24 grudnia 1944 roku – dzień a w zasadzie noc tragiczna dla mieszkańców Łozowej – wsi położonej w ówczesnym powiecie tarnopolskim. Tej tragicznej nocy banderowcy z UPA zamordowali 130 jej mieszkańców. Oto relacja W. Kalickiego:

Dochodzi wieczór, ale we wsi Łozowa w powiecie tarnopolskim nikt nie myśli o spaniu. Dorośli mieszkańcy są zaniepokojeni, rozważają, co przyniesie najbliższa przyszłość. Prawdę mówiąc, mają powody nie do niepokoju, ale do strachu, wielkiego strachu.

Wszyscy już wiedzą przecież o masowej rzezi Polaków, zgotowanej przez ukraińskich nacjonalistów, wespół z ukraińskimi sąsiadami ofiar, latem zeszłego roku na Wołyniu. Nikt w Łozowej nie ma pojęcia, że półtora roku temu Ukraińcy wymordowali ponad 60 tys. polskich Wołyniaków, ale wszyscy dorośli mieszkańcy wiedzą, że napastnicy otaczali wtedy wołyńskie wsie i zabijali pospołu Polaków, ich ukraińskich małżonków – małżeństw mieszanych nie było tam wcale mało – a nawet rdzennych Ukraińców, nieskoligaconych z Polakami, którzy sprzeciwiali się tym straszliwym zbrodniom.

Krew Polaków leje się już nie tylko na Wołyniu, ale i po sąsiedzku. Późną jesienią, już po zbiorach, mordercy napadli na gospodarstwo Michała Snihura na kolonii koło pobliskiej wsi Stechnikowce – zabili jego żonę i 2 córki. Snihur ocalał, mało tego, widział twarze morderców. To byli jego znajomi spod Łozowej – Ukraińcy Wasyl Kłos i Bohdan Cybulski.

 – No, zaciukali obie Snihurowe, ale nas zostawią w spokoju, my nikomu nic nie zawiniliśmy – powtarzali wtedy ludzie w Łozowej. Nikt nie łączył tej zbrodni z ulotkami, jakie we wsi ktoś porozrzucał latem, zaraz po tym jak przeszedł front: „Lachy, wynoście się za Sian z naszej ziemi – inaczej czeka was śmierć”. „Sian” to ukraińska nazwa rzeki San.

Łozowianie nie wpadają w panikę, bo nie wierzą, że ktoś im zrobi krzywdę. We wsi, liczącej teraz, po wojnie, niemal 800 mieszkańców, w kilkunastu domach mieszkają rodziny ukraińskie, ale co trzecia rodzina polska jest spokrewniona z Ukraińcami. Tutejszym polskim chłopom nie sposób zrozumieć, że ukraińscy nacjonaliści mogą napaść na Łozową – przecież z ich rodakami Polacy żyją tu bez konfliktów. 4 dni temu prawosławni łamali się we wsi katolickim opłatkiem z polskimi krewnymi i przyjaciółmi – jak zawsze w Wigilię, od wielu już lat.

Mieszkańcy Łozowej czują się bezpiecznie także dlatego, że w ich wiosce stacjonuje oddział kilkudziesięciu uzbrojonych czerwonoarmistów. Sowieccy piechurzy mają niezłe rozeznanie w sytuacji, sami wiedzą, że pierścień Ukraińskiej Powstańczej Armii zaciska się wokół Łozowej, ale od paru dni zuchowato zagadują do gospodarzy, że miejscowym nic nie grozi, bo już oni w razie jakiegoś napadu popędzą banderowców precz.

Dlatego tutejsi, wbrew rozsądkowi, ignorują napad upowców, przed 4 dniami, w katolicką Wigilię, na odległą o 15 km od Łozowej wioskę Ihrowica, w której bestialsko wymordowali oni blisko 90 polskich mieszkańców.

Dlatego udają łozowianie, że nic nie wiedzą o pojawieniu się ostatnio w sąsiedzkich wioskach Stechnikowce i Dubowce w sumie ponad 100 obcych ludzi.

