliwych nadań królewskich (jest on też kasztelanem bieckim, starostą generalnym krakowskim, starostą grodowym sądeckim, dzierżawcą tenuty olsztyńskiej i ziem w Samborskiem, nadto dzierży on miasteczka Dobczyce i Czarnogórę wraz z 15 przyległymi wioskami), a zarazem jeden z zagorzalszych przeciwników ruchu egzekucyjnego.
Kanclerz najpierw oznajmia, iż król wdzięczny jest posłom, że nie bacząc na osobiste i przodków swych zasługi, oddali swe przywileje, a przykładem swym do podobnego czynu panów z królewskiej rady przywiedli. Znak to, że odtąd posłowie i panowie zgodnie będą się starać o dobro Rzeczypospolitej, o zaniechanie czego jedni drugich wcześniej obwiniali, mówi w imieniu monarchy Ocieski. Ale – przechodzi do rzeczy kanclerz – mówi się już o zakończeniu tego sejmu, więc rzecz tak poważna na tym sejmie załatwiona być nie może. Zatem z polecenia króla dotychczasowi posiadacze niechaj swe dokumenty wezmą z powrotem.
Zachęceni przez króla możni panowie podchodzą do stosu dokumentów i żywo bobrują w papierach, szukając swoich nadań, dopiero co dumnie zwróconych. Co i rusz któryś z nich odchodzi uradowany z odzyskanymi drogocennymi a bezprawnymi darowiznami.
Ale posłowie są oburzeni.
 – Nie potośmy listy te przed Waszą Królewską Mość przynieśli, aby z nich tylko taka komedia być miała – grzmią.
Wielu posłów głośno woła, że zwróconych listów z przywilejami brać z powrotem nie będzie. Na to król sam pochyla się nad stosem papierów, przegląda je i wtyka do ręki byłym już właścicielom.
Gorący zwolennik egzekucji praw Ożarowski, który zwrócił przywilej na wieś Przybysławice, protestuje:
 – Wziąć mi, panie mój, gwałtem co możesz, ale dać mi gwałtem nic nie możesz.


Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.