21 grudnia 1927 roku – to dzień wielkiej straty dla kultury polskiej. Spłonęła rodowa siedziba Tarnowskich -zamek w Dzikowie (Dzików obecna dzielnica Tarnobrzega). Tarnowscy gromadzili w zamku wielkie zbiory dzieł sztuki, bibliotekę i archiwum. Część z tych zbiorów udało się uratować. W. Kalicki tak relacjonuje to wydarzenie:

Fala okropnych mrozów skuła Europę. W Rzymie śnieg sięga do kostek, a w Nicei i Cannes, niemal 1,5 m; palmy na nadbrzeżnych bulwarach uginają się pod białymi czapami. W Polsce wskutek potężnych mrozów Wisła, od Krakowa aż do Gdańska, skuta jest 20-centymetrową skorupą lodu, ale w Polsce południowej i centralnej za dnia odnotowano wczoraj w miarę znośne −23 stopnie Celsjusza.

W starych murach należącego do rodu hrabiów Tarnowskich zamku w Dzikowie pod Tarnobrzegiem jest straszliwie zimno i nie ma wody – rury wodociągowe zamarzły kilka dni temu.

Pan na Dzikowie hrabia Zdzisław Jan Tarnowski bawi akurat w swojej kamienicy w Krakowie, ale w zamku mieszka jego 90-letnia matka hrabina Zofia z Zamoyskich Tarnowska.

Po południu w piecu centralnego ogrzewania dzikowskiego zamku lądują kolejne łopaty węgla. Wszystko na nic. Lód nadal zatyka rury wodociągowe, szczególnie na nieogrzewanym strychu. Późnym wieczorem służba zaczyna rozgrzewać lampami benzynowymi zamarznięte rury. W końcu pracownicy pojmują, że tego dnia udrożnić się ich nie da, i idą spać.

Zaraz po północy służący obchodzi cały zamek. Niczego niepokojącego nie zauważa. Tymczasem w stropie strychu od kilku już godzin niepostrzeżenie tli się zaprószony podczas rozgrzewania rur ogień. Strop żarzy się jak torfowisko – nie widać płomieni ani nawet nie czuć dymu.

Zamek, skarbnica narodowej kultury, zasypia. Od czasu gdy w roku 1522 Jan Spytek Tarnowski z Wielowsi kupił Dzików od Andrzeja Ossolińskiego z Ossolina, ród Tarnowskich zbudował na miejscu starego dworu solidnie ufortyfikowany zamek i wypełnił go bajecznymi skarbami. W bibliotece jest ponad 30 tys. woluminów, w tym takie narodowe cymelia jak najstarszy druk krakowski z roku 1475, Statuty Łaskiego z 1506 roku, najrzadsze wydania Reja, Paprockiego, Orzechowskiego, prócz tego ponad 250 najstarszych druków polskich, zachowanych tylko w jednym, dzikowskim egzemplarzu. Większość kolekcji obrazów znajduje się teraz w domu hrabiego Tarnowskiego w Krakowie, ale w zamku pozostały imponujące zbiory archiwaliów, cennych mebli i narodowych pamiątek.

 – Panie profesorze, pali się! – woła służąca o 3.00 w nocy, budząc mieszkającego w zamku, wraz z rodziną, bibliotekarza Michała Marczaka. Niezależnie od pracy w zamku uczy on też w gimnazjum w odległym o 2 km Tarnobrzegu; stąd wszyscy w Dzikowie tytułują go profesorem.

Michał Marczak w jednej chwili odziewa się i biegnie do piętrowej sali biblioteki. Ogień niby jest jeszcze daleko – płoną strychy i dach zamku – ale lada chwila może ogarnąć wysoki strop sali. Profesor odnajduje klucze do 3-kondygnacyjnych szaf bibliotecznych, szamoce się z nimi, usiłując dopasować do zamków. Wokół niego zbierają się zamkowi służący. Bibliotekarz woła, by wyjmowali stare księgi i wynosili z zamku, ale większość służących ratuje to, co dla nich jest wartościowe – krzesła, lampy, nawet popielniczki. Na szczęście, usłyszawszy alarm, przybywają mieszkający w Dzikowie uczniowie Marczaka. Sprawnie wynoszą księgi wskazywane przez profesora.