Dlatego we wsi nie zorganizowano samoobrony, choć w wielu chałupach gospodarze chowają poniemiecką broń i amunicję. Wielu z nich jednak nie potrafi porządnie strzelać.

Dlatego nikt nie reaguje, gdy dziś, parę razy, przejeżdża galopem przez Łozową Bohdan Cybulski. Jeździ konno między Szlachcińcami i Kurnikami, gdzie też od rana gromadzą się obcy. A przecież wszyscy tu wiedzą, kim jest Cybulski i co zrobił w domostwie Snihura.

I dlatego też nikt się nie przejmuje, gdy do Staszka Pączyka i jego brata Franka przychodzi Ukrainiec z nieodległych Kurnik, Piotr Chomicki, i ostrzega ich, że dziś Łozowa ma być napadnięta.

Nikt dziś ze wsi nie ucieka, tylko niektórzy z gospodarzy kładą się spać w ubraniach.

Jeśli nawet zasypiają, wieczorem budzi ich silny wybuch w odległym od wsi o 2 km lesie Czahary. Wszyscy zostają w domach, tylko niektórzy gospodarze czuwają na zewnątrz.

Dochodzi 23.00. Od południa, drogą od Szlachcińców, skrada się po cichu spora grupa ludzi. Zatrzymują się jakieś 200 m od pierwszych domostw Łozowej. Zza krzaków obserwuje ich kilku łozowskich Polaków, w tym 2 Józefów: Zarudzki i Cieśla. Patrzą, co się szykuje, ale alarmu, nie wiedzieć czemu, nie podnoszą.

Wieś śpi.

Banderowcy wdzierają się do domu Bronisława Mościpana na skraju Łozowej. Siekierami, nie wszczynając alarmu, mordują śpiące babcię i matkę Mościpana.

Noc już jest głęboka, gdy drogą od Kurnik zbliża się do wsi druga, jeszcze większa grupa Ukraińców.

Mieszkańców Łozowej zrywa z posłań bicie kościelnego dzwonu. Karol Mazurkiewicz orientuje się, że dzieje się coś złego, biegnie do kościoła i bije na alarm. Obudzeni Polacy próbują chować się na strychach, w oborach, nieliczni uciekają w mrok.

Gdy napastnicy od strony Kurnik dochodzą do skraju Łozowej, wystrzeliwują czerwoną rakietę. W odpowiedzi ci czający się od strony Szlachcińców wystrzeliwują rakietę zieloną. Obie grupy, w sumie dobrze ponad 600 napastników, wkraczają do wsi. Rzeź Łozowej zorganizowała sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii „Burłaky” pod dowództwem Iwana Szymczyszyna „Czornego”. Jej matecznikiem jest powiat skałacki. Przed wojną Szymczyszyn służył w Wojsku Polskim. W 1940 roku zbiegł spod okupacji sowieckiej do Niemiec, gdzie przeszedł szkolenie dywersyjne. W 1941 roku służył w niemieckim batalionie „Nachtigal”, który dokonał w Lwowskiem wielu masowych zbrodni na Żydach i Polakach.

Na czele napastników idą ostrzelani banderowcy z Wołynia i ze Skałatu. Niektórzy jadą konno. Oni mają broń. Z nimi idą też miejscowi, najczęściej bez karabinów, za to z siekierami, widłami, sierpami, młotkami. Trochę z tyłu jedzie kilkadziesiąt furmanek pełnych młodych ukraińskich kobiet z sąsiednich wsi – po pogromie mają zbierać i wywieźć łupy.

Niektórzy napastnicy, przede wszystkim ci z Wołynia, ze Skałatu, są zagubieni. Banderowscy organizatorzy pogromu – część z nich rozjeżdża się po mrokach napadniętej wsi konno – wskazują im chałupy. Kilku, kilkunastu bandytów wali kolbami i siekierami w drzwi, wybija okna, wrzeszczy, żeby mieszkańcy wyszli na zewnątrz. Rzecz jasna, nikt nie wychodzi. Wtedy napastnicy wyważają drzwi i w środku zaczyna się straszna rzeź.

