17.02.1904 roku odbyła się premiera opery Giacomo Pucciniego „Madame Butterfly”. Wielka gala zamieniła się w wielką klapę, ale Puccini się nie poddał. Po kilku zmianach w utworze doszło do kolej premiery, po której opera przeniosła się na deski Metropolitan Opery w Nowym Jorku i odniosła wielki sukces. Zanim jednak to się stało trzeba było zmierzyć się z porażką. O tym jak się z nią mierzono opowiada W. Kalicki:

Kompozytor Giacomo Puccini od rana jest radośnie podniecony. Wieczorem prapremiera jego najnowszej opery Madame Butterfly. Po wielkich sukcesach Manon Lescaut, Cyganerii, Toski jego sława wielkiego kompozytora, następcy Verdiego, zostanie bezapelacyjnie ugruntowana!

Gwiazdą wieczoru ma być młoda, 28-letnia śpiewaczka Rosina Storchio. Urodzona w Wenecji, ukończyła konserwatorium w Mediolanie. Debiutowała przed 12 laty na scenie mediolańskiego Teatro dal Verme w Carmen Georges’a Bizeta. Do roli tytułowej w Madame Butterfly wybrał ją rządzący w Teatro alla Scala, wespół z Giuliem Gatti-Casazza, legendarny Arturo Toscanini. Storchio jest jego kochanką.

Puccini, zawsze czuły na wdzięki dam, uwielbia śliczną, delikatną Rosinę. Przede wszystkim jednak wierzy w jej wspaniały sopran i aktorski kunszt. Storchio z prawdziwym poświęceniem przygotowywała się do tytułowej roli japońskiej gejszy Cho Cho San. Godzinami, a czasem przez całe noce, ćwiczyła pod okiem Pucciniego charakterystyczny drobny krok wytwornej Japonki, jej teatralne gesty, pokorę i posłuszeństwo wobec kochanego mężczyzny – ale i dumę. Muzyka Pucciniego od razu porwała młodą śpiewaczkę, Storchio jest jednak osobą egzaltowaną i łatwo poddającą się nastrojowi chwili. Podczas prób nieraz śpiewała arie, płacząc ze wzruszenia. Czasem rozpływała się przed Puccinim nad urodą muzyki Madame Butterfly, to znów załamywała ręce i przepowiadała swą artystyczną klęskę w prapremierowym spektaklu.

 – Położę pańskie arcydzieło, maestro – prowokowała los.

Puccini nieodmiennie traktował ją z wielką wyrozumiałością, jak nadwrażliwe dziecko, a takiego typu artystów na operowych scenach nie brakuje przecież – pocieszał, dodawał ducha, nie zwracał uwagi na jej depresje.

Po śniadaniu maestro nie zapomina o psychicznej dyspozycji gwiazdy wieczoru. Zasiada do pisania listu:

 „Kochana Rosino.

To całkiem zbędne, abym życzył Pani szczęścia. Sztuka Pani jest tak prawdziwa, tak subtelna, tak porywająca, że publiczność na pewno odda Jej pokłon.

Mam nadzieję, że z Pani pomocą wywalczymy zwycięstwo.

A więc do widzenia wieczorem! Pozdrawiam Panią, najdroższa przyjaciółko, ze spokojnym sercem i największą przyjaźnią. Oddany pani Puccini”.

Kompozytor nie udaje optymizmu. Tym razem rzeczywiście jest pewien sukcesu.

Nad Madame Butterfly pracował zapamiętale przez wiele miesięcy. Poznana przez niego na przedstawieniu w operze żona posła Japonii w Rzymie pani Oyama na życzenie swego męża przeprowadziła się do Viareggio, gdzie mieszkał Puccini, by móc pomagać mu w pracy. Poseł Oyama od razu pojął, że nic tak nie poprawi wizerunku cesarstwa w Europie jak oparta na japońskich motywach opera maestro Pucciniego. Pani Oyama tłumaczyła Pucciniemu japońskie obyczaje, śpiewała tradycyjne pieśni miłosne, wyjaśniała tajniki stroju i ceremonii.

Sceptykiem pozostał jedynie dobrodziej Pucciniego, król włoskich wydawców muzycznych Giulio Ricordi. Nie podobało mu się ryzykowne zredukowanie liczby aktów do dwóch i rozdęcie ich przez kompozytora do rozmiarów trudnych do zniesienia dla widza. Ale Puccini pozostał głuchy na jego perswazje.

