Brawurowe, do dziś nie wyjaśnione porwanie samolotu w USA. Porywacz przedstawiający się jako Dan Cooper zrealizował swój plan co do joty. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań porywacza nigdy go nie odnaleziono, ani pieniędzy, które padły jego łupem. W. Kalicki przypomina nam dziś to tajemnicze wydarzenie:

Na lotnisku w Portland w amerykańskim stanie Oregon trwa odprawa pasażerów lotu nr 305 kompanii Northwest Airlines do Seattle. Na liniach krajowych nie robi się przesadnych ceregieli z kontrolą pasażerów. Chodzi raczej o to, by sprawnie i szybko przeprowadzić wszystkich na pokład samolotu. Każdy z 36 pasażerów lotu 305, kupując bilet, podawał imię i nazwisko. Ani w kasie, ani teraz, podczas check in, nikt tych nazwisk nie sprawdza z dokumentem tożsamości, czyli z prawem jazdy. Kompanii lotniczej nic do tego, pod jakim nazwiskiem pasażer chce lecieć. Obsługa przymyka też oczy na zabieranie ze sobą większych bagaży. Pasażerowie nie lubią przecież po wylądowaniu czekać nieco dłużej na wydanie toreb i walizek, które leciały w luku bagażowym.

Dobrze zbudowany, 45-letni biały mężczyzna o pociągłej, latynoskiej twarzy nie wyróżnia się niczym szczególnym wśród pasażerów. Ubrany jest w czarny garnitur, białą koszulę i wąski czarny krawat. Podczas odprawy przedstawia się jako Dan Cooper. Na pokład boeinga 727 Northwestern Airlines wnosi sporych rozmiarów walizkę. Siada na miejscu 18 E. Jest wczesne popołudnie, gdy samolot startuje z Portland. Dan Cooper zaraz po starcie zapala raleigha z filtrem i zamawia u stewardesy Tiny Mucklow szklaneczkę burbona. Płaci gotówką. Po chwili zamawia drugą szklaneczkę i jeszcze jedną, i jeszcze kolejną. Nie przestaje palić papierosów. Zaciąga się głęboko, z widoczną przyjemnością. Na stewardesie pasażer Dan Cooper sprawia wrażenie człowieka bardzo spokojnego i inteligentnego.

Od startu minęło może kilkanaście minut. Dan Cooper wyjmuje z kieszeni i zakłada ciemne, mocno przylegające do twarzy okulary. Z walizki wyjmuje zapisaną kartkę papieru. Wzywa do siebie stewardesę Mucklow. Spokojnym, niskim głosem wyjaśnia jej, że ma natychmiast zanieść notatkę kapitanowi samolotu, i wręcza jej kartkę.

Potem lekko uchyla walizkę. Nie ma wątpliwości – w środku jest potężny ładunek wybuchowy i detonator. Osłupiały kapitan odczytuje w kabinie pilotów ultimatum: mam bardzo silną bombę w walizce, jeśli nie będziecie wykonywać poleceń, zdetonuję ją. Kapitan nie zamierza się sprzeciwiać, tym bardziej że pierwsze żądanie nie jest wygórowane. Ma lecieć do Seattle, jak gdyby nic się nie stało.

Dan Cooper od tej pory przestaje zamawiać u stewardesy burbona, ba, w ogóle przestaje się do niej odzywać. Porozumiewa się z nią wyłącznie za pomocą poleceń spisanych zawczasu na kartkach papieru. Ma ich cały stosik.

O 17.30 boeing 727 ląduje w Seattle. Zgodnie z żądaniem Coopera nie kołuje pod budynek lotniska, lecz pozostaje daleko na pasie startowym. Cooper wręcza Tinie Mucklow kolejną kartkę. Żąda 200 tys. dolarów w używanych 20-dolarówkach i 4 sprawnych spadochronów. W zamian oferuje zwolnienie przed ponownym startem wszystkich 36 pasażerów i części załogi.

Porwanie samolotu jest przestępstwem federalnym i kierowanie akcją na lotnisku w Seattle przejmuje FBI. Zaatakować Dana Coopera? Agentów FBI niepokoi porywacz, ukrywający swą tożsamość pod tym nazwiskiem. To nie amator. Jest zdeterminowany, spokojny i najwyraźniej porwanie planował długo, precyzyjnie. Skoro chce spadochronów, to najwyraźniej zamierza wyskoczyć z okupem w czasie lotu. To sprytny, ale i bardzo ryzykowny sposób na pozbycie się pościgu. Ryzyko skoku w ciemnościach w nieznanym terenie podjąć może tylko bardzo dobrze wyszkolony skoczek. Agenci FBI dochodzą do wniosku, że Dan Cooper musiał być pilotem wojskowym albo żołnierzem sił specjalnych, więc lepiej nie próbować go obezwładnić. Wątpliwe, czy uda się go zaskoczyć. Co prawda, samolot stoi na płycie lotniska, ale bomba jest tak potężna, że straty wśród pasażerów mogłyby być ogromne.

A co ze spadochronami? Może dać mu niesprawne? FBI odrzuca taki pomysł jako zupełnie niedorzeczny. Po pierwsze, Dan Cooper może wypróbować spadochron, każąc skoczyć najpierw jednemu z pilotów. Ale bardziej prawdopodobne jest, że nad jakimś odludziem wypchnie na spadochronie jednego z pilotów, by na ziemi na wszelki wypadek mieć jeszcze zakładnika. Mimo to z powodu nerwowego bałaganu panującego na lotnisku, wśród spadochronów dostarczonych FBI przez pracowników naziemnych jeden jest niesprawny.

Zebranie gotówki zajmuje prawie 1,5 godziny. Paczka z banknotami waży całkiem sporo, prawie 10 kg. Na pasie startowym przed boeingiem rozpoczyna się wymiana. Pasażerowie wychodzą pojedynczo. Gdy po trapie schodzi ostatni z dwóch zwolnionych członków załogi samolotu, Cooper, milcząc, wyjmuje kolejną kartkę i wręcza Tinie Mucklow, którą zatrzymał na pokładzie: żąda startu i lotu na południe, do Reno w Nevadzie. Tam samolot ma zatankować i polecieć do Meksyku. Samolot startuje o 19.30. Cooper żąda teraz, by pilot leciał z minimalną prędkością na wysokości nieprzekraczającej 3 km. Klapy do lądowania mają być opuszczone. Ok. godz. 20.00 Cooper wręcza stewardesie ostatnią kartkę: ma przejść do przedniej części samolotu. Teraz Cooper zamyka się w części tylnej. Po kilku minutach światełko alarmowe na konsoli kabiny daje znać pilotom, że Cooper otwiera tylne drzwi bagażowe i opuszcza schodki. Na zewnątrz jest bardzo zimno. Silny wiatr chłoszcze kadłub boeinga natychmiast przymarzającym deszczem. Dan Cooper w czarnym garniturze, białej koszuli, czarnym krawacie, ze spadochronem na plecach i pakunkiem z banknotami na piersiach schodzi niepewnie po śliskich schodkach i rzuca się w ciemność.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.