Tych Ukraińców, którzy przyszli z sąsiednich wsi, nikt kierować nie musi. Sami napadają na bogatsze polskie domostwa – albo wybierają takie, z których mieszkańcami mieli kiedyś zatargi.

Przez wieś niesie się straszny krzyk ludzi szlachtowanych siekierami, tłuczonych na śmierć młotkami, dźganych widłami.

W środku wsi zbiega się kilkunastu gospodarzy i starszych chłopaków. Część z nich ma broń, pochowaną od czasu przejścia frontu. Kłócą się, co robić, jak się bronić. Nikt nie zdobywa się na to, by krzyknąć: „Ja tu dowodzę!”.

W końcu rozchodzą się, zdezorientowani, zrezygnowani, do swoich obejść. Tylko Adam Garbas i Antoni Drop, obaj uzbrojeni – Antek ma nawet ruską pepeszę – wściekli na nieporadność swych ziomków, ruszają w stronę obejść Jana i Antoniego Cieślów. Tam kwaterują sowieccy żołnierze. Obaj łozowianie nie wiedzą, że po pierwszych strzałach zakwaterowani we wsi czerwonoarmiści, którzy jeszcze za dnia butnie ogłaszali, że biorą tutejszych Polaków w opiekę, dali jak jeden mąż nogę do okopów wokół pobliskiego mostu. Stamtąd histerycznie strzelają na postrach – po próżnicy, bo ukraińscy napastnicy nie mają zamiaru atakować uzbrojonych żołnierzy. Garbas i Drop przed obejściem Cieślów dostrzegają żołnierza w sowieckim mundurze.

 – Towariszcz, we wsi banderowcy! – wołają.

Towariszcz mierzy do nich z mosina i rozkazuje:

 – Łożyś! Kładź się!

Garbas i Drop karnie kładą się na ziemi. Rzekomy sowiecki bojec, a naprawdę upowiec w mundurze czerwonoarmisty, morduje ich 2 strzałami w głowę.

Po prawdzie, banderowcy boją się jednak kogo bądź, byle tylko miał w ręku broń i strzelał.

Michał Snihur, któremu banderowcy na kolonii koło Stechnikowców zamordowali jesienią żonę i 2 córki, tej nocy śpi w Łozowej u swej siostry Ołenki. Snihur po zamordowaniu żony i córek zaopatrzył się w karabin. Teraz wychodzi przed dom i strzela do każdego cienia majaczącego w mroku. Bandyci omijają chałupę Ołenki z daleka.

Feliks Kłos i jego 2 sąsiedzi, Franciszek Stocki i Franciszek Dubiel, mają sowiecki karabin snajperski SWT i 2 mausery. Wychodzą przed domy i strzelają do Ukraińców. Niezbyt celnie, ale to wystarczy – napastnicy omijają ich obejścia. Do tej reduty przekrada się coraz więcej polskich rodzin – tu są naprawdę bezpieczne.

Niektórych łozowian ratuje zimna krew. Gdy mordercy dobijają się do chałupy Polki Pauliny Kanasowej, gospodyni zza zawartych drzwi przekonuje ich po ukraińsku, że jest Ukrainką, a jej 2 synów przed wojną siedziało w polskim obozie w Berezie Kartuskiej – jeden z nich zmarł w Berezie, drugi służy w UPA. Na szczęście napastnicy nie są miejscowi, nie znają Kanasów i ich nadzwyczajnego przywiązania do polskości. No i w zamęcie nocnej rzezi zapominają zapytać o hasło.

Dzisiejszej nocy tajne hasło „ćwiach” to przepustka do życia. Wcześniej banderowcy przekazali je swoim zaufanym rodakom w Łozowej. Kto go nie zna, dostaje kulę albo idzie pod siekierę, choćby był najczystszej krwi Ukraińcem. Hasła nie dostał – znaczy żyje za blisko z Polakami.

