16 marca 1901 roku - premiera Wesela Stanisława Wyspiańskiego we wspomnieniu W. Kalickiego:

Choć północ już dawno minęła, w drukarni „Czasu” w Krakowie uwijają się zecerzy i metrampaże. Pospiesznie składają plakat o wieczornej prapremierze Wesela Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Miejskim. Co prawda, plakaty zapowiadające prapremierowe przedstawienie wiszą na krakowskich słupach ogłoszeniowych już od 2 dni, ale pani Helena Rydlowa, matka Anny oraz Lucjana, poety, przyjaciela Wyspiańskiego, na własną rękę zarządziła druk nowych, a właściwie poprawionych plakatów.

Miała ku temu ważny powód.

Przed 4 miesiącami w kościele Mariackim odbył się ślub Lucjana Rydla z córką gospodarza z podkrakowskich Bronowic Jadwigą Mikołajczykówną. Wyspiański wraz z chłopem Błażejem Czepcem byli na nim świadkami. Nazajutrz wieczorem, w 2 chatach w Bronowicach, u poety i malarza Włodzimierza Tetmajera i w pobliskim domu rodziców panny młodej, odbyły się oczepiny, czyli uroczyste zdjęcie wieńca i włożenie jej na głowę małżeńskiego czepca. Prócz bronowickich chłopów przybyła śmietanka artystycznej cyganerii Krakowa, malarze, poeci, dziennikarze. Huczna zabawa trwała do białego rana. Tylko Wyspiański, ciężko chory, na twarzy bladozielony, z białym fularem zawiązanym wysoko na szyi, w ściśle zapiętym czarnym surducie anglaise, milcząc, stał w drzwiach do izby, w której tańczono. Słuchał hipnotycznego rytmu oberków i kujawiaków, strzępów rozmów gości wychodzących na chwilę, by nieco odzipnąć. Nazajutrz Wyspiański starannie przepytał swą żonę ze wszystkiego, co widziała na weselu i zapamiętała, a po 3 miesiącach skończył pisać dramat Wesele. Miesiąc temu Wyspiański przeczytał swój utwór w salonie pani Lucyny Kotarbińskiej. Gospodyni, jej mężowi Józefowi Kotarbińskiemu, dyrektorowi Teatru Miejskiego, oraz gościom salonu Wesele pana Wyspiańskiego spodobało się i 10 dni temu przeprowadzono pierwszą, czytaną próbę dramatu. Już 4 dni później miała się odbyć prapremiera, ale reżyser Adolf Walewski oraz aktorzy uprosili dyrektora, by dał im na próby jeszcze tydzień.

Na wesele w Bronowicach, prócz krakowskich artystów, zaproszone były i 3 młodziutkie panny z zacnych domów: siostra pana młodego 17-letnia Hania Rydlówna oraz 2 śliczne córki profesora medycyny UJ Stanisława Pareńskiego i jego żony Elizy, prowadzącej wpływowy salon literacki, w którym bywa także Wyspiański. Starsza z panien Pareńskich, Maria, jest rówieśnicą Hani Rydlówny, Zosia Pareńska ma 15 lat. Wyspiański, pisząc Wesele, wcale nie miał zamiaru traktować zabawy w Bronowicach jako luźnej tylko inspiracji; przeciwnie, w tekście dramatu zachował jego bohaterom prawdziwe imiona. Znany dziennikarz „Czasu” Rudolf Starzewski, zaprzyjaźniony zresztą z Wyspiańskim, przez bliskich zwany „Dolciem”, na kartach Wesela pojawił się jako Dolcio właśnie. Panna młoda i jej siostry znalazły się w tekście dramatu pod swymi imionami, a bronowicki wójt i jego żona zachowali nawet swe prawdziwe nazwisko. Także 3 małoletnie panny, Hania Rydlówna, Maria, zwana przez bliskich Maryną, oraz Zosia Pareńskie, trafiły do tekstu Wesela pod swymi prawdziwymi imionami.

Po wpływem perswazji dyrektora Kotarbińskiego poeta zmienił Dolcia w postać Dziennikarza. Ale o zmianie imion dziewcząt nie chciał słyszeć.

