David Livingstone był szkockim protestanckim misjonarzem, lekarzem i odkrywcą. To on otworzył kontynent afrykański dla Europy i świata, ale w 1866 roku słuch o nim zaginął, a świat koniecznie chciał poznać jego dalsze losy. Redakcja znanego nowojorskiego dziennika „New York Herald” zorganizowała wyprawę pod przewodnictwem znanego ówcześnie reportera Herny’ego Stanleya, która miała ustalić los znanego odkrywcy kontynentu afrykańskiego. 10 listopada 1871 roku to dzień spotkania obydwu dżentelmenów. Livingstone zmarł po dwóch latach od tego spotkania, ale jego zasługi polegające na otwarciu Afryki na świat znane są do dziś. W. Kalicki tak opisuje to spotkanie:

Ranek wstaje świeży i chłodny. Henry Morton Stanley myje się długo i starannie. Swojemu czarnemu słudze Selimowi poleca wyjąć z kufra nowe flanelowe ubranie, wyczyścić wysokie buty, pobielić pastą kredową tropikalny hełm i zawiązać na nim nową pugarę, rodzaj szala z delikatnego muślinu chroniącego przed moskitami. Dziś przecież wielki finał 236-dniowego marszu przez dziewicze dżungle i sawanny środkowej Afryki. Radosne podniecenie udziela się murzyńskim tragarzom. Ze śpiewem podejmują niezliczone kufry i pakunki, zawierające niezbędny ekwipunek dziewiętnastowiecznego podróżnika. Amerykański reporter Henry Morton Stanley zabrał na wyprawę nawet wielką blaszaną wannę, którą dźwiga najsilniejszy z czarnych tragarzy. Długa karawana wędruje wzgórzami nad rzeką Mkuti. Na szczycie jednego ze wzgórz Stanley dostrzega w oddali błękitny błysk. To wody jeziora Tanganika.

Karawana schodzi na równinę. Mija małe wioski otoczone starannie utrzymanymi polami uprawnymi. Wreszcie Stanley dostrzega brzeg jeziora, przystań między palmami i zabudowania miasta Udżidżi. Tu powinien znajdować się najbardziej poszukiwany dziś na świecie człowiek – David Livingstone.

Wyprawa Stanleya zaczęła się przed rokiem w paryskim Grand Hotelu. Rzutkiego 28-letniego reportera wezwał do swego salonu James Gordon Bennett junior, dyrektor słynnego amerykańskiego dziennika „New York Herald”. Polecenie miał krótkie: odszukać Livingstone’a!

Tajemniczy los Davida Livingstone’a pasjonował wówczas cały cywilizowany świat. Młody brytyjski pastor z lekarskim wykształceniem pierwszy raz pojawił się w Afryce przed 30 laty. Wysłany przez Londyńskie Towarzystwo Misyjne do południowej Afryki, przemierzył piechotą nieznane wnętrze Czarnego Kontynentu. W sumie przeszedł niemal 47 tys. km, zanim rozpoczął pracę na misji. Po 10 latach, sfrustrowany brakiem nawróceń wśród Murzynów, odesłał żonę – a córkę innego słynnego misjonarza brytyjskiego – i 6 dzieci do Anglii.

Sam postanowił wykorzystać w służbie Bogu inne swe talenty – do badania i przenoszenia na mapy ogromnego, tajemniczego wnętrza Afryki. Wyobrażał sobie, że jego mapy otworzą drogi dla handlu, zachodniej cywilizacji i w końcu dla chrześcijaństwa. W 1852 roku jako pierwszy Europejczyk przemierzył Afrykę z zachodu na wschód. Odkrył wtedy wspaniałe, majestatyczne wodospady na Zambezi, które na cześć swej królowej nazwał Wodospadami Wiktorii. Po powrocie do Anglii i tryumfalnej audiencji u królowej Wiktorii stał się bohaterem narodowym, a rychło i bohaterem opinii publicznej Europy i Ameryki. Przed 13 laty, w 1858 roku, Królewskie Towarzystwo Geograficzne zleciło mu odnalezienie źródeł Nilu. W wieku 52 lat Livingstone znów pożeglował do Afryki. Na poszukiwanie początków Nilu ruszył z 50 tragarzami. Większość z nich rychło uciekła. Wycieńczony przez głód, choroby, nękany depresją w obliczu eksterminacji ludności murzyńskiej dokonywanej przez arabskich handlarzy niewolników, przez 13 lat uporczywie tropił źródła wielkiej rzeki. Ostatnią wiadomość o swym istnieniu dał światu przed 5 laty.

