6 listopada 1923 roku miały miejsce zamieszki krakowskie zwane przez niektórych historyków „powstaniem krakowskim”. Przebieg wypadków przybliży nam dziś W. Kalicki:

W nocy agenci policji pilnie obserwują willę Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Marszałek wycofał się z życia publicznego, jest osobą prywatną, ale policja dyskretnie go inwigiluje. Wrogi Piłsudskiemu rząd endecji i PSL „Piast” kierowany przez Wincentego Witosa obawia się, że przy pierwszej nadarzającej się okazji Marszałek wróci do władzy.

I właśnie okazja taka może się lada moment nadarzyć. Hiperinflacja i nieudolność rządu Witosa zdezorganizowały kraj. Od kilku tygodni co rusz wybuchają strajki. Rząd postanowił je złamać siłą. Kilka dni temu zmilitaryzował koleje i zaczął powoływać do wojska strajkujących kolejarzy. W sparaliżowanym akcją strajkową Krakowie tamtejszy dowódca wojskowy gen. Czikiel wprowadził sądy doraźne dla opornych kolejarzy. W odpowiedzi poprzedniego dnia, 5 listopada, PPS proklamowała strajk generalny.

W willi w Sulejówku większa grupa gości naradza się z Marszałkiem niemal do świtu. W godzinach rannych agenci policji stwierdzają, że zwolennicy Piłsudskiego, posłowie Miedziński, Polakiewicz i Wędziagolski, wyruszają rankiem do Krakowa.

Dochodzi 8.00, gdy do Komitetu Okręgowego PPS w Warszawie, w Alejach Jerozolimskich 6, wbiega 7-letni chłopczyk. To synek woźnego komitetu Mariana Tymińskiego. Chłopiec już z daleka woła do taty, że na schodach leży dziwna, dymiąca paczka. Tknięty przeczuciem Tymiński zatrzymuje syna, a sam wybiega na klatkę. Komitet mieści się na 1. piętrze solidnej mieszczańskiej kamienicy. Na schodach, tuż poniżej drzwi do siedziby PPS, dostrzega dymiący i syczący pakunek sporych rozmiarów. Parę stopni niżej stoi 37-letni stróż domu Jan Trzpiel. Tymiński w lot pojmuje, że paczka to bomba, i bez słowa rzuca się ku drzwiom. Rozlega się potworny huk, kłęby gęstego dymu wypełniają klatkę schodową. Na parterze, przysypane gruzem wyrwanym ze ścian i resztkami balustrady, leżą zmasakrowane, pozbawione nóg zwłoki stróża Trzpiela. Ogłuszony, poraniony woźny Tymiński leży niemal nagi na progu lokalu PPS. Wybuch zerwał z niego ubranie. Klatka schodowa jest kompletnie zdemolowana aż do 3. piętra, wszędzie poniewierają się odłamki marmurowych płyt, którymi była wyłożona.

Zwolennicy PPS w Warszawie są oburzeni, chcą zwoływać wiece, marsze, ale socjalistyczni działacze szybko pacyfikują bojowe nastroje. Boją się, że zamach miał sprowokować socjalistów do konfrontacji z policją i wojskiem, konfrontacji, która musiałaby skończyć się masakrą.

W Krakowie władze przedłużają wczorajszy zakaz gromadzenia się pod gołym niebem. Policja skoro świt obsadza kluczowe punkty miasta. Wzmocnione patrole z karabinami maszynowymi instalują się w gmachu Syndykatu Rolniczego, na wieżach kościoła Reformackiego i kościoła na Piaskach, w domu nad kawiarnią Bizanca, w Hotelu Krakowskim i na ul. Szewskiej. Późnym rankiem tłum robotników gromadzi się przed Domem Robotniczym przy Dunajewskiego. Drzwi są zamknięte, przed nimi stoi kordon policjantów z karabinami i nałożonymi na nie bagnetami. Zapowiedziany przez PPS wiec w Domu Robotniczym także został zakazany przez władze. Robotnicy podchodzą bliżej kordonu. Wtedy jeden z policjantów ulokowanych w Hotelu Krakowskim strzela do tłumu. Rozwścieczeni demonstranci rzucają się na policjantów przed Domem Robotniczym. Część rozbrajają, reszta funkcjonariuszy ucieka w stronę kawiarni Bizanca.

Wówczas na Plantach pojawia się maszerujący na odsiecz policji oddział piechoty. Robotnicy wznoszą okrzyk: „Niech żyje Piłsudski!”. Słysząc to, uwielbiający byłego wodza naczelnego żołnierze opuszczają broń. Po chwili demonstranci rozbrajają ich.

