7 grudnia 1724 roku miały miejsce w Toruniu makabryczne wydarzenia spowodowane zamieszkami na tle religijnym, nazwane przez historyków „tumultem toruńskim” i oceniane jako zmierzch tolerancji religijnej w Rzeczpospolitej. W. Kalicki opisuje to tak:

Późną nocą w domu toruńskiego poczmistrza Jakuba Rubinkowskiego zjawia się sekretarz burmistrza Torunia Johanna Gottfrieda Roesnera z prośbą o wstawienie się u królewskich komisarzy, by przysłali doń, bez zwłoki, w środku nocy, jakichś księży katolickich, ale nie jezuitów – by mógł zaraz przejść z protestantyzmu na katolicyzm i tym samym ocalić głowę. Rychło w otoczonym przez straże domu burmistrza zjawiają się 2 bernardyni. Roesner oświadcza im jednak, że się rozmyślił.

Idzie już ku końcowi nocy, gdy burmistrz znów wzywa bernardynów, by przejść na katolicyzm. Gdy zakonnicy przybywają i szykują się do obrzędów, Roesner wzdraga się i znów wymawia się od konwersji.

Katowski topór zawisł nad jego głową z powodu tumultu, do jakiego doszło w Toruniu 16 lipca tego roku. Podczas uroczystej procesji katolickiej w święto Matki Boskiej Szkaplerznej uczeń kolegium jezuickiego Stanisław Lisiecki podszedł do grupki ewangelickich uczniów toruńskiego gimnazjum akademickiego i zażądał, by zdjęli czapki i uklękli. Gdy odmówili, strącił im czapki z głów, a jednego z gimnazjalistów uderzył w twarz. Po krótkiej bijatyce Lisiecki pobiegł za procesją, ale po południu, gdy wychodził z kościoła św. Jakuba, znów ujrzał protestantów i rzucił się do bójki. Tłukących się młodzieńców usiłował uspokoić i rozdzielić mieszczanin Dawid Heyder, ewangelik, ale bijatykę, niebezpieczną, bo szlacheccy w większości uczniowie chadzali przy szablach, zakończyła dopiero interwencja zbrojnej straży miejskiej i aresztowanie krewkiego Lisieckiego – na rozkaz burmistrza Roesnera.

Nazajutrz od rana działo się źle. Uczniowie jezuiccy po bezskutecznej interwencji u burmistrza rzucili się na ulicy na przechodzącego Heydera. Straż miejska znów ich powstrzymała i aresztowała kolejnego jezuickiego wychowanka. Studenci kolegium wieczorem porwali z ulicy ewangelickiego ucznia gimnazjum. Rozeźlony tym występkiem Roesner cofnął właśnie wydane polecenie zwolnienia Lisickiego. Tymczasem wieczorem tłum ewangelickich torunian otoczył budynek kolegium. Kamieniami zaatakowali ich katoliccy studenci.

Dopiero gdy straż miejska na rozkaz burmistrza dała 2 salwy z muszkietów w powietrze, zamieszki ustały. Zakładników obu stron rychło uwolniono. Cóż z tego, skoro nocą buchnęła plotka, że w jezuickim kolegium więziony jest jeszcze jeden ewangelicki uczeń. Tłum wzburzonych luteran zdemolował budynek kolegium, zniszczył sprzęty, bibliotekę, sprofanował święte obrazy i kaplicę.

A to już była zbrodnia gardłowa.

Burmistrz Roesner mógł szybkim dochodzeniem i surowym ukaraniem sprawców zamieszek i zniszczeń w budynku kolegium jezuitów kwestię tumultu zamknąć, ale liczył, że sprawa ta, jak wiele wcześniejszych religijnych awantur, w których nie było śmiertelnych ofiar, jakoś rozmyje się w dochodzeniach i procedurach sądowych i w końcu przyschnie. Burmistrz nie docenił jednak siły właśnie wzbierającej w Rzeczypospolitej fali nietolerancji. I nie przewidział, że król August II zechce wykorzystać tumult w polityce wewnętrznej. Plan króla był prosty – w Toruniu karać tak surowo, jak tylko prawo dopuszcza, a przy okazji na sejmie zwyczajnym przepchnąć w cieniu sprawy toruńskiej miłe sobie uchwały.

Sąd asesorski rozpatrywał sprawę toruńskiego tumultu od 26 października do 16 listopada.

Wyrok był nadspodziewanie dla torunian surowy. Na śmierć skazano burmistrza Roesnera i wiceburmistrza Zerneckego. Obaj mieli być ścięci. Za najście cmentarza św. Jana i kolegium jezuitów na śmierć pod toporem skazani zostali mieszczanie Heyder, Mohaupt, Hertel, szewcy Mertz i Wunsch, rzeźnik Karwiese, piernikarz Hafft, iglarz Schulz, cieśla Gutbrod, guzikarz Becker, mularczyk Hans Christoph. 50 uczestników tumultu dostało kary więzienia i publicznej chłosty. Na dobitkę użytkowany przez ewangelików kościół Maryi Panny miał być przekazany franciszkanom, a połowa rajców odtąd miała być koniecznie katolicka.