Gordon Bennett junior za wyjaśnienie losów Livingstone’a obiecał Stanleyowi sowite honorarium i pokrycie wszelkich wydatków. Po drodze do Afryki Stanley miał jeszcze tylko – by zwróciły się koszty podróży – przysłać korespondencję z otwarcia Kanału Sueskiego, napisać dla amerykańskich turystów przewodnik po Dolnym Egipcie oraz reportaż z głośnych w owym czasie wykopalisk archeologicznych w okolicach Jerozolimy, wpaść do Konstantynopola i nadać stamtąd korespondencję, przepłynąć przez Morze Czarne, na Krym, i przesłać relacje z bitew, toczącej się właśnie wojny krymskiej, przez Persję pojechać do Indii, naturalnie nieustannie wysyłając depesze i większe artykuły z podróży. Wreszcie przez Ocean Indyjski mógł przeprawić się do Afryki i ruszyć na poszukiwanie Livingstone’a.

Z Zanzibaru Stanley ruszył na czele olbrzymiej karawany tragarzy w głąb Afryki. Amerykanin był twardym i bezlitosnym reporterem. Po drodze umierał z głodu i pragnienia, na długo tracił przytomność wskutek ataków febry, drogę pośród wrogich plemion murzyńskich torował sobie batem i ogniem karabinowym. Po przejściu 3,2 tys. km, tydzień drogi od miasta Udżidżi, dowiedział się, że dotarł tam właśnie jakiś biały człowiek.

A teraz do glinianych murów i słomianych strzech Udżidżi jest niespełna kilometr. Stanley rozkazuje swoim Murzynom rozwinąć sztandary. Na czele karawany powiewa flaga amerykańska, na końcu zaś – flaga Zanzibaru. Stanley rozkazuje nabić wszystkie karabiny i dać salwę na wiwat. Huk 50 wystrzałów alarmuje miasto. Karawanę otaczają ciekawscy, życzliwie uśmiechnięci tubylcy. Stanley przepycha się przez tłum i nagle słyszy: – Good morning, sir.

 – Ktoś ty, u licha? – pyta rosłego Murzyna z ogromnymi wąsami.

 – Jestem Suzi, w służbie doktora Livingstone’a – odpowiada Murzyn.

Po chwili po angielsku wita Stanleya drugi Murzyn, tęgi i przysadzisty sługa Czuma. Amerykanin poleca mu uprzedzić misjonarza o swym przybyciu i z wolna rusza na czele swych tragarzy w stronę domu Livingstone’a. Karawana wkracza na wielki plac targowy. Przed największym z glinianych domów stoją poważni arabscy kupcy w powłóczystych białych szatach, w wysokich turbanach. Pomiędzy nimi – biały człowiek. Siwowłosy, średniego wzrostu, blady, wyraźnie zmęczony i schorowany. Odziany jest w brązowy surdut z czerwonymi rękawami, szare spodnie i całkiem wyblakłą czapkę wojskowego kroju. Stanley w pierwszym odruchu chce podbiec do niego i serdecznie uściskać, ale uświadamia sobie, że to przecież Anglik. A w Anglii, w towarzystwie, rozmawia się wyłącznie z osobami, którym zostało się osobiście przedstawionym. Stanley opanowuje emocje, podchodzi umyślnie wolnym krokiem, zdejmuje kapelusz i pyta:

 – Doktor Livingstone, jak sądzę?

 – Tak jest – odpowiada powściągliwie brytyjski misjonarz i uchyla kaszkietu.

Mężczyźni podają sobie dłonie.

 – Dziękuję Bogu, iż pozwolił mi spotkać pana – mówi Stanley.

 – Szczęśliwy jestem, iż znajduję się tu, by przyjąć pana – odpowiada Livingstone, po czym ceremonialnie przedstawia mu lokalnych arabskich dostojników.

Obaj mężczyźni siadają na werandzie domu, w którym mieszka misjonarz. Powściągliwie rozmawiają o swoich przeżyciach ostatnich miesięcy, lat. Tysiąc mieszkańców tłoczy się przed werandą, by obejrzeć dziw nad dziwy: dwóch niesamowitych ludzi o białej skórze, którzy przybyli z przeciwnych stron, by spotkać się w ich miasteczku! Stanley podaje misjonarzowi worek z pocztą do niego. Najświeższy list napisany został dobrze ponad rok temu. Livingstone przegląda koperty, znajduje 2 listy od dzieci. Uśmiecha się radośnie, ale lekturę odkłada na później.

 – Czekałem tyle lat, teraz parę godzin spóźnienia nic nie znaczy – tłumaczy gościowi.

Prosi o nowiny ze świata. Zdumiony wysłuchuje rewelacji Stanleya: otwarto Kanał Sueski, na Krecie wybuchło powstanie, Stany Zjednoczone uruchomiły kolej transkontynentalną, Grant został prezydentem USA, armia pruska okupuje Paryż, Napoleon jest obalony przez Bismarcka.

Kucharka Livingstone’a imieniem Halima prosi na posiłek. Wzruszony spotkaniem misjonarz odzyskuje apetyt; dotąd zwykle za posiłek starczała mu filiżanka herbaty. Nad solidną porcją pieczeni Stanley przypomina sobie o kupionej w Paryżu na tę okazję butelce szampana Sillery. Dziennikarz i misjonarz wznoszą toasty. Rozmawiają do późnej nocy. Dopiero gdy Stanley idzie spać, Livingstone zasiada do lektury listów.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.