22 grudnia 1894 rok. Fałszywie oskarżono francuskiego oficera pochodzenia żydowskiego Alfreda Dreyfusa o zdradę stanu. Choć później go zrehabilitowano to jednak niesmak pozostał. W. Kalicki tak wspomina tamte mało chlubne wydarzenia:

Ktoś puka do drzwi. Przynosi 2 dokumenty. Robią one na sędziach piorunujące wrażenie

Przed bramą pałacu przy Cherche-Midi, w którym znajduje się paryski sąd wojskowy, stoi gęsty, podwójny szpaler żołnierzy uzbrojonych w karabiny z nasadzonymi bagnetami. Jest wczesne popołudnie, zimno, leje jak z cebra.

Na ulicy kłębią się tłumy paryżan. Nikt nie stoi, wszyscy pospiesznie maszerują w różne strony, zawracają i pędzą z powrotem. To skutek zakazu wystawania na ulicy Cherche-Midi obowiązującego dziś od godz. 13.00. Policjanci odpędzają przechodniów od wielkiej bramy gmachu sądu. Ok. 17.00 w pobliskiej kawiarni, w której zebrali się sprawozdawcy sądowi, rozchodzi się plotka, że rozprawa skończyła się i sąd wojskowy poszedł na finalną naradę. Tłumek dziennikarzy wypada z kafejki i biegnie w stronę bramy. Policjanci każą im odejść, ale reporterzy targują się. W końcu dostają zgodę na pozostanie, do czasu otwarcia bramy, między dwoma szpalerami wojska. Dziennikarze negocjują dalej i po półgodzinie dowiadują się, że na ogłoszenie wyroku mogą czekać na wewnętrznym dziedzińcu, przed schodami prowadzącymi do sali obrad.

Nagle rozlega się komenda: „Odsunąć wszystkich!”. Szerokimi kamiennymi schodami schodzi kordon gwardzistów, torując drogę oskarżonemu otoczonemu przez 4 żołnierzy. Kpt. Alfred Dreyfus, dość wysoki, szczupły, jest bardzo blady i wyraźnie garbi się. Przez dziedziniec eskorta przechodzi tak szybko, że zmusza Dreyfusa do biegu.

Wszystko zaczęło się przed 3 miesiącami. Francuska sprzątaczka w niemieckiej ambasadzie w Paryżu, niejaka pani Bastian, opłacana przez francuski kontrwywiad, znalazła w koszu na śmieci list napisany przez anonimowego francuskiego oficera. Autor oferował niemieckiemu attaché wojskowemu płk. Schwartzkoppenowi 5 tajnych dokumentów, w tym notatkę o hamulcu hydraulicznym do dział 120 mm i najnowszy podręcznik nauki strzelania dla artylerii polowej. Kontrwywiad, ukrywający się pod szyldem „Sekcji statystyki”, zacieśnił krąg podejrzanych do oficerów sztabu generalnego. Ale który z nich zdradził? Kontrwywiad dedukował: to musi być artylerzysta, bo sprzedaje głównie dokumenty dotyczące artylerii, i zarazem stażysta w sztabie generalnym, bo tylko stażyści mają dostęp do innych wydziałów sztabu. Winnego znajduje się szybko: kpt. Alfred Dreyfus. Oficer artylerii, stażysta w sztabie generalnym. Co go obciąża? Po pierwsze – Żyd. Żydzi to, jak każdemu uczciwemu oficerowi wiadomo, naturalni zdrajcy ojczyzny. Po wtóre – pochodzi z zajętej przez Niemcy Alzacji. Często jeździ tam do rodziny. Po trzecie – zna kilka języków obcych, w tym niemiecki. Po czwarte – jest zdolny, pracowity, zabiega o awans, ignoruje zaś typowe rozrywki oficerów sztabu: karty, wino i wieczorne gadanie o polityce.

No i dowód kluczowy – list znaleziony w koszu niemieckiego attaché. Wedle śledczych charakter pisma jego autora był identyczny z charakterem pisma Dreyfusa.

Prowadzący na początku śledztwo mjr du Paty de Clam wciskał Dreyfusowi do ręki rewolwer i usiłował zmusić go do samobójstwa. Dreyfus odtrącił broń, zapewniał, że jest niewinny. Eksperci grafolodzy w swych opiniach podzielili się – jedni za autora listu uważali Dreyfusa, inni twierdzili, że to niemożliwe. Ale francuscy dygnitarze wojskowi potrzebowali szybkiego sukcesu – Dreyfusa postawiono przed trybunałem wojskowym.

Rozprawa rozpoczęta przed 3 dniami była niebywałą farsą. Jej przebieg zaraz na początku został utajniony. Oskarżyciel stwierdził, że nie ma pojęcia, dlaczego kpt. Dreyfus miałby zdradzić, ale że zdradził, to rzecz pewna. Jedynym dowodem oskarżenia była kartka papieru znaleziona przez sprzątaczkę w niemieckiej ambasadzie. Ale 2 z 5 przesłuchiwanych ekspertów grafologii wykluczyli oskarżonego jako autora listu. Dreyfusa obciążali świadkowie oskarżenia, w większości oficerowie kontrwywiadu. Najważniejszy, mjr Henry z „Sekcji statystyki”, stwierdził, że od osoby zasługującej na zaufanie dowiedział się, iż jeden z oficerów sztabu generalnego jest szpiegiem. Wezwany przez adwokata do ujawnienia informatora, zasłonił się tajemnicą wojskową. Obecny na sali płk Picquart z kontrwywiadu wiedział, że tą „godną zaufania osobą” jest osobnik całkiem niewiarygodny, hiszpański dyplomata opłacany przez francuski wywiad, ale zataił to.