Nadejścia z Warszawy poczty z wyrokiem tłumy torunian oczekiwały na ulicach do później nocy 18 listopada z pochodniami i latarniami. Nazajutrz dowódca straży miejskiej mjr d’Argellez na rozkaz z Warszawy postawił warty przed domami burmistrza Roesnera i wiceburmistrza Zerneckego; pozostali skazani dawno już siedzieli w miejskich lochach.

Przedwczoraj komisja złożona z 21 przybyłych do Torunia komisarzy, pośród których byli: wojewoda pomorski Działyński, podkomorzy koronny Lubomirski, wojewoda chełmiński Rybiński, stolnik poznański Poniński, raz jeszcze przesłuchała skazanych i utrzymała wyrok sądu asesorskiego, dodając jedynie, że ci, którzy dobrowolnie przejdą na katolicyzm, będą ułaskawieni.

Konwersję wybiera Dawid Heyder, który pierwszego dnia tumultu rozdzielał zwaśnionych uczniów i studentów. Mularczyk Hans Christoph ucieka z więzienia i ukrywa się gdzieś na wsi.

Wczoraj komisarze zawiadomili wiceburmistrza Zerneckego, że jego egzekucja ma być odłożona, na razie do soboty 9 grudnia, bo wstawiło się za nim wielu wpływowych torunian i dworzan królewskich.

O 5.00 nad ranem oddział dragonów podkomorzego koronnego Jerzego Lubomirskiego zatrzymuje się przed schodkami u drzwi domu burmistrza Roesnera. Spieszeni dragoni w obecności dwóch królewskich komisarzy, w tym Lubomirskiego, wyprowadzają Roesnera i wiodą go na wewnętrzny dziedziniec ratuszowy.

Po drodze burmistrz, widząc, że to nie przelewki, głośno oświadcza, że rozmyślał tej nocy o zmianie wiary na katolicką, i prosi, by bez zwłoki przyprowadzono doń bernardynów, których ledwie parę godzin temu ze swego domu odprawił. Tylko zmiana konfesji może go teraz ocalić. Ale komisarze nie chcą już z nim dyskutować, twardo odmawiają wezwania zakonników i każą straży prowadzić skazanego dalej.

Na ratuszowym dziedzińcu, rozświetlonym pochodniami i latarniami, czeka już kat sprowadzony z Płocka. Toruński mistrz nie powinien przecież wykonać wyroku na burmistrzu, który go do pracy najmował.

Mistrz z Płocka wszystko już przygotował.

Jest katowski pień, jest naostrzony topór, jest korytko z piaskiem do zasypania kałuży krwi. Obok, pod murem, czeka trumna. Żołnierze otaczają pień ciasnym czworobokiem. Pomocnik kata szybko rozbiera Roesnera do koszuli, wiąże mu ręce na plecach. Potem zdejmuje perukę i nagina burmistrza do katowskiego pnia. Skazaniec opada na kolana, układa szczękę w stosownym wycięciu. Drewno po nocy jest wilgotne, dreszcz przeszywa ciało burmistrza. Kat unosi masywny topór z szerokim ostrzem. Potężne uderzenie, obrzydliwe mlaśnięcie. Głowa Roesnera spada do koszyka. Kat wraz z pomocnikiem składają bezgłowe ciało do trumny, dokładają do niej głowę.

Burmistrz Roesner ścięty został bladym świtem, tylko w obecności żołnierzy i komisarzy. Uniemożliwienie gawiedzi gapienia się na egzekucję jest wyrazem szacunku komisarzy dla godności burmistrza – tak jak i ich polecenie, by o godzinie 10.00 odnieść trumnę Roesnera do jego domu.

Przed 11.00 jednak ratuszowy dziedziniec pełen jest już gapiów. Żołnierze prowadzą 5 skazańców: Mohaupta, Hertla, Beckera, Mertza i Wunscha. Na ich zwłoki czeka wóz zaprzęgnięty w konie. Kat ścina ich sprawnie. Umierają przy akompaniamencie głośnych komentarzy i okrzyków gawiedzi. Żołnierze wiodą teraz do zalanego krwią pnia katowskiego jeszcze 4 skazańców. Karwiese, Gutbrod, Schulz i Hafft po kolei przed śmiercią muszą położyć na pniu prawe ręce, które kat ucina toporem – to kara za sprofanowanie jezuickiej kaplicy – a dopiero potem położyć swoje głowy na zalane krwią drewno. Kat z pomocnikiem wywożą zwłoki ostatnich 4 ściętych pod miasto. Obok szubienicy miejscy pachołkowie ułożyli zawczasu potężny stos – spalenie zwłok to reszta dodatkowych kar za sprofanowanie kaplicy. Mistrz i pomocnik układają na nim 4 ciała i 4 głowy. Na koniec podpalają drewno.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.