Historia, która wydarzyła się 5 lutego 1869 roku do dziś rozpala wyobraźnię wielu ludzi. Nieopodal miasteczka Dunolly w australijskim stanie Victoria, około 100 kilometrów od Melbourne, dwaj Kornwalijczycy – 32-letni John Deason35-letni Richard Oates – jak wielu podobnych im ludzi, szukali szczęścia. I można powiedzieć, że udało im się je znaleźć, choć oczywiście wszystko zależy od tego, jak definiuje się szczęście. Tym razem szczęście nazywało się „Welcome Stranger” (Witaj Nieznajomy) i ważyło ponad 70 kilogramów. Oto relacja W. Kalickiego:

Uderzający w twardą ziemię niedużym kilofem mężczyzna przypomina nieco bajkowego trolla: nieforemny kapelusz z opadającym, niezbyt szerokim rondem spoczywa na zbyt dużej, jak na dość szczupłe ciało, głowie. Dysproporcję tę podkreśla jeszcze zmierzwiona siwa broda. Mężczyzna ma na sobie sfatygowaną koszulę z odpiętym kołnierzykiem, a na niej nosi złachaną kamizelkę. Zwyczajne czarne spodnie opadają na zniszczone buty z mocnymi podeszwami.

John Deason od późnego ranka kopie kilofem między korzeniami drzewa eukaliptusowego. Po ostatnich burzach zazwyczaj suchy jak pieprz grunt w okolicach Czarnej Rafy, na złotonośnym polu Moliagul w dystrykcie Dunolly, w australijskiej prowincji Wictoria, 200 km na północny zachód od Melbourne, jest wilgotny, a liczne zagłębienia i doły wykopane przez poszukiwaczy złota pełne są wody. To dobry czas na wymywanie na wielkich sitach złotych okruszków z ziemi. Deason właśnie spulchnia ilastą czerwoną ziemię, by potem rzucać ją łopatą na sito i wymywać złoty urobek. 32-latek Deason jest Kornwalijczykiem, podobnie jak jego wspólnik i przyjaciel, o 3 lata starszy Richard Oates. Obaj przypłynęli do Australii przed 7 laty zwabieni sławą bogatych złóż złotonośnych Victorian Gold Fields w dystrykcie Dunolly. Gorączka złota zaczęła się na tych terenach już na początku lat 50. XIX wieku i trwała, nie słabnąc, przez całe lata 60. W tym czasie z pól Wiktorii wydobyto ogromną ilość – 1100 t – czystego złota. Tajemnicą poliszynela było jednak to, że wielu poszukiwaczy wolało nie zgłaszać władzom wydobytego przez siebie kruszcu i nie sprzedawać go po cenach oficjalnych działającym w hrabstwie Dunolly bankom. Brytyjska administracja kolonialna szacuje, że przynajmniej drugie tyle wydobytego złota poszukiwacze zataili przed nią. A to znaczy, że w ciągu 20 lat z aluwialnych gruntów Pól Wiktorii wydobyto grubo ponad 2 tys.  t kruszcu. Nie ogólna masa pozyskiwanego w Dunolly złota jednak najbardziej rozpalała i ciągle rozpala wyobraźnię poszukiwaczy, lecz liczba znalezionych tam samorodków. Ponad 1300 samorodków o wadze przynajmniej 600 g każdy – to rekord wśród aluwialnych pól złotonośnych na świecie. Wśród nich aż 400 samorodków ważyło przynajmniej 3 kg! Największy znaleziony na świecie samorodek wykopano 9 czerwca 1858 roku w Ballarat, w połowie drogi z Moliagul do Melbourne. Ważył 70 kg 30 dkg.

Na polach Wiktorii już od blisko 30 lat znalezienie wielkiego samorodka nie jest sensacją, lecz wydarzeniem na tyle częstym, że część poszukiwaczy w szczycie gorączki złota ograniczała się do polowania na wielkie kęsy żółtego metalu, zaniedbując mozolne przepłukiwanie ton ilastej gleby w poszukiwaniu złotego piasku.

Najlepsze czasy Pola Wiktorii mają jednak za sobą. Wydobycie kruszcu spada z roku na rok, znalezienie samorodków zgłaszane jest coraz rzadziej, a te wykopane bryłki kruszcu są coraz mniejsze. W dystrykcie Dunolly pozostało już niewielu z ponad 500 poszukiwaczy, którzy pracowali tu kilkanaście lat temu, w szczycie gorączki złota. Mimo to większość działek złotonośnych na polu Moliagul, które ma 3 mile długości i mniej więcej milę szerokości, jest ciągle obsadzona przez kilku, jak ich tu nazywają, prawdziwych twardzieli. Zwykle zarabiają na znalezionym złocie wystarczająco dużo, by wieść pracowite, ale wygodne życie. W latach 50. XIX wieku wszyscy poszukiwacze mieszkali w namiotach, ale teraz spora część z nich pobudowała na swoich działkach domy, niektóre całkiem spore; wielu założyło rodziny. Także Deason ma rodzinę – żonę i małego syna.

Murowany domek Deasona stoi na działce o powierzchni 300 stóp kwadratowych – to aż 3 połączone standardowe, 100-stopowe działki z czasów złotej gorączki. Teraz na większość z nich nie ma już chętnych. Oates ma działkę po sąsiedzku. Przez ich ziemie przechodzą tuż pod powierzchnią gruntu złotonośne żyły czerwonych iłów. Deason i Oates, gdy tylko padały deszcze, wypłukiwali złoto na swych gruntach. Gdy gdzieś w Dunolly znaleziono większy samorodek, ruszali tam do pracy w poszukiwaniu szczęścia. Podczas suszy, z pomocą żony Deasona, uprawiali warzywa na 80-akrowej działce rolnej Deasona niedaleko Moliagul.

