18 grudnia 1976 roku wolność odzyskał Władimir Bukowski, rosyjski pisarz i obrońca praw człowieka. Zgniłby pewnie w radzieckich więzieniach gdyby nie to, że sowieccy dysydenci chcieli uwolnić chilijskiego działacza komunistycznego Luisa Corvalana. W Kalicki opisuje jak doszło do tej wymiany:

Północ chyba już dawno minęła, a Władimir Bukowski ciągle nie może zasnąć. Leży na pryczy w celi moskiewskiego więzienia Lefortowo i rozpamiętuje zdarzenia minionego dnia.

Coś takiego nie przytrafiło się chyba żadnemu sowieckiemu więźniowi. A Bukowski na sowieckich więzieniach zna się jak mało kto. Już w 1959 roku 17-letniego Wołodię wyrzucono ze szkoły za udział w wydaniu rękopiśmiennego samizdatu. 4 lata później skazano go na 2 lata więzienia za próbę wydania zakazanej książki. Trafił wtedy przymusowo do szpitala psychiatrycznego. W 1965 roku, zaraz po wyjściu na wolność, przeprowadził demonstrację w obronie dysydentów Andrieja Siniawskiego i Julija Daniela; znów został uwięziony w szpitalu psychiatrycznym.

Po wyjściu na wolność natychmiast zorganizował protest w obronie innego dysydenta, Aleksandra Ginzburga. Za to trafił do obozu karnego. W 1971 roku, mimo protestów na Zachodzie, został skazany za działalność antysowiecką na 7 lat więzienia i 5 lat zsyłki. W sowieckich więzieniach i psychuszkach spędził w sumie 12 lat.

Poprzedniego dnia Bukowskiemu, siedzącemu w celi nr 10 specjalnego więzienia dla politycznych we Władymirze, nagle kazano zabrać wszystkie rzeczy i w towarzystwie oficerów KGB po cywilnemu wsadzono do mikrobusa. W kapciach.

 – Buty nie będą potrzebne – usłyszał od obstawy.

W czasie jazdy zastanawiał się, czy nie zostanie zastrzelony „podczas próby ucieczki”, ale dowieziono go całego i zdrowego do moskiewskiego więzienia Lefortowo. Tam odebrano mu więzienny drelich i wydano nowy garnitur. Wkładając marynarkę, Bukowski zauważył, że metka jest francuska.

Gdy mikrobus ze skutym kajdankami Bukowskim jechał do Moskwy, na drugiej stronie globu, w Chile, na lotnisku w Santiago, agenci tajnej policji usunęli wszystkich widzów z tarasu widokowego. Pod ich eskortą do rejsowego samolotu niemieckiej Lufthansy wsiadł z żoną Luis Corvalan, sekretarz generalny KC Komunistycznej Partii Chile – od zamachu stanu gen. Pinocheta więziony i torturowany.

Bukowski siedzi na pryczy, pali papierosa za papierosem. Ciągle nie może pojąć, o co chodzi w tym nagłym przewiezieniu go do Lefortowa, a potem w przymusowej zamianie więziennego waciaka na garnitur z francuską metką. Gdy zmęczony układa się wreszcie do snu, strażnik z hałasem uchyla klapę w drzwiach i woła:

 – Pobudka!

Bukowski rozmyślał całą noc.

Zaraz po śniadaniu strażnik komenderuje:

 – Zbierać się na spacerek!

Z oddziałowym idą do tzw. przejściówki, na oddział, gdzie przyjmuje się nowych więźniów. Po drodze Bukowski upomina się o jakieś palto, bo poprzedniego dnia zabrano mu więzienny waciak. Oddziałowy jest milutki niczym kelner:

 – Zaraz, zaraz, niech pan idzie ze mną, będzie paletko.

I rzeczywiście – w przejściówce leżą już na stole nowe palto i kapelusz. Więzień wkłada palto. Wtem oddziałowy doskakuje do niego, wykręca ręce do tyłu i zatrzaskuje na nich kajdanki. Bukowski instynktownie rzuca się w bok. To stary trik oprawców w sowieckich więzieniach. Zakładają więźniom amerykańskie automatyczne kajdanki, które przy każdym szarpnięciu zaciskają się mocniej, sprawiając straszliwy ból, a potem biją ofiarę. Ale tym razem nic z tego.