Mija parę minut i rozlega się łomot końskich kopyt na bruku. Na odsiecz policji ruszyli ułani 8. Pułku. Uzbrojeni robotnicy, w znakomitej większości świetnie wyszkoleni kombatanci wojny polsko-bolszewickiej, rozsypują się na Plantach w luźną tyralierę. Część z nich wbiega do okolicznych domów i zajmuje pozycje strzeleckie w oknach. Inni wytaczają z sieni beczki z wodą, polewają bruk. Dowódca oddziału ułanów, rtm. Bochenek, wielokrotnie honorowany najwyższymi odznaczeniami bojowymi bohater wojny polsko-bolszewickiej, wydaje rozkaz do szarży na tłum. Na mokrym bruku konie ślizgają się jednak, więc zwalniają. Wtedy robotnicy otwierają ogień. Rtm. Bochenek pada martwy. Resztę zaskoczonych, bezradnych ułanów robotnicy rozbrajają.

Chwilę po rozbiciu oddziału rtm. Bochenka nadjeżdżają 2 szwadrony ułanów pod dowództwem ppłk. Bzowskiego. Robotnicy znów strzelają. Celnie. Ppłk Bzowski ciężko ranny w obie nogi spada z konia, obok niego wali się na bruk zabity adiutant por. Niesiołowski. Po paru minutach strzelaniny ginie jeszcze kilku ułanów. Zabici są także wśród walczących robotników. Nagle broniący się demonstranci wznoszą gromki okrzyk: „Niech żyje Józef Piłsudski!”. Ułani przerywają ogień. Robotnicy mieszają się z kawalerzystami i odbierają im broń.

Na polecenie gen. Czikiela akcją policji i wojska kieruje płk Becker. Nie ma pojęcia, co się dzieje w obrębie Plant, rozkazy wydaje przez telefon. Na wieść o niepowodzeniu szarży ułanów płk Becker rzuca do akcji w wąskich uliczkach wokół Rynku oddziały piechoty z Katowic i Galicji wschodniej, które nocą ściągnięto do Krakowa. Piechotę wspierają 3 samochody pancerne. To musi się skończyć porażką. Żołnierze zjednani okrzykami tłumu na cześć Józefa Piłsudskiego opuszczają karabiny. Po chwili karabiny te są już w rękach robotników. Demonstranci blokują koło samochodu pancernego „Dziadek” i z bliska strzelają do szczelin obserwacyjnych pancerki. Kierowca ginie, 2 żołnierzy załogi jest ciężko rannych. Pozostałe 2 samochody wycofują się na Rynek, gdzie zaciekle broni się duża grupa policjantów. Gdy na Rynek wdzierają się nacierający robotnicy, prócz policjantów strzelają do nich z okien mieszkańcy kilku kamienic.

O 12.30 śródmieście Krakowa jest w rękach oddziałów robotniczych. Wojsko utrzymuje silne pozycje jedynie wokół dworca kolejowego i wokół budynku władz województwa. W mieście rozchodzą się wieści, że władze pośpiesznie ściągają do Krakowa wielkie ilości piechoty i artylerię. Krakowscy działacze PPS są przerażeni – zanosi się na masakrę robotniczych insurgentów.

W Warszawie rząd także jest w najwyższym stopniu zaniepokojony rozwojem sytuacji na południu kraju. Strzały do robotników padły tego dnia nie tylko w Krakowie. Są zabici w Borysławiu, walki z policją toczono także w Tarnowie. Politycy endeccy i piastowcy obawiają się zwłaszcza bratania się żołnierzy z robotnikami w Krakowie. To pachnie rychłym wybuchem prawdziwej rewolucji. Ale nie mniej lękają się marszałka Piłsudskiego i jego zwolenników. Jeśli walki ze strajkującymi rozleją się po kraju, Piłsudski może wystąpić jako mąż opatrznościowy ratujący ojczyznę – spacyfikuje rozruchy, ale przy okazji zmiecie prawicowy rząd i weźmie władzę.

Premierowi Witosowi nie uśmiecha się żaden z tych scenariuszy. Wczesnym popołudniem chętnie korzysta z pośrednictwa marszałka Sejmu Macieja Rataja i spotyka się z 5 posłami PPS. Oferują oni Witosowi zaniechanie strajku generalnego oraz odwołanie strajku kolejarzy i pocztowców, w zamian za uchylenie rozporządzenia o sądach doraźnych, zwolnienie powołanych do wojska kolejarzy, nierepresjonowanie strajkujących i walczących oraz rozpatrzenie postulatów ekonomicznych robotników. Witos zgadza się na ten kompromis. PPS ogłasza, że jutro w całym kraju robotnicy idą rano do pracy.

W Krakowie socjalistyczny poseł Marek ustala z wojewodą Gałeckim szczegóły rozejmu. Policja wycofuje się z ulic w centrum, które do rana mają prawo patrolować wyłącznie uzbrojeni robotnicy. W szpitalach lekarze pracują bez odpoczynku. Bilans walk tego dnia: zginęło 3 oficerów i 11 szeregowców, rannych jest 101 żołnierzy i 31 policjantów. Zabito także 18 robotników i postronnych cywilów, 10 odniosło ciężkie rany. Ale rewolucji i wojny domowej nie będzie.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.