Jest sporo po 17.00. Trybunał naradza się. Wojskowi sędziowie mają spore wątpliwości co do winy Dreyfusa. Zanosi się na uniewinnienie oskarżonego. Wtem ktoś puka do drzwi. To mjr du Paty de Clam. Przynosi pismo od ministra wojny do przewodniczącego trybunału. Na kopercie dopisek: „Otworzyć w czasie narady sądu”. W środku 2 dokumenty, mające potwierdzić winę Dreyfusa. Pierwszy to przechwycony przez wywiad list attaché Schwartzkoppena, w którym pisze on o jakiejś „kanalii D.”, szpiegu, który zaczął żądać zbyt wiele. Schwartzkoppenowi chodzi o niemieckiego agenta Dubois, ale minister dołącza osobistą notatkę: „Fakty, o których wspomina ten list, mogą odnosić się do kapitana Dreyfusa”. Drugi dokument to przechwycona depesza włoskiego attaché w Paryżu Panizzardiego. Przechwycona i cynicznie sfałszowana przez francuski kontrwywiad tak, by świadczyła o winie Dreyfusa.

Dokumenty ministra robią na sędziach piorunujące wrażenie. Prezes trybunału płk Maurel stwierdza, że o ich istnieniu nie może się dowiedzieć ani oskarżony, ani jego adwokat. To niebywałe bezprawie, ale żaden z sędziów nie protestuje. Trybunał kończy obrady.

Na korytarzu żołnierze gwardii sprawdzają skrupulatnie przepustki i rewidują każdego wchodzącego. Woźny pojedynczo wpuszcza korespondentów na salę rozpraw, niedużą, na planie kwadratu, zastawioną ławeczkami i mnóstwem niskich drewnianych barierek. Na niewielkim podwyższeniu znajduje się nakryty zielonym suknem stół sędziowski. Na prawo – niewielka trybunka dla obrońcy. Po lewej – stół oskarżyciela i sekretarza trybunału. Między miejscami dla świadków a ławkami publiczności stoi szereg żołnierzy gwardii, dzierżących karabiny z bagnetami. Jedynymi ozdobami ponurej sali są wielki piec i ogromne płótno wiszące za stołem sędziowskim. Na czarnym tle wymalowano na nim Ukrzyżowanego.

Punktualnie o 19.00 drzwi sali narad otwierają się. Woźny wzywa donośnym głosem: „Baczność! Prezentuj broń!”. Wchodzą sędziowie. Pierwszy – prezes trybunału płk Maurel. Po jego prawej stronie zasiada płk. Echemann ze 154. Pułku Piechoty, po lewej – płk Florentin ze 113. Pułku. Dalej płk Patron z pułku 154., płk Gallet z 5. Pułku Strzelców Konnych, kpt Roche z 39. Pułku Piechoty i kpt Freysttveter z piechoty marynarki wojennej. Potem miejsca zajmują oskarżyciel, mjr Brisset, sekretarz Valecalle i jeden z najlepszych francuskich obrońców – mecenas Demange. W sali sądu jest bardzo duszno. Odczytanie werdyktu trybunału w zgodzie z przepisami następuje pod nieobecność oskarżonego. Płk Maurel donośnym głosem ogłasza: „Wyrok!”. Członkowie trybunału kłaniają się. Przewodniczący oznajmia, że trybunał wojenny, po zbadaniu sprawy przy drzwiach zamkniętych oraz po otrzymaniu od przewodniczącego pytania, czy kpt. Alfred Dreyfus winien jest sprzedania mocarstwu zagranicznemu, lub jego pełnomocnikom, dokumentów dotyczących obrony narodowej, jednogłośnie orzekł winę podsądnego. W zupełnej ciszy płk Maurel wylicza paragrafy, na mocy których zapadł wyrok. I to już wszystko. Dziennikarze pospiesznie wybiegają do swych redakcji. Nieliczni zatrzymują się na dziedzińcu. O 19.15 zaczyna się ceremonia odczytania wyroku oskarżonemu. Wedle tradycji winna odbyć się w obecności oddziału wojska. Podoficer ustawia pluton piechoty pod bronią, oficer dyżurny doprowadza kpt. Dreyfusa. Siąpi, nieliczne lampy gazowe słabo rozjaśniają zimowe ciemności. Sekretarz Valecalle odczytuje wyrok: degradacja i bezterminowe zesłanie do zamorskiej twierdzy. Dreyfus wysłuchuje wyroku w milczeniu i bez słowa pozwala się wyprowadzić do więzienia.

Na ulicy tłum rozchodzi się. Ktoś krzyczy: „Śmierć zdrajcy!”, ktoś zauważa: „Koniec sprawy”. Nikt nie przeczuwa, że to dopiero początek.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.