 – Spokojnie, spokojnie, tak trzeba – uspokaja oddziałowy. I nie bije. Z przymilnym uśmiechem wiąże na szyi Bukowskiego krawat, zapina na nim palto. W końcu wkłada mu na głowę kapelusz. Zadowolony, przygląda się swojemu dziełu:

 – Ot, jak elegancko.

Wystrojonego więźnia wyprowadza na dwór. Przed budynkiem czekają już mikrobus, którym Bukowski wczoraj przyjechał do Moskwy, i grupka kagebistów po cywilnemu. Bukowski nie ma pojęcia, że to nie są zwykli funkcjonariusze. Wczorajsze przewiezienie go z więzienia we Władymirze do moskiewskiego Lefortowa to pierwsza akcja nowo utworzonej jednostki do zadań specjalnych KGB – Alfa.

Kagebiści są uprzedzająco uprzejmi. Co rusz pytają, czy kajdanki nie uwierają: „Jak się zacisną, proszę powiedzieć”.

Po półtorej godziny jazdy mikrobus zatrzymuje się przy jakimś wielkim, ośnieżonym polu. To lotnisko wojskowe. Jest 9.00. Kagebiści nie pozwalają więźniowi wyjść, ale sami ciągle wyskakują na zewnątrz rozprostować nogi. Bukowski odnosi wrażenie, że na coś czekają. Wsiada jeden z eskortujących go oficerów.

 – No tak. Wsadzimy was do samolotu. Polecą z wami wasza matka, siostra, siostrzeniec – mówi.

Bukowski sam się sobie dziwi: ta szokująca nowina nie jest dla niego wstrząsem ani nawet zaskoczeniem. Tak jakby podświadomie się tego spodziewał. Wysiada. Oczy bolą od światła odbitego od śniegu. Po miesiącach spędzonych w ciemnej celi wzrok odzwyczaił się od normalnego oświetlenia. Z rękami skutymi na plecach niezdarnie wchodzi po trapie do pasażerskiego samolotu. W kabinie pasażerskiej nie ma żywego ducha. Bukowski siada w fotelu, obok sadowi się tuzin kagebistów obstawy. Prosi ich, by zdjęli mu kajdanki, ale naczelnik grupy odpowiada, że na razie nie wolno. Bukowski prosi o papierosa. Naczelnik jest łaskawy: „Dajcie mu zapalić”. Jeden z kagebistów wkłada więźniowi do ust papierosa, zapala. Potem co chwila wyjmuje papierosa i strząsa popiół.

Po papierosie – niespodzianka. Zdenerwowani oficerowie wyprowadzają Bukowskiego z powrotem na trap. Jego matka, węsząc jakiś podstęp, odmawia wejścia do samolotu, póki nie zobaczy syna. Więzień wraca z eskortą na tył samolotu. Na pokład kagebiści wprowadzają matkę, siostrę, wnoszą na noszach chorego siostrzeńca Miszę. Oficer siedzący po prawej ręce Bukowskiego zabawia go opowieściami o katastrofach lotniczych.

Po starcie w przedniej części kabiny wybucha dzika awantura. Matka Bukowskiego dowiedziała się jakoś, że syn jest nadal skuty.

 – Jesteście przestępcy, bandyci po prostu, nawet tu, w samolocie, się nad nim pastwicie! – krzyczy.

Naczelnik prosi ją, by się opanowała, w końcu dla świętego spokoju zgadza się, by mogła podejść do Władimira. Od niej Bukowski dowiaduje się, że mają być wymienieni w Szwajcarii na więzionego przez gen. Pinocheta chilijskiego komunistę Luisa Corvalana.

Od lat na Zachodzie protestowano w obronie Bukowskiego, na Wschodzie zaś – w obronie Corvalana. Wreszcie pomysł wymiany ich, zgłoszony przez sowieckich dysydentów z Komitetu Helsińskiego i Grupy Inicjatywnej Obrony Praw Człowieka, podchwyciła amerykańska administracja. Pinochet zgodził się od razu, Kreml zastanawiał się ponad pół roku.

Bukowski pyta kagebistę, jakim prawem jeszcze jest skuty. Przecież leci na wolność. Oficer krzywi się:

 – No dobrze, powiem wam. Nadal jesteście więźniem.

