3 marca 1945 roku to niechlubna data w historii relacji ukraińsko-polskich. W tym dniu doszło do wydarzenia, które historia zapamiętała jako „ Zbrodnie w Pawłokomie”. Oto jak przebiegały wypadki oczyma W. Kalickiego:

Jest 4.00, ciemno, gdy ze wsi Siennica wymaszerowuje oddział partyzancki, do niedawna oddział AK, dowodzony przez por. Józefa Bissa „Wacława”. Oddział ten składa się z 2 plutonów, których dowódcami są Zdzisław Żypowski „Syrokomla” oraz Tadeusz Kowal „Szary”. Z oddziałem „Wacława” maszerują oddziałki lokalnej samoobrony ze wsi Pawłokoma, z miasteczka Dynów i z okolicznych wsi zamieszkanych przez ludność polską – Dylągowej, Sielnicy, Bartkówki. W sumie to ponad 250 uzbrojonych mężczyzn.

O świcie oddziały otaczają Pawłokomę.

Ta duża, licząca przed wojną niemal 1200 mieszkańców, wieś nad Sanem zamieszkana jest w przytłaczającej większości przez ludność ukraińską. Otaczają ją jednak wioski, w których przeważają Polacy. W miarę zgodne współżycie 2 nacji – oraz 2 wyznań, greckokatolickiego i katolickiego – zaczęło się wyraźnie załamywać u progu niepodległości Polski. Niektórzy z pawłokomian pochodzenia ukraińskiego brali udział w wojnie polsko-ukraińskiej po stronie swych rodaków. Poważnym zarzewiem konfliktu była parcelacja pobliskiego majątku Skrzyńskich, w wyniku której większość ziemi otrzymali polscy gospodarze z Pawłokomy i okolicznych wsi. A głód ziemi był w Pawłokomie zawsze wielki – na niemal 1200 mieszkańców przypadało jej niespełna 1000 ha. W latach międzywojennych Pawłokoma stała się lokalnym matecznikiem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Spory i niechęć między obu nacjami rosły, tym bardziej że polska administracja popierała polski żywioł, a utrudniała życie społeczności ukraińskiej.

Po wybuchu wojny Ukraińcy poczuli, że nastał ich czas. Czas rewanżu, czas budowy własnego państwa. Już we wrześniu zdarzały się na tych terenach zabójstwa wycofujących się polskich żołnierzy. Niemców traktowali Ukraińcy jako wyzwolicieli. Zdarzały się wypadki denuncjowania Polaków podejrzewanych o udział w konspiracji; pod koniec okupacji zaczęły mnożyć się zabójstwa polskich gospodarzy. Polacy obawiali się na tym terenie swych sąsiadów tak bardzo, że zdarzyło się, iż w pobliskiej Dylągowej o ochronę przed nimi poprosili niemieckich oficerów dowodzących ekspedycją pacyfikacyjną.

Ale najgorsze przyszło wraz z wieściami o straszliwych, masowych zbrodniach Ukraińców na Polakach na Wołyniu. Pod koniec okupacji mnożyły się wzajemne podejrzenia o donosy do Niemców, uprowadzenia, zabójstwa, nakręcała się spirala przemocy i odwetu.

Po wyzwoleniu we wsi przez jakiś czas stacjonował silny oddział sowiecki. Pod jego bokiem sytuacja uspokoiła się. Ale czerwonoarmiści w końcu odeszli. Przed dwoma tygodniami we wsi pojawił się oddział 60 umundurowanych mężczyzn, którzy uprowadzili 7 Polaków oraz sympatyzującą z nimi młodą Ukrainkę. Uprowadzonych nikt więcej nie zobaczył.