Do Teatro alla Scala widzowie napływają już grubo przed 20.00. W loży honorowej zasiada Puccini z żoną Elwirą i synem Tonio. Na widowni są też wszyscy ci, którzy przyczynili się do powstania opery: wydawcy Giulio i Tito Ricordi z rodzinami, autorzy libretta – poeci Luigi Illica i Giuseppe Giacosa, jest mnóstwo przyjaciół z kolonii artystów w Torre del Lago, gdzie Puccini z Elwirą i Toniem spędzili wiele miesięcy.

W loży na parterze, dokładnie naprzeciw loży Pucciniego, siedzą pani Oyama i jej mąż. Wśród widzów jest sporo Japończyków. To dyplomaci, biznesmeni, studenci. Na wieść, iż dzieło włoskiego kompozytora rozsławić ma na Starym Kontynencie ich ojczyznę, ściągnęli do La Scali z całej Europy.

Ale przede wszystkim na widowni jest artystyczna śmietanka muzycznych Włoch. Prapremiera najnowszej opery Pucciniego to przecież wielkie światowe wydarzenie. Jest więc kompozytor Pietro Mascagni i gwiazdy młodego pokolenia kompozytorów, wśród nich Francesco Cilea, Alberto Franchetti, Umberto Giordano. Starsi mistrzowie, konkurujący z Puccinim, dyplomatycznie zostali w domu.

Okazji do ujrzenia nowego dzieła mistrza – i ewentualnego zakontraktowania go do swego repertuaru – nie mogli pominąć dyrektorzy największych europejskich oper. Tego wieczoru są na widowni niemal w komplecie, z dyrektorem paryskiej Opera Comique André Messagerem na czele.

O 20.30, na pół godziny przed rozpoczęciem spektaklu, za kulisami wszystko zapięte jest na ostatni guzik. Reżyserujący Madame Butterfly syn wydawcy Giulia Ricordiego, Tito, poleca zawołać wszystkich artystów na zasłoniętą kurtyną scenę. Ricordi uważnie lustruje stroje – wszystko jest w porządku.

No, nie wszystko. Widownia jest tego wieczoru dziwnie niespokojna, wręcz rozdrażniona. Puccini nie przejmuje się, nerwowy gwar na sali bierze za ożywienie publiczności przed premierą. Za to Rosina Storchio jest pełna najgorszych przeczuć.

Skąd ta dziwna nieobecność jej kochanka Toscaniniego, który bez słowa czmychnął z La Scali akurat w dniu prapremiery?!

Maestro Toscanini wiedział, co robi. Nietypowa, dwuaktowa konstrukcja Madame Butterfly jest ciężkim wyzwaniem dla wyrobionej, ale i konserwatywnej widowni w Mediolanie. Akty są za długie, przeładowane epizodami, intryga przez to staje się niezbyt logiczna. Co ważniejsze, do Toscaniniego doszły słuchy, że Sonzogno, wielki rywal wydawcy Giulia Ricordiego, dowiedział się od swych szpiegów na próbach Madame Butterfly, że najnowsze dzieło protegowanego Ricordiego nie jest wolne od poważnych usterek. Sonzogno ponoć zmobilizował i opłacił klakierów na widowni, by wywołać skandal i ośmieszyć konkurenta. A na dobitkę Giulio Ricordi nie przepada za Toscaninim i publicznie daje mu to odczuć…

O 21.00 dyrygent Cleofonte Campanini staje za pulpitem. Gwar na widowni nie cichnie. Puccini zachodzi za kulisy, zbliża się do Storchio:

 – Zaczynamy. Campanini już zszedł do orkiestry.

Storchio podchodzi do kurtyny. Zza grubej tkaniny dochodzi dziwny, nerwowy gwar. Zdenerwowana Storchio lewą rękę kładzie na sercu, prawą żegna się 3 razy.

Puccini, choć nie podejrzewa niczego złego, uchodzi na stronę, by również po trzykroć przeżegnać się.

Zaczyna się. Tenor Giovanni Zenatello w roli porucznika amerykańskiej marynarki, nudzącego się w japońskim porcie Nagasaki, żąda od tenora Gaetano Pini-Corsiego, grającego japońskiego stręczyciela Goro, by za opłatą ułatwił mu znajomość z młodziutką gejszą Cio-Cio-san, zwaną także Butterfly. Dalej akcja wikła się w kolejnych epizodach. Publiczność, zwykle wysłuchująca nieznanych oper z zapartym tchem, nieustannie kaszle, chrząka, wierci się.

