11 grudnia 1913 roku to finał najgłośniejszej kradzieży XX wieku. W tym właśnie dniu odzyskano Mona Lisę – najsłynniejszy obraz Leonarda da Vinci, a W. Kalicki opisuje to tak:

Dwaj eleganccy dżentelmeni w ciemnych garniturach siedzą w biurze znanego florenckiego antykwariatu Galleria d’Arte Antica e Moderna. Gościem właściciela szanowanego marszanda Alfreda Geriego jest prof. Giovanni Poggi, od niedawna dyrektor sławnej Galerii Uffizi. Mija 15.00. Z każdą minutą obaj panowie są coraz bardziej zdenerwowani. Mężczyzna, na którego czekają, poprzedniego dnia zapowiedział Geriemu, że zjawi się o 15.00 i pokaże mu najsłynniejszy obraz świata, Monę Lisę Leonarda da Vinci.

Niemal 2,5 roku temu, w poniedziałek 22 sierpnia 1911 roku, w paryskim Luwrze odkryto, że najsłynniejsze dzieło Leonarda zostało skradzione. Śledztwo wyjaśniło niewiele. Nieznany sprawca, doskonale orientujący się w obyczajach panujących w ponoć najlepiej strzeżonym spośród francuskich muzeów, po prostu zdjął obraz ze ściany, wyjął go z ram, sforsował boczne, nieużywane drzwi i wyniósł arcydzieło zawinięte w płótno. Kradzieżą pasjonowała się cała Europa. Francuska prasa prześcigała się w rzucaniu podejrzeń: raz bulwarówki donosiły, że złodzieje z pewnością byli Niemcami, innym razem, że kradzieży dokonano na zlecenie słynnego amerykańskiego milionera Johna Pierponta Morgana. Płótno Leonarda zniknęło bez śladu.

Przed niespełna 2 tygodniami do antykwariatu Alfreda Geriego nadszedł list podpisany przez jakiegoś Vincenza Leonardiego z propozycją sprzedaży Mony Lisy. Leonardi pytał w nim, ile florencki antykwariusz mógłby zapłacić za skradzione arcydzieło. Geri uznał, że list napisał ktoś umysłowo chory, ale na wszelki wypadek zasięgnął opinii prof. Poggiego. Ten doradził, by podtrzymać kontakt, i Geri odpisał na poste restante, że jeśli obraz jest autentyczny, gotów jest zapłacić każdą cenę. Tajemniczy Leonardi najpierw wezwał Geriego na rozmowę do Paryża, a gdy antykwariusz odmówił, nieoczekiwanie zaproponował w kolejnym liście, że osobiście zjawi się 10 grudnia w jego biurze. I rzeczywiście się zjawił. Niski, szczupły, ciemnowłosy mężczyzna z małym wąsikiem zażądał za Monę Lisę pół miliona franków. Geri zgodził się, ale pod warunkiem że nazajutrz obraz obejrzeć będzie mógł jego ekspert. Spotkanie wyznaczono na godz. 15.00.

Leonardi zjawia się w biurze antykwariatu spóźniony o kwadrans. Geri przedstawia mu prof. Poggiego. Po chwili 3 panowie udają się pieszo do zapuszczonego, taniego hoteliku Tripoli-Italia. To przystań robotników, drobnych handlarzy, nieudanych artystów i osobników utrzymujących się z niejasnych źródeł. Portier podejrzliwie taksuje zatem 2 eleganckich gości prowadzonych przez lokatora, którego stać było jedynie na wynajęcie najtańszego pokoiku – malutkiej klitki na mansardzie 3. piętra.

Pokój nr 20 jest zagracony. Rozmaite utensylia malarskie świadczą, że lokator jest związany ze sztuką. Leonardi wyciąga spod łóżka dużą płaską drewnianą skrzynię. Pomalowana jest białą olejną farbą i zamknięta na zwykłą kłódkę. Leonardi bez pośpiechu otwiera kłódkę: skrzynia pełna jest pomazanych palet, niezbyt czystych pędzli malarskich, tubek po farbach i werniksie, malarskich szablonów ze skóry, poplamionych olejnymi farbami gałganów. W tym kłębowisku tkwi owinięta poplamionym ubraniem roboczym mandolina. Leonardi wykłada zawartość skrzyni. Gdy oczom jego gości ukazuje się puste dno, obaj nagle czują, że nieznajomy Włoch nabił ich w butelkę. Ale nie – Leonardi manipuluje przy dnie walizki, unosi je i ze skrytki wyjmuje duży, płaski przedmiot owinięty miękkim czerwonym aksamitem. Bez słowa podaje go prof. Poggiemu. Dyrektor Galerii Uffizi rozwija aksamit i ukazuje się wyraźny kształt ramy starannie owiniętej w papier i oklejonej lnianymi taśmami. Teraz Poggi nie potrafi ukryć zdenerwowania. Ręce mu drżą, gdy przecina taśmy i odwija papier. Gdy obraz ukazuje się oczom Geriego i Poggiego, obaj wydają unisono bezwiedne okrzyki. To naprawdę wygląda na Monę Lisę! Goście oglądają odwrocie. Są tam wszystkie znaki, które powinny się znajdować na arcydziele Leonarda: pieczęć Luwru z koroną, burbońskimi liliami i inicjałami M.R. oznaczającymi muzea królewskie oraz numer katalogowy 316.