Deason z rozmachem uderza kilofem w miękką ziemię.

Wraz ze wspólnikiem ma teraz chude miesiące. Od dawna nie znalazł choćby niewielkiego samorodka, ich oszczędności dawno się skończyły. Tydzień temu handlarz odmówił mu worka mąki na kredyt, a wczoraj inny handlarz odwiedził go w domu – tylko po to, by przypomnieć, że minął termin oddania mu kilku szylingów.

Wzruszywszy kilofem ilastą ziemię, Deason wybiera ją łopatą z bardzo długim styliskiem z dna głębokiej na mniej więcej 10 cali jamy. Potem płucze urobek na wielkim sicie prymitywnej maszyny płuczącej.

Deason pracuje w miejscu niezbyt obiecującym – od lat rozbijają tu namioty poszukiwacze złota.

Teraz Deason kopie pod wielkim eukaliptusem, dokładnie tam gdzie kilka lat temu jeden z poszukiwaczy próbował rozbić namiot, ale natrafił na coś twardego bardzo płytko w ziemi i uznawszy, że to kamień, przeniósł się z noclegiem parę metrów dalej.

Deason bierze zamach. Ostrze trafia – nie więcej niż 2 cale pod powierzchnią – na opór. Za drugim razem znów uderza w coś twardego. Trzecie uderzenie kilofem tuż obok kończy się tak samo.

 – Cholera, chciałbym, żeby to był samorodek – wzdycha Deason.

Potem klęka, ostrożnie rozgarnia tłustawą, wilgotną ziemię. Jego zgrubiałe od ciężkiej pracy dłonie ledwo wyczuwają jakieś ostre krawędzie. Między grudami iłu mocno błyska czyste złoto.

Deason sięga po kilof i wbija go w ziemię. Próbuje podważyć samorodek, ale nie ma siły. Zapiera się, wreszcie trzonek pęka z trzaskiem. Deason bierze solidny łom. Wbija go w grunt obok złotych błysków, rękami obkopuje bryłę złota. Gdy stwierdza, że ma ona co najmniej kilkanaście cali długości, robi mu się gorąco z wrażenia. W końcu zapiera się i wyrywa łomem samorodek na powierzchnię.

Jest ogromny, na oko ma z 0,5 m długości. Złoto jest gęsto przerośnięte kwarcem.

Deason woła syna, kręcącego się obok odległego o niespełna 70 m domu. Chłopak gapi się jak zahipnotyzowany na wielką bryłę. Ojciec wysyła go po wspólnika. Oates kopie ziemię do wypłukiwania kruszcu nieopodal, na swojej działce, nieco poniżej płuczki urobku. Przychodzi niezwłocznie. W milczeniu kontempluje wielkość i urodę znaleziska.

 – Co o tym sądzisz, Dick, jest to warte 5 tys. funtów? – pyta z nadzieją w głosie Deason.

 – Och, chyba bardziej z 2 tys. – odpowiada Oates, któremu wydaje się, że w bryle samorodka zdecydowanie przeważa kwarc.

Przybiega żona Deasona. Zachwyty trwają krótko. Znalezisko trzeba szybko ukryć. Na tych terenach jest mnóstwo facetów, którzy zrobiliby wszystko, by posiąść taki skarb. Parę strzałów ze strzelby załatwiłoby sprawę. Obaj wspólnicy jeszcze bardziej boją się licznych w tych stronach biednych robotników chińskich.

Po krótkiej naradzie Deason przyprowadza z domu ręczny wózek. Obaj mężczyźni z wysiłkiem dźwigają samorodek na wózek. Przykryte starą kurtką znalezisko wiozą do pobliskiego domku Deasona. Tam ustawiają przepiękny samorodek na palenisku, obkładają go suchym drewnem i rozpalają wielki ogień.

Dzień upływa im na dokładaniu drewna i popijaniu podłego lokalnego piwa – oszczędnie, bo z braku kredytu mają go niewiele, a za nic nie chcą zdradzić nikomu, co znalazł Deason.

Dochodzi 20.00, niebo powoli szarzeje. Obaj mężczyźni wygaszają ogień. Czekają jeszcze 2 godziny, by rozpalony samorodek wystygł. Potem obaj młotkiem i obuchem siekiery obtłukują zeń kwarc. Na spodzie samorodka tkwi w kwarcu kawał litego złota o wadze 58 kg. Obłupany kwarc zawiera mnóstwo sporych kęsów kruszcu. Wspólnicy przewożą nocą złotonośny kwarc samorodka do tzw. Baterii Udeya, gdzie wytapiają mnóstwo złota.

Jakimś cudem o znalezisku dowiadują się znajomi i sąsiedzi Deasona i Oatesa. Nocą przychodzą do domku kolejni goście. Upojeni sukcesem – bo nie odrobiną piwa – wspólnicy hojnie obdarowują przybyszów kawałkami złota z nieistniejącego już samorodka. Ktoś – właściwie nie wiadomo kto – mówi o nim Welcome Stranger: Witaj, Nieznajomy. Do rana nikt już nie nazywa znaleziska inaczej.

W końcu także Deason odkłada sobie na pamiątkę kawałek samorodka.

Gdy nazajutrz obaj sprzedają w banku wytopione złoto, okazuje się, że jest go 70 kg i 680 gramów – o 380 gramów więcej, niż zawierał złota Welcome znaleziony w Ballarat.

Największy znaleziony na świecie samorodek widziały tylko 4 osoby: John Deason, jego żona, John Oates i mały synek Deasonów.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.