Za kulisy wpada jeden ze śpiewaków:

 – Psiakrew, co za publiczność, nic nie robi, tylko kaszle!

Przerażonej Rosinie Storchio zimny pot zmywa biały makijaż z czoła.

Na scenę wychodzą służące Cio-Cio-san, zaraz po nich zjawia się na deskach sama Storchio jako gejsza Butterfly. Rosina śpiewa arię Idzie od morza i od lądu radosny powiew wiosny. Widownia milczy złowrogo. Nagle jakiś mężczyzna drze się z galerii:

 „Cyganeria! Cyganeria!”.

Odpowiada mu mnóstwo innych głosów: „Cyganeria, Cyganeria! Już to słyszeliśmy!”.

Zarzut autoplagiatu Pucciniego na jego operze Cyganeria nie mógł zrodzić się w tylu głowach w trakcie pierwszego słuchania Madame Butterfly. To zorganizowana nagonka. Świetnie rozumie to część widowni życzliwa Pucciniemu i klaszcze co sił. Rozjuszeni klakierzy opłaceni przez Sonzogna drą się jeszcze głośniej.

Przydługi pierwszy akt kończy się przy akompaniamencie wrogich okrzyków i nielicznych oklasków. Śpiewacy zachowują zimną krew. Jak każe obyczaj, wychodzą z kompozytorem przed kurtynę i kłaniają się publiczności. Puccini nie chce się pokazywać, artyści ciągną go za połę fraka.

Innym powszechnym zwyczajem operowym jest odwiedzanie śpiewaków za kulisami po pierwszym akcie przez możnych miłośników opery, przyjaciół, dziennikarzy. Tego wieczoru za kulisami nie zjawia się nikt. Śpiewacy są przerażeni, oszołomieni. Puccini, z twarzą pokrytą purpurowymi plamami, pali papierosa za papierosem, niedopałki ciska na drewnianą podłogę. Strażacy patrzą na to bez słowa albo udają, że nie widzą. Wielki kompozytor wygląda jak skazaniec na chwilę przed egzekucją.

Tylko jedna osoba za kulisami zachowuje zimną krew. Tito Ricordi przechadza się nieporuszony. Poklepuje śpiewaków po ramieniu, pociesza: „Już się wyładowali. W drugim akcie przełamią się. Zobaczycie, zwyciężymy”.

Ale w drugim akcie agresja widowni wzmaga się. Do klakierów dołączają neutralni widzowie. To już zbiorowa histeria. Gdy Cio-Cio-san układa do snu dziecko jej i porucznika Pinkertona, który z zimną krwią porzucił biedną, kochająca gejszę, przeciąg nieoczekiwanie wzdyma suknię Rosiny Storchio.

 – Butterfly jest jeszcze brzemienna po Pinkertonie – wrzeszczy po chamsku któryś z klakierów.

Storchio płacze. Gdy śpiewa arię Un bel di vedremo, głos jej się łamie. To oczywiście powód do kolejnych gwizdów i krzyków. Przejmująca scena przygotowywania przez Butterfly samobójstwa wywołuje tylko grubiańskie śmiechy i gwizdy.

Gdy kurtyna opada, żaden z artystów nie wychodzi, by zebrać oklaski nielicznych na widowni przyjaciół. Śpiewacy milczą, nie patrzą sobie w oczy. Takiej klęski, takiego skandalu nikt w Mediolanie nie pamięta. Nagle za kulisy wbiega syn Pucciniego Tonio, rzuca się ojcu na szyję i płacze: „Och papo, mój papo!”.

Senior wydawniczego rodu Ricordich Giulio, tak jak wcześniej reżyserujący spektakl jego syn Tito, nie traci opanowania. Nie zwlekając, prosi na stronę Pucciniego i obu librecistów i proponuje, że zwróci dyrekcji La Scali niemałą sumę 20 tys. lirów zainkasowaną już z tytułu praw autorskich i wynajmu zapisów nutowych, po czym natychmiast wycofa operę z repertuaru.

Puccini zgadza się ochoczo. O nie, za jego życia La Scala nawet nie powącha Madame Butterfly!

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.