27 października 1962 wojna atomowa wisiała na włosku. Na szczęście politycy się dogadali. Strach pomyśleć co będzie kiedy się nie dogadają. Tamte wydarzenia wspomina dziś W. Kalicki:

Tuzin zmęczonych mężczyzn ślęczy nad papierami w sali posiedzeń Białego Domu. Są wśród nich prezydent Stanów Zjednoczonych John F. Kennedy i jego młodszy brat senator Robert Kennedy. To Komitet Wykonawczy do Skutecznego Zarządzania Działaniami Agend Władzy Wykonawczej w Warunkach Kryzysu. Tasiemcową nazwę wszyscy skracają na Ex-Com.

Kryzys zaczął się pół roku temu. W odpowiedzi na amerykańską operację „Mangusta”, przygotowania do obalenia siłą rządów Castro, Kreml w największej tajemnicy wysłał na Kubę liczące 43 tys. żołnierzy siły ekspedycyjne i rakiety z ładunkami atomowymi. W ich zasięgu znalazły się wielkie amerykańskie miasta. Pod koniec sierpnia lotnictwo USA sfotografowało budowy sowieckich instalacji rakietowych. Prezydent John F. Kennedy zarządził ścisłą blokadę Kuby. Ruszyły przygotowania do gigantycznej inwazji wojsk amerykańskich.

Choć Biały Dom nie wiedział, że Kreml scedował decyzję o użyciu taktycznych rakiet atomowych sowieckiemu dowódcy na Kubie, Kennedy czuł, że wojna atomowa wisi na włosku. Dlatego wczoraj z ulgą przeczytał osobisty list wysłany przez Chruszczowa. Propozycja Chruszczowa brzmi dobrze: my usuwamy rakiety z Kuby, wy likwidujecie blokadę i gwarantujecie, że nigdy wyspy nie będziecie atakować.

Wygląda na to, że wojny atomowej da się uniknąć. W środku nocy członkowie Ex-Comu w niezłych nastrojach jadą do domów zdrzemnąć się choć trochę.

W tym czasie samolot szpiegowski U-2 lotnictwa amerykańskiego leci wysoko nad Arktyką. Ma pobrać próbki powietrza w poszukiwaniu radioaktywnych śladów sowieckich prób atomowych. Już niedaleko do świtu. Pilot mjr Charles Maultsby jest przekonany, że leci bezpiecznie nad wodami międzynarodowymi. Ale zorza polarna uniemożliwia mu nawigację wedle gwiazd. Maultsby w rejonie Półwyspu Czukockiego zbacza z kursu i wlatuje głęboko w przestrzeń powietrzną ZSRR. Z Wyspy Wrangla podrywają się sowieckie myśliwce. Rozkaz – bezwzględnie zestrzelić intruza. Maultsby w ostatniej chwili orientuje się, w co się wpakował, zawraca i alarmuje bazę. Dowództwo lotnicze na Alasce wysyła na pomoc myśliwce uzbrojone w atomowe rakiety powietrze-powietrze. Piloci mają ich użyć, gdy zostaną zaatakowani przez rosyjskie myśliwce. Rosjanie rezygnują z pościgu za U-2, gdy do spotkania z eskadrą amerykańską pozostał zaledwie kwadrans.

Nad ranem Roberta Kennedy’ego budzi z króciutkiej drzemki kurier Federalnego Biura Śledczego. Szef FBI J. Edgar Hoover przesyła tajną notatkę – wczoraj wieczorem otrzymał meldunek, że w sowieckich placówkach dyplomatycznych rozpoczęto przygotowania do niszczenia tajnych dokumentów. To oznacza tylko jedno – Moskwa przewiduje wybuch wojny w ciągu najbliższych godzin.

W samochodzie senator Kennedy usiłuje rozwiązać łamigłówkę: dlaczego dyplomaci sowieccy szykują się do wojny, skoro wczoraj Chruszczow dał sygnał, że dąży do pokojowego rozwiązania kryzysu? O 10.00 rozpoczyna się rutynowe posiedzenie Ex-Comu. Na wieść o atomowej odsieczy dla zagubionego nad Czukotką U-2 sekretarz obrony Robert McNamara blednie i krzyczy histerycznie: „To początek wojny”.

Prezydent Kennedy klnie na cały głos: „Zawsze znajdzie się jakiś sukinsyn, do którego nic nie dociera!”.

Wszyscy zgromadzeni w sali posiedzeń wiedzą, o kogo chodzi. Szef sztabu amerykańskiego lotnictwa gen. Curtis LeMay jest jastrzębiem nad jastrzębiami; na każdej odprawie w Białym Domu domaga się rozpoczęcia bombardowań Kuby i konfrontacji z Sowietami. Kennedy’emu działa na nerwy zwłaszcza ulubiona ocena gen. LeMaya obecności sowieckich wojsk na Kubie: „Teraz można rosyjskiemu niedźwiedziowi uciąć łapę aż po jaja, a właściwie to jaja też mu możemy uciąć”.

Wczesnym rankiem do prezydenta wpływa kolejny list od Chruszczowa. Jest o wiele bardziej formalny niż list wczorajszy. Eksperci szybko analizują tekst i dochodzą do wniosku, że tego pisma nie napisał osobiście Chruszczow. Najpewniej powstało ono wczoraj w moskiewskim MSZ. List stawia nowy warunek: „Usuniemy rakiety z Kuby, jeśli wy usuniecie wasze pociski z Turcji […]. Związek Radziecki ogłosi, że nigdy nie zaatakuje Turcji i że nie będzie ingerował w jej sprawy wewnętrzne, a Stany Zjednoczone uczynią to samo wobec Kuby”.

