Rozpoczęte 23 października 1956 roku zbrojne powstanie ludności węgierskiej przeciwko reżimowi stalinowskiemu trwało do 10 listopada 1956 i zostało stłumione przez interwencję Armii Radzieckiej. Jego początek tak opisuje W. Kalicki:

Wczesnym rankiem mieszkańcy Budapesztu wyrywają sobie z rąk partyjny dziennik „Szabad Nep”. Dziś centralny organ Węgierskiej Partii Pracujących publikuje przemówienie nowego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki wygłoszone przed trzema dniami na VIII Plenum KC PZPR. Gomułka zapowiedział w nim likwidację bezprawia okresu stalinowskiego i ogłosił program polskiej drogi do socjalizmu. Od wczoraj Polska i Gomułka są w Budapeszcie na ustach wszystkich.

Październikowa odwilż w Warszawie wyraźnie wyprzedza odwilż na Węgrzech. Od lata na wszystkich węgierskich uczelniach powstawały opozycyjne kluby dyskusyjne. W ostatnich dniach madziarska prasa, sprzyjająca odwilży, publikuje kolejne listy postulatów studentów domagających się już nie tylko destalinizacji, ale wręcz zmiany systemu.

Idolem burzących się studentów jest były premier Imre Nagy, który w węgierskiej partii reprezentuje linię podobną do linii Gomułki. W zeszłym roku wskutek intryg stalinowskiego I sekretarza WPP Matyasa Rakosiego pozbawiono Nagya wszelkich stanowisk i wyrzucono go z partii. Przed 3 miesiącami nowy przywódca partii Ernoe Geroe, też zatwardziały stalinista, przystał jedynie na przywrócenie Nagyemu legitymacji partyjnej.

Na wczorajszych wiecach na wyższych uczelniach Budapesztu młodzież postanowiła zorganizować dziś demonstrację pod pomnikiem gen. Bema. To ma być znak solidarności z polskimi reformami, ale znak szczególny: Polak Józef Bem w 1849 roku poprowadził Węgrów do zwycięskich bitew z wojskami Habsburgów i rosyjskiego cara.

Władze zakazały demonstracji, ale studenci nie mają zamiaru odwoływać wiecu.

Rankiem do Budapesztu przyjeżdża znad Balatonu Imre Nagy. Przywódca partyjnej opozycji, mimo narastającego napięcia w stolicy, ostatnie 2 dni spędził błogo na winobraniach nad Balatonem.

Dziś także wraca z urlopu szef stołecznej milicji płk Sandor Kopacsi. Czeka na niego wezwanie na odprawę do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Minister Piros, zatwardziały stalinista, żąda od płk. Kopacsiego wyjaśnień, co zamierza zrobić milicja, gdy demonstracja, mimo zakazu, rozpocznie się. Kopacsi tłumaczy, że przed wojną policja wyposażona była w ciężkie pałki, dysponowała też silnymi formacjami konnymi do rozpraszania tłumów. Socjalistyczna milicja nie ma sprzętu do zwalczania demonstracji – ma jedynie broń palną. W razie najmniejszego zamieszania padną strzały i zabici.

Płk Kopacsi domaga się, by kryzys rozwiązały metodami politycznymi władze partii. O dziwo, wiceministrowie biorą stronę szefa budapeszteńskiej policji. Wściekły minister telefonuje do I sekretarza Geroe. Dowiaduje się, że biuro polityczne jednak uchwaliło zniesienie zakazu demonstracji. Informację tę właśnie podało radio.

Studenci maszerują w stronę pomnika Bema bulwarem naddunajskim. Większość z nich udekorowana jest czerwono-biało-zielonymi kokardkami, w barwach narodowych. Nad kolumną powiewa mnóstwo transparentów: „Chcemy stypendiów, z których można wyżyć!”, „Język rosyjski nie jako język obowiązkowy!”, „Zdemokratyzować partię!”, „Imre Nagy do władzy!”, „Solidarność z polskim narodem!”, „Rosjanie do Rosji!”.

Gdy studenci dochodzą do koszar szkoły oficerskiej, stojący w oknach kursanci, przyszli oficerowie komunistycznej armii, biją brawo. Nad koszarami powiewa wielka flaga w węgierskich barwach narodowych z wielką dziurą w środku. Oficerowie wycięli emblemat ludowej republiki, osobiście zaprojektowany, wedle sowieckiego wzorca, przez szefa partii Rakosiego. Z każdą minutą przybywa na fasadach domów narodowych flag z dziurą po wyciętym komunistycznym emblemacie.

Płk Kopacsi wraca do komendy policji. Tam otrzymuje meldunek z posterunku przy miejskim parku, że pod wielkim pomnikiem Stalina na pl. Bohaterów samorzutnie zebrał się tłum i usiłuje zdemolować monument. Kopacsi dzwoni na ten posterunek. Jego dowódca młodziutki por. Kiss melduje, że dysponuje 25 policjantami, a tłum wokół pomnika liczy ok. 100 tys. ludzi. Kopacsi pyta go protekcjonalnie: „Chyba nie macie zamiaru rozpędzać 25 ludźmi stutysięcznego tłumu?”.

Ale porucznik melduje dziarsko, że ma 40 karabinów. Czeka tylko na rozkaz, by zacząć strzelać. Płk Kopacsi z trudem przekonuje go, by dał sobie spokój i został na posterunku.