Polscy mieszkańcy są przekonani, że porwania i mordu dokonał oddział UPA. W lokalnych strukturach partyzanckich dawnej AK zapadła decyzja o akcji odwetowej – otoczeniu wsi i rozstrzelaniu wszystkich ukraińskich mężczyzn. Polscy mieszkańcy pod przysięgą, że nie pisną słówka nikomu, nawet ukraińskim współmałżonkom, jeśli ich mają, zostali zobowiązani do nagłego opuszczenia wsi i pozostawienia dobytku. I wszyscy wyszli wczoraj z Pawłokomy. W pobliżu wsi skoncentrowane zostały oddziały por. „Wacława” oraz lokalnej samoobrony.

Licząca 12 ludzi drużyna Czesława Sputy „Żelaznego” szybko przechodzi przez pacyfikowaną wieś i otacza cerkiew. Por. „Wacław” spodziewa się, że w cerkwi znajduje się magazyn broni i amunicji UPA, i właśnie murowana cerkiew stanie się głównym punktem ukraińskiego oporu. Polecił nawet zaopatrzyć pluton „Jerzego” w 5 kg trotylu, na wypadek gdyby opór w cerkwi był tak silny, że trzeba by ją wysadzić. Ale cerkwi nikt nie broni.

Podwładni „Żelaznego” zajmują świątynię. Inni z napastników sukcesywnie, w miarę przeczesywania zabudowań, w miarę odkrywania kolejnych schowków, doprowadzają ukraińskich mieszkańców. Cerkiew szybko zapełnia się, na oko jest w niej dobrze ponad 300 osób.

Wczesnym rankiem ludzie „Jerzego” prowadzą na cmentarz sporą grupę Ukraińców. Po drodze zatrzymani muszą zabierać z opuszczonych domostw łopaty. Na miejscu, pod północnym ogrodzeniem, wieśniacy z trudem kopią pod lufami pistoletów maszynowych niezbyt głęboki grób o wymiarach 6 na 8 m. Jest zimno, leży śnieg, ziemia jest zamarznięta. Po ukończeniu pracy zostają w nim rozstrzelani jako pierwsze ofiary.

Pod dom Anny Radoń podchodzi grupa kilkudziesięciu partyzantów. Część z nich ma na sobie polskie mundury, większość – rogatywki. Kilku z nich wyprowadza gospodynię wraz z 3 dzieci przed dom. Jeden z partyzantów chce zastrzelić ją na miejscu. Repetuje broń, ale w ostatniej chwili inny partyzant nie pozwala na zastrzelenie Anny. Odprowadza ją z dziećmi do cerkwi.

Tam miejscowi Polacy wybierają grupki Ukraińców, które odprowadzane są pod eskortą na stary, nieczynny już cmentarz greckokatolicki i tam rozstrzeliwane.

Anna jest z pochodzenia Ukrainką, z domu Wasarab, ale wyszła za mąż za Polaka Radonia i jej dzieci uznane zostają za Polaków. Przy okazji pilnujący cerkwi partyzanci pozwalają także jej samej wrócić do domu.

Zaraz po zajęciu cerkwi Roman Tworzydło „Jerzy” zaczyna przesłuchiwać miejscowego księdza greckokatolickiego Wołodymyra Łemcia. Miejscowi Polacy wiedzą, że był on zaangażowany w lokalną ukraińską konspirację, i są przekonani, że doskonale wie, gdzie zamordowano niedawno uprowadzonych ze wsi 7 Polaków. Pop Łemcio, mimo bicia po głowie przez „Jerzego”, nie przyznaje się do niczego, powtarza, że w cerkwi nie ma ukrytej żadnej broni. Partyzanci biją go kijami i w końcu dołączają do jednej z grup prowadzonych na cmentarz. Matkę popa, jego żonę i jego dzieci napastnicy zostawiają w spokoju.

Członkowie samoobrony z Pawłokomy wyprowadzają z cerkwi małe grupki ukraińskich sąsiadów. Biorą mężczyzn i chłopców od 12. roku życia. Czasem dołączane są do nich kobiety. Gdy wyprowadzani mają na sobie ubrania w dobrym gatunku, przed wyjściem muszą je zdjąć i zostawić w cerkwi. Na zapleczu sortują je 2 łączniczki oddziału „Wacława”.