Władomirko Markowicz z Czernichowiec hasło, rzecz jasna, zna. Gdy mordercy wybijają już szyby w domu jego ciotki Anny Dubiel, w którym tej okropnej nocy jest także jego synowa Sabina, Wołodymirko wyłamuje się z szyków i w ostatniej chwili ratuje kobiety.

Wasyl Bałaban stoi w bramie obejścia swojej teściowej Nastki Anczurowskiej i powtarza „ćwiach” jak pacierz. Mordercy idą szukać innych ofiar.

Syn jednej z trzech sióstr Dropówien, Polek, zamężnej z Ukraińcem, ratuje ciocię Marię po mężu Zagrobelną. U drugiej cioci banderowcy mordują jej męża Tomasza Cieślę, a w obejściu wujka Dropa zarzynają jego żonę, 2 córki i 2-letnią wnuczkę.

Hasła nie zna żona Kiriłła Diaczuna, rodowita Ukrainka. Nie zna, więc choć błaga o życie, banderowcy mordują i ją, i jej synów – chłopca 15-letniego, jego o 8 lat młodszego braciszka i roczne niemowlę.

Dla banderowskich zbrodniarzy mieszane małżeństwo to nie ułaskawienie polskiego współmałżonka, ale wyrok śmierci na współmałżonka ukraińskiego. Bandyci dobijają się do drzwi Ukraińca Stefana Płaksa, ożenionego z Polką Anną Starycką.

Płaks nie otwiera.

 – Otwieraj, my od ciebie nic nie chcemy, przyszliśmy po nią – krzyczą napastnicy.

Gospodarz rozwiera drzwi, staje w progu.

 – Jak chcecie przejść, to po moim trupie – odpowiada dumnie.

Bandyci strzelają mu w czoło. W tym czasie jego żona szczęśliwie ukrywa się w gospodarstwie.

U nieobecnego w domu Pawła Kowala banderowcy zabijają matkę gospodarza, biją jego żonę, Ukrainkę. Katowana kobieta przewraca się tak zręcznie, że nakrywa ciałem małe dziecko. Dzięki temu mordercy nie zabiją go, chwytając za nóżki i rozbijając główkę o framugę – jak półroczne niemowlę w domu Władysława Makucha.

Osłaniająca swym ciałem dziecko Kowalowa widzi, że wśród ukraińskich kobiet plądrujących dom jest jej rodzona siostra.

Za mordercami postępują grupy rabusiów. Kobiety biorą ubrania i sprzęty kuchenne, mężczyźni wypędzają konie i bydło ze stajni i obór, szlachtują świniaki i tusze wrzucają na wozy. Bandyci nawołują się – zaraz podpalą wieś.

W nieodległych Szlachcińcach słychać najpierw nocne bicie w dzwon, potem strzały i straszliwe krzyki mordowanych. Na szlachcinieckiej stacji kolejowej dyżur tej nocy pełni Polak z Łozowej Władysław Kanas. Od razu pojmuje, co się dzieje, i dzwoni do zawiadowcy stacji w Zbarażu. Zawiadowca pędzi do dowódcy stojącego na stacji sowieckiego pociągu pancernego. Ten się ociąga – nie ma rozkazu. Dopiero na wieść, że banderowcy atakują też stacjonujących w Łozowej czerwonoarmistów, pociąg rusza, zaś ze Zborowa wymaszerowuje oddział sowieckiej piechoty. Starcza, że niedaleko Łozowy pancerka oddaje na wiwat parę strzałów armatnich i kilka serii z maksimów, by spanikowani ukraińscy napastnicy rzucili się do ucieczki ze wsi. Ale ścigać ich już Rosjanie nie mają zamiaru.

Wstaje świt. Przed chałupami i w obejściach leży 130 zamordowanych.

Nielicznych zabitych napastników nie widać – kamraci unieśli ich ze sobą.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.