Bukowski nie daje się zbić z pantałyku. Nie po tylu latach składania protestów i skarg w sowieckich więzieniach.

 – A co zrobicie, gdy już przelecimy nad sowiecką granicą? Czy nad Austrią też będę więźniem? – pyta.

Stropiony oficer idzie do kabiny pilotów i przez radio konsultuje się z Moskwą. Wraca z decyzją: „Zdejmijcie mu kajdanki”. A więźnia surowo napomina, by się zachowywał właściwie. Kagebista rozkuwa Bukowskiego i pokazuje mu kajdanki: „Nawiasem mówiąc, są amerykańskie”.

20 minut później do kabiny wchodzi szef obstawy i uroczyście informuje Bukowskiego:

 – Przekroczyliśmy granicę sowiecką i mam obowiązek oświadczyć panu oficjalnie, że został pan wydalony z terytorium ZSRR.

 – Ma pan jakiś dekret, postanowienie? – pyta wydalony.

Oficer wyjaśnia, że niczego takiego nie ma. Bukowski dopytuje się, co w takim razie z jego wyrokiem. Czy pozostałych do odsiadki 6 lat zostało uchylonych? Nie, wyrok pozostaje w mocy, wyjaśnia oficer.

 – Zatem jestem więźniem na wakacjach? – pyta ironicznie Bukowski.

Oficer uśmiecha się kwaśno:

 – Niby tak. Otrzyma pan sowiecki paszport ważny na 5 lat. Nie zostaje pan pozbawiony obywatelstwa.

Bukowski pojmuje, że nawet na gruncie sowieckiego prawa wyekspediowanie go do Szwajcarii jest całkowitą samowolą, ale już tego nie komentuje.

Samolot zniża lot. Za chwilę wyląduje na lotnisku w Zurychu. Kagebiści z ożywieniem komentują ciągnące się po horyzont dzielnice willowe: „Co się dziwić, tu sami prywaciarze”.

Bukowski świetnie rozumie ich radosne podniecenie – po uwolnieniu go ruszą do szwajcarskich sklepów po świąteczne zakupy dla swoich żon i dzieci. Taka okazja w tym fachu nie przydarza się często.

Samolot ląduje, kołuje pod budynek lotniska. Nagle jak spod ziemi pojawiają się samochody pancerne, wybiegają szwajcarscy żołnierze. Kordon otacza maszynę Aerofłotu. Kagebiści są wściekli: „No tak, koniec. Nawet na lotnisko nie wyjdziesz”.

Podjeżdża karetka. Sanitariusze zabierają nosze z siostrzeńcem Miszą, siostrę Bukowskiego i odjeżdżają do szpitala. Teraz zaczyna się ostatnia odsłona wymiany więźniów. Sowieckie politbiuro przez pół roku starannie opracowywało każdy jej szczegół. Moskwie bardzo zależało na stworzeniu pozorów, że nie jest to wymiana, lecz niezależne, jednoczesne ich uwolnienie. Dlatego odrzuciła propozycję Amerykanów, by Bukowskiego i Corvalana wymienić na berlińskim moście Glienicke, tradycyjnym miejscu nocnych, amerykańsko-sowieckich wymian ujętych szpiegów i innych więźniów.

Bukowski z matką wychodzą z samolotu. Pod trap podjeżdża samochód sowieckiego ambasadora. W tym czasie do stojącego w oddali samolotu Lufthansy zbliża się samochód ambasadora chilijskiego. Corvalan z żoną wsiadają do niego. Teraz podjeżdża limuzyna ambasadora USA Daviesa. Corvalan z żoną przesiadają się z samochodu chilijskiego do amerykańskiego, a ten odwozi ich do samolotu, którym przyleciał Bukowski. Gdy drobna postać Corvalana niknie w drzwiach, Bukowski z matką przesiadają się do samochodu ambasadora Daviesa, który odwozi ich do budynku lotniska. Czeka tam już tłum dziennikarzy. Przed paroma kwadransami Corvalan odmówił udziału w konferencji prasowej. Powiedział tylko, że nie interesuje go żaden Bukowski, interesuje go tylko los Chile.

Na pierwsze pytanie Bukowski odpowiada w błyskach fleszów:

 – Cieszę się, że dwaj więźniowie odzyskali dziś wolność.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.