Ba, ale co teraz? Geri i Poggi nie ustalili zawczasu, jak mają się zachować, gdy tajemniczy Leonardi pokaże im prawdziwą Monę Lisę. Jeden fałszywy krok może wzbudzić u Leonardiego podejrzenia i skradzione arcydzieło zniknie. Więcej nawet, gdyby dziwny posiadacz obrazu nabrał wobec antykwariusza i dyrektora podejrzeń, ich życiu może zagrażać niebezpieczeństwo.

Pierwszy odzyskuje zimną krew prof. Poggi. Z udaną obojętnością proponuje – jakby było to coś najzupełniej oczywistego – że w tej sytuacji zabiera obraz do Uffizi, by tam przeprowadzić fachowe badania i ewentualnie potwierdzić autentyczność dzieła. Ku jego zdziwieniu Leonardi bez chwili wahania wyraża zgodę. Z powrotem zawija obraz w aksamit i uprzejmie proponuje, że oszczędzi im fatygi i sam odniesie Monę Lisę do Uffizi.

Wszystko idzie jak z płatka do chwili, gdy 3 panowie zjawiają się obok portierni na parterze. Czujny portier zatrzymuje ich i podejrzliwie dopytuje się, co tam dźwigają. Rad nierad, Leonardi rozwija aksamit i pokazuje Monę Lisę. Portier badawczo, podejrzliwie wpatruje się w płótno Leonarda. W końcu mówi: „Nie, ten obraz w hotelu nie wisiał. Możecie iść”.

W Galerii Uffizi Poggi i Geri odbierają obraz z rąk Leonardiego i obiecują mu, że nazajutrz po południu zjawią się u niego w hotelu z pieniędzmi. Leonardi, o dziwo, nie chce gwarancji ani pokwitowań.

Gdy tylko wychodzi z gmachu Uffizi, prof. Poggi zawiadamia policję i rezydującego w Rzymie generalnego dyrektora Komisji Sztuki i Starożytności Corrada Ricciego. Potem wraz z Alfredem Gerim uważnie ogląda obraz. Na szczęście nie widać uszkodzeń mechanicznych płótna, odprysków farby, śladów zanieczyszczeń, insektów ani grzybów.

Gdy obaj wybawcy Mony Lisy z ulgą stwierdzają, że obraz jest w doskonałym stanie, florencka policja puka do drzwi pokoju nr 20 w hotelu Tripoli-Italia. Jego lokator nie stawia oporu. Policjanci rewidują pokój, zabierają wszystkie przedmioty, które mogą łączyć się ze sprawą Mony Lisy. Natychmiast po aresztowaniu Leonardiego przesłuchuje osobiście prefekt florenckiej policji.

 – Naprawdę nazywam się Vincenzo Perugia – oznajmia zatrzymany. Jest malarzem, specjalizuje się w lakiernictwie. Próbował sił jako artysta, ale w końcu na życie zarabiał jako rzemieślnik. Przed 6 laty wyruszył z rodzinnej miejscowości Dumenza w świat za chlebem. W końcu, przed paru laty, trafił do Paryża.

Gdy prefekt pyta, jak obraz trafił w ręce ubogiego lakiernika, Perugia milknie na dłuższą chwilę. Ale w końcu przyznaje się: „No tak, ja jestem rzeczywiście tym, który go zrabował”. Wyjaśnia, że podczas pobytu w Paryżu zatrudnił się w Luwrze jako dekorator i często oglądał arcydzieło Leonarda.

 – Pewnego dnia, gdy stałem przed obrazem, obudziła się we mnie myśl, że zwrócenie Włochom tego arcydzieła byłoby pięknym czynem. Porwanie obrazu nie nastręczało większych trudności, gdyż w Luwrze nie było surowego nadzoru. Wystarczyło wybrać moment, gdy sala była pusta. Najpierw sprawdziłem, w jaki sposób obraz był umocowany, i stwierdziłem, że wystarczy jeden prosty chwyt, aby go zdjąć. Wkrótce powziąłem decyzję. Udałem się do Luwru, gdzie spotkałem przy pracy kilku zaprzyjaźnionych ze mną malarzy dekoratorów i przez pewien czas spokojnie z nimi rozmawiałem. Potem wykorzystałem dogodny moment, by się niepostrzeżenie oddalić, i wszedłem wprost do sali, w której wisiała Mona Lisa. Sala była pusta. W mig zdjąłem obraz ze ściany – opowiada z niejaką dumą przebieg kradzieży.

Prefekt indaguje Perugię o motywy rabunku. Złodziej ciągle wraca do sprawy włoskich arcydzieł, które per fas et nefas trafiły do paryskich muzeów, i użala się nad ograbieniem włoskich zbiorów. Opowiada, że najpierw planował ukraść kilka dzieł Mantegny, ale w końcu zdecydował się na płótno Leonarda.

 – Próby sprzedania obrazu były zbyt niebezpieczne i wkrótce przestałem o nich myśleć – zeznaje nieoczekiwanie. Ale już po chwili zaprzecza, że ukradł z chęci zysku. Próbę sprzedaży Geriemu skradzionego dzieła z tupetem nazywa wynagrodzeniem za niebezpieczeństwa podczas kradzieży. Ale ta chytra linia obrony odwołująca się do narodowych uczuć Włochów ma słaby punkt. W zarekwirowanych w hotelu Tripoli-Italia papierach złodzieja są notatki dowodzące, że już przed 3 laty, na wiele miesięcy przed kradzieżą, Perugia gromadził adresy bogatych amerykańskich, niemieckich i włoskich kolekcjonerów, którym zamierzał zaoferować obraz Leonarda. Na szczęście Mona Lisa była zbyt sławnym dziełem, by ktokolwiek zaryzykował jej kupno.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.