Amerykanie mają w Turcji przestarzałe rakiety Jupiter z głowicami atomowymi. Kennedy już wcześniej chciał je wycofać, ale Turcy domagali się pozostawienia atomowego parasola. Teraz wszyscy uczestnicy posiedzenia Ex-Comu zgadzają się, że ewakuacja pod sowiecką presją jest wykluczona. Waszyngton straciłby twarz. Co więcej, nikt nie ma wątpliwości, że podjęcie operacji wojskowych przeciw Kubie spowoduje atak Sowietów na Turcję i nieuchronne wejście do akcji broni atomowej. Jakby tego jeszcze było mało, sekretarz obrony Robert NcNamara przynosi informację wywiadu, że na Kubie Rosjanie przyspieszyli budowę kolejnych wyrzutni i montaż bombowców Ił-28. Pracują w szaleńczym tempie, 24 godziny na dobę.

W czasie gdy Ex-Com obraduje w Białym Domu, z amerykańskiej bazy Guantanamo na Kubie startuje wywiadowczy samolot U-2 pilotowany przez mjr. Rudolfa Andersona. Ma dokładnie sfotografować instalacje rakietowe. Wkrótce po starcie namierza go stacja radiolokacyjna sowieckiego dywizjonu przeciwlotniczego dowodzonego przez mjr. Gierczenowa. U-2 mjr. Andersona Rosjanie kodują jako „Cel 33”. Amerykański samolot fotografuje sowieckie wyrzutnie rakiet SS i zawraca do bazy. Gen. lejtn. Greczko, dowódca sowieckich sił przeciwlotniczych na Kubie, samodzielnie podejmuje decyzję o zestrzeleniu U-2. Mjr Gierczenow wydaje rozkaz: „Zniszczyć cel 33 – trzema, kolejno”. Ale sowieckie instalacje rakietowe zawilgły. Zamiast salwy 3 rakiet w odstępach 3-sekundowych w powietrze idzie jedna. Eksploduje tuż obok lecącego w odległości 12 km samolotu, ale U-2 wytrzymuje cios. Leci dalej. Rosjanie po pewnym czasie odpalają drugą rakietę. Ta rozrywa samolot na strzępy.

Wiadomość o śmierci mjr. Andersona natychmiast dociera do Białego Domu. Prezydent Kennedy zauważa, że dalsze loty zwiadowcze nad Kubą wymagają likwidacji sowieckich baterii rakiet przeciwlotniczych. Wszyscy członkowie Ex-Comu są za rozpoczęciem bombardowań już jutro o świcie. Ale prezydent studzi zapał współpracowników: „Obie strony będą eskalować, po pierwszym kroku podejmą drugi, trzeci… Szóstego nie będzie, bo nikt już nie zostanie”. Mijają kwadranse, godziny sporów. Większość doradców jest za atakiem na Kubę i odparciem ewentualnego uderzenia Sowietów na Turcję. Naturalnie, z użyciem broni atomowej. Departament Stanu przysyła projekt odpowiedzi na poranny list Chruszczowa. Tekst jest twardy, konfrontacyjny: nie ma mowy o wycofaniu rakiet z Turcji.

Przeciwko takiej odpowiedzi Kremlowi protestuje senator Robert Kennedy. Popiera go doradca prezydenta i główny autor jego przemówień, Theodore „Ted” Sorensen. Członkowie Ex-Comu ze zmęczenia i pod wpływem stresu tracą nerwy. Dyskusja zamienia się w kłótnię. Zirytowany prezydent poleca bratu i Sorensenowi przejść do Gabinetu Owalnego i napisać własną wersję odpowiedzi. Zapowiada, że wybierze lepszą.

Robert Kennedy w gabinecie starszego brata wpada na świetny pomysł – niech prezydent zachowuje się, jakby dzisiejszego listu Chruszczowa w ogóle nie było, i życzliwie odpowie na list wczorajszy. Szybko szkicuje tekst, w którym prezydent w zamian za wycofanie rakiet i gwarancję, że nie wrócą one na Kubę, obiecuje natychmiastowe zniesienie blokady i udzielenie gwarancji, że USA nigdy nie dokonają inwazji na Kubę.

John F. Kennedy postanawia wysłać do Chruszczowa list napisany przez Roberta. Na zakończenie narady Ex-Comu mówi: „No, teraz może być tylko wóz albo przewóz”. Gdy list przepisywany jest na czysto, prezydent i sekretarz stanu Dean Rusk wpadają na pomysł, by Robert Kennedy poufnie spotkał się z sowieckim ambasadorem Dobryninem i przekazał mu osobiste posłanie od prezydenta.

Robert dzwoni do Dobrynina o 19.15. Pół godziny później spotyka się z nim w swoim biurze w Departamencie Sprawiedliwości. Rozmowa jest uprzejma i konstruktywna. Po wstępnych wyjaśnieniach Dobrynin pyta wprost, co Kennedy ma do zaoferowania. Robert streszcza właśnie wysyłany list do Chruszczowa. Ambasador pyta o rakiety Jupiter w Turcji. Robert Kennedy obiecuje, że jeśli Moskwa dochowa tajemnicy i nikt się o tym nie dowie, to za jakiś czas, po cichu, zostaną one wycofane; żąda odpowiedzi Kremla najpóźniej jutro rano. Pojutrze ma ruszyć inwazja na Kubę.

Późnym wieczorem sowieckie kierownictwo zbiera się rządowej willi pod Moskwą. W nocy zapada decyzja o przyjęciu amerykańskich propozycji. Wojny atomowej nie będzie.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.