Na cmentarzu grupy pawłokomian pochodzenia ukraińskiego są rozstrzeliwane na skraju grobu. Egzekucji dokonuje pluton Tadeusza Kowala „Szarego” z oddziału por. „Wacława”. Większość ofiar zabijana jest strzałem w tył głowy. Od czasu do czasu do strzelających dołączają członkowie innych plutonów, także wiejskich samoobron. Wtedy słychać serie pistoletów maszynowych.

Członek samoobrony w Dynowie Antoni Gerula, krewny uprowadzonych niedawno ze wsi i zamordowanych Aleksandra Geruli, jego brata oraz ich szwagra Jana Gąseckiego, na wieść o akcji podziemia w Pawłokomie wydobywa z ukrycia karabin Mauser, który przed kilkoma dniami dostał od swego znajomego Bronisława Gąseckiego, i rusza w stronę pacyfikowanej wsi. Na miejscu orientuje się w sytuacji i idzie na cmentarz. Nad wykopanym grobem dostrzega kilku Ukraińców, do których strzelają członkowie oddziału por. „Wacława”. W pobliżu zauważa także samego porucznika. Na dnie zbiorowego grobu leżą już ciała kilkunastu zabitych. Gerula odchodzi na bok, ale po chwili na cmentarz wchodzi 10 Ukraińców prowadzonych przez ludzi „Wacława”. Na ich wezwanie Gerula dołącza się do egzekucji. Na skraju grobu strzela do ukraińskich mieszkańców Pawłokomy: Dziwika i Aftanasa. W egzekucji biorą udział, oprócz członków oddziału „Wacława”, liczni członkowie polskiej samoobrony z Pawłokomy i z sąsiednich wsi.

Gdy zbiorowy grób wypełniają już ciała zabitych, kolejna grupa Ukraińców kopie pod bocznym ogrodzeniem cmentarza drugi, mniejszy dół. Kolejne ofiary rozstrzeliwane są nad drugim grobem.

Z upływem godzin w Pawłokomie pojawia się coraz więcej mieszkańców okolicznych wiosek. Egzekucjami nie interesują się. Rabują opuszczone domy Ukraińców.

Dowodzący akcją odwetową por. „Wacław” kręci się po całej wsi. Raz jest w cerkwi, to znów pojawia się na cmentarzu. Z biegiem godzin traci jednak kontrolę nad akcją. Coraz więcej zależy od członków samoobrony z Pawłokomy i z okolicznych wsi. Rosną okrucieństwo i brutalność napastników. Do grup wyprowadzanych na egzekucje coraz częściej dołącza się kobiety, nawet małe dzieci.

Po południu do wsi przyjeżdżają samochodem dowódcy miejscowej organizacji AK – formalnie rozwiązanej już w tym czasie: por. „Wraża” i por. „Rózga”. Pytają partyzanta z oddziału „Wacława”, gdzie jest dowódca. Chwilę później spotykają go. Po paru zdaniach między „Wacławem” a przybyłymi oficerami wybucha gwałtowna kłótnia. Straszliwie zdenerwowani por. „Wraża” i por. „Rózga” wyjeżdżają z Pawłokomy. Wygląda na to, że oficerowie interweniowali oburzeni wieściami o masowych rozstrzeliwaniach cywilów.

Por. „Wacław” zarządza uwolnienie przetrzymywanych w cerkwi kobiet i dzieci. Wiele z nich wychodzi bez wierzchnich ubrań, zarekwirowanych w cerkwi.

Na rozkaz por. „Wacława” uczestnicy akcji kopią na starym cmentarzu trzeci grób zbiorowy. Znoszą do niego ciała mieszkańców zastrzelonych w domach i obejściach podczas porannej obławy.

Po zasypaniu grobów na cmentarzu sterczą 3 pryzmy świeżej ziemi.

O 16.00 akcja odwetowa kończy się. Oddziały wycofują się.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.