25-metrowy Stalin z brązu jest ciężkim orzechem do zgryzienia. Robotnicy przywożą z pobliskich fabryk sprzęt spawalniczy i mozolnie, przez godzinę, odcinają mu nogi nad butami. Wreszcie ciężarówki napinają kilka grubych lin zarzuconych na szyję. Wielka statua powoli, majestatycznie wali się na ziemię i rozpada na kawałki.

Po obaleniu pomnika Stalina demonstranci idą pod gmach parlamentu. Docierają tam także studenci spod pomnika Bema. Tłum potężnieje z każdą minutą.

Na dachach domów w pobliżu parlamentu pojawiają się funkcjonariusze służby bezpieczeństwa AVH, zwani awoszami. Uzbrojeni są w pistolety maszynowe.

200 tys. Węgrów skanduje: „Nagy, Nagy!”. Imre Nagy tymczasem w swoim domu budzi się z popołudniowej drzemki i kontynuuje polityczne rozmowy ze swoimi zwolennikami. Z placu przed gmachem parlamentu przyjeżdża delegacja studentów. Ale Nagy za nic nie chce jechać na wiec. Obawia się tłumów; wolałby negocjować zmiany w zaciszu partyjnych gabinetów.

Tuż przed 20.00 Biuro Polityczne wzywa Nagya, by pojechał przed parlament i opanował sytuację.

Nagy pisze krótkie wystąpienie. Potem czyta je w gabinecie swoim przyjaciołom. Wszyscy są rozczarowani: tekst jest pełen partyjnej nowomowy, mętny, pusty. Na poprawki nie ma czasu – czeka samochód. O 21.00 Nagy pojawia się w oknie na głównym piętrze budynku parlamentu. Przed nim morze głów. Postanawia improwizować.

 – Towarzysze! – zaczyna.

Odpowiedzią są ogłuszające gwizdy i skandowanie: „Nie jesteśmy towarzyszami!”.

Nagy poprawia się:

 – Mili młodzi przyjaciele!

Odpowiadają mu okrzyki „Tu jest cały Budapeszt! Tu jest naród!”.

Nagy nie potrafi porwać wielosettysięcznego tłumu. Gdy mówi o demokratycznej dyskusji w partii, o dalszym rozwoju, przerywają mu protesty.

Na koniec rozlegają się gwizdy, ale w końcu tłum rozchodzi się do domów.

Na placu przed teatrem także demonstrują nieprzebrane tłumy. Nieoczekiwanie otwierają do nich ogień ukryci na dachach funkcjonariusze bezpieki. Przerażeni cywile chowają się po bramach. Chwilę potem przez plac przejeżdża kolumna ciężarówek z rekrutami z prowincji. Demonstranci zatrzymują je, proszą o karabiny do obrony przed awoszami. Prości żołnierze nie zastanawiają się długo – oddają cywilom 30 karabinów i drugie tyle pistoletów maszynowych, wszystko, co mają. Za moment cywile odpowiadają ogniem na ostrzał funkcjonariuszy bezpieki.

Przed gmachem radia rozgrywają się podobne sceny. I tu demonstranci, ostrzelani znienacka przez ukrytych na dachach awoszy, zdobywają broń i odpowiadają ogniem.

Po zmroku 2 doborowe oddziały wojska, wysłane na pomoc funkcjonariuszom bezpieki, przechodzą na stronę cywilów. Żołnierze ramię w ramię z uzbrojonymi demonstrantami szturmują gmach radia. Policjanci, wysłani na pomoc strażnikom oblężonym w budynku radia, szybko zostają zawróceni przez swego dowódcę do koszar – jeszcze chwila i przejdą na stronę tłumu, który mieli powstrzymać i rozpędzić.

Źródło: Polska Times

O północy na ulicach i placach, jak grzyby po deszczu, rosną barykady. Obsadzają je pospołu uzbrojeni cywile i żołnierze. Wszyscy radośnie podnieceni, wszyscy mówią o wolności. Zaczyna się powstanie.

W gmachu KC tymczasem trwają obrady. Stalinowscy wyjadacze pod wodzą Geroe przeprowadzają chytry manewr. Wybierają Imre Nagya do politbiura, odwołują twardogłowego premiera Hegedusa i premierostwo powierzają Nagyemu.

Tyle tylko że Nagya stalinowcy w praktyce uwięzili w areszcie domowym: nie może brać udziału w obradach, nie może opuścić gmachu, nie może przyjmować nikogo z zewnątrz.

Partyjny beton obradujący w KC nie czuje się zagrożony buntem społeczeństwa ani jawnym poparciem części wojska i policji dla powstańców. Zaufani towarzysze już wiedzą, że stalinowskie kierownictwo wezwało na pomoc sowieckie wojska.

O 1.30 mieszkańców południowo-zachodniej części Budy podrywa na nogi potężny huk. Do Budapesztu wtaczają się najcięższe czołgi JS-2 sowieckiej armii rozlokowanej nad Balatonem, raptem godzinę drogi od stolicy. Dziesiątki, setki maszyn jadą w długich kolumnach. Załogi w środku, zatrzaśnięte włazy. Od czasu do czasu przejeżdżają seriami karabinów maszynowych po fasadach domów.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.