Na schodach za głównym wejściem do sali bibliotecznej pojawia się ogień. Tamtędy przejść już nie sposób. Marczak kieruje uczniów, dźwigających wydobyte z szaf inkunabuły, do obu bocznych drzwi do biblioteki. Na dworze chłopcy rzucają drukowane skarby na zasypany śniegiem gazon.

Jakby mało było kłopotu z ogniem w głównych drzwiach, pod ciężarem wspinających się do górnych półek uczniów łamie się jedyna sosnowa drabinka biblioteczna. Gimnazjaliści czepiają się framug, otwartych drzwiczek bibliotecznych i wspinają do najwyższych kondygnacji, skąd zrzucają książki. Pod sufitem czuć, jak z każdą chwilą robi się coraz goręcej.

Do zamku zbiegają się z pomocą prawie wszyscy mieszkańcy Dzikowa. Prof. Wyrostek, zajmujący się w zamku opracowywaniem archiwum majątkowego, ratuje 90-letnią hrabinę Zofię Tarnowską. Wyrwana ze snu starsza pani straciła w dymie orientację i właśnie szła przez amfiladę pokoi ku głównemu źródłu pożaru.

Straż pożarna z Dzikowa zjawiła się po pierwszych alarmach, jednak wszystkie hydranty przeciwpożarowe pałacu są zamarznięte. Zdesperowani strażacy usiłują wnosić na piętro śnieg, ale to tylko pogarsza sytuację – ogień nie maleje, za to parkiety stają się niebezpiecznie śliskie.

Marczak ocenia, że jego uczniowie świetnie radzą sobie z ratowaniem książek, i na czele paru gimnazjalistów biegnie do swej pracowni, by ratować owoc 10-letniej pracy – katalogi zbiorów dzikowskich. Instruuje chłopców, jak mają wynosić karty katalogowe, po czym wraca do głównej sali bibliotecznej.

W zamku gaśnie światło. Salę biblioteczną rozświetlają jedynie buzujące pod zamkniętymi głównymi drzwiami płomienie oraz spadające za oknami żagwie. W ciemnościach cały czas ratuje książki 18 osób, w większości uczniowie, ale także oficer por. Mastalski oraz Alfred Freyer, 26-letni syn koniuszego dóbr dzikowskich. Freyer jest bożyszczem kibiców lekkiej atletyki, ośmiokrotnym mistrzem kraju na długich dystansach, z maratonem włącznie; 14 razy bił rekordy Polski, jest największą nadzieją na olimpijskie złoto.

W końcu pęka nadpalony od góry sufit biblioteki, podmuch spadającego stropu wyrzuca Marczaka do sąsiedniego pokoju. Gimnazjaliści Krasoń i Lewek cucą profesora i boczną klatką wyprowadzają na dwór. Z 18 pracujących w sali bibliotecznej osób tylko 6 wypełza spod płonących gruzów, 4 wyciągają jeszcze ich towarzysze. Młodszemu z braci Gilów tląca się belka przygniata nogi. Por. Mastalski usiłuje dźwignąć ją, ale to niemożliwe. Ktoś wpada na pomysł, by chłopcu odrąbać nogi i choć ratować mu życie, ale nigdzie nie można znaleźć siekiery. Gil woła, by go zostawić, by reszta uciekała z sali.

Po chwili płonące belki zasypują go, cichnie jego krzyk. Pod płonącymi gruzami ginie 8 osób, w tym Alfred Freyer, 3 uczniów gimnazjalnych – panna Kocznerówna, Gil i Mastalerczyk – córka nauczycielki, 3 robotników dóbr dzikowskich. Kilkoro rannych, w bardzo ciężkim stanie, zabiera do szpitala w Tarnobrzegu karetka.

10 minut po runięciu stropu w sali bibliotecznej wali się sufit w pokoju z katalogami. Michał Marczak próbuje jeszcze ratować bezcenne zamkowe archiwum i na czele kilkorga uczniów włamuje się do sali. Uczniowie bohatersko wynoszą z otoczonej płomieniami sali prastare rękopisy. Zabierają także rzeźbę Berniniego. Po chwili interweniuje jednak komendant policji – z dachu nad archiwum lecą już płonące deski. Jeszcze parę minut i cały zamek, ciągle pełen bezcennych skarbów i narodowych pamiątek, płonie jak stodoła.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.