Wieść, że najnowszy dramat Wyspiańskiego naszpikowany jest prawdziwymi postaciami i smakowitymi ploteczkami, rozeszła się po Krakowie zaraz po pierwszej próbie czytanej. Gdy pani Helena Rydlowa dowiedziała się, że przyjaciel jej syna Staś Wyspiański, którego lubi i szanuje, który tyle razy bywał u niej w domu, sportretował jej córkę i córki pani Pareńskiej, poprosiła go, by przynajmniej postać Hani usunął z tekstu dramatu. Wyspiański jednak hardo odparł, że sztuki za nic nie zmieni, może ją tylko, gdyby pani Rydlowa tego zażądała, w ogóle usunąć z repertuaru Teatru Miejskiego. Helena Rydlowa doskonale wie, że Wyspiański jest bardzo chory, że cierpi z rodziną straszliwą biedę i najnowszy jego dramat jest jedyną szansą, by mógł zdobyć dla siebie i dzieci nieco grosza. Jako osoba honorowa i szlachetna nie zażądała zdjęcia sztuki z afisza – postanowiła na swój koszt, za plecami Wyspiańskiego, zmienić afisz.

Nad ranem nowy afisz schodzi z maszyn drukarskich. Maryna zamieniła się na nim w Klarę, Zosia – w Anielę, a Haneczka – w Krzysię. Imiona fredrowskie, taki koncept miała pani Rydlowa. Gońcy odbierają plakat z poprawkami jej autorstwa i pędzą w miasto naklejać nową wersję na stare plakaty.

Prapremierowy spektakl ma się rozpocząć o 19.00, ale foyer Teatru Miejskiego jest wypełnione grubo wcześniej. W teatralnej kasie można kupić plakat w wersji poprawionej przez panią Rydlową. Na prapremierę sprzedano 720 biletów – jak na widownię liczącą 906 miejsc, wynik to znakomity, bo dbały o dobre układy w Krakowie dyrektor Kotarbiński rozdał lekką ręką oficjelom i osobom, na których życzliwości mu zależy, dobrze ponad 200 darmowych wejściówek. Jest cały Kraków, artystyczny, naukowy, urzędniczy, Kraków zwabiony stugębną plotką, że sztuka pana Wyspiańskiego to w rzeczy samej zabawny, złośliwy nawet portret tutejszej cyganerii i paru powszechnie znanych osób z towarzystwa. Na prapremierę pofatygowała się znakomita większość gości zaproszonych na wesele przez Lucjana Rydla. Sam Rydel jest także. Panie na widowni wzdychają, popatrując na zgrabną postać pogromcy niewieścich serc w krakowskich salonach, redaktora Rudolfa Starzewskiego. W jednej z lóż zasiada krytyk literacki i historyk literatury, współautor Teki Stańczyka, prezes Akademii Umiejętności prof. Stanisław Tarnowski. Siedzi z przodu loży, znad oparcia uważnie lustruje publiczność.

Krótko przed wyjściem do teatru zadowolona ze swej intrygi z afiszem Helena Rydlowa na wszelki wypadek pyta jednak profesorową Elizę Pareńską, której obu córkom zdołała zmienić imiona, czy aby na pewno w sztuce Wyspiańskiego nie ma nic niestosownego, nic, co mogłoby postawić ją w kłopotliwej sytuacji. Pani Pareńska zna tekst Wesela, wszak była w salonie pani Kotarbińskiej, gdy Wyspiański odczytał tam swój dramat. Pani Eliza zapewniła matkę Lucjana Rydla, że nic niepokojącego w sztuce nie ma. No i pani Rydlowa zasiada na widowni razem z córką Hanusią, której imię wymazała z afisza.

Mało tego, pani Rydlowa zachęciła też do przyjścia swą stryjeczną siostrę Antoninę Domańską. Pani Antonina, żona profesora neuropatologii UJ Stanisława Domańskiego, sportretowana została w Weselu jako Radczyni, ale uspokojona przez panią Rydlową, także nie spodziewa się niczego niemiłego.

Na prapremierę przybyła także pani Eliza Pareńska z obiema córkami.

Unosi się ogromna kurtyna Siemiradzkiego. Widzom ukazuje się obszerna izba, wybielona, w siwobłękitnawym odcieniu. Pośrodku stoi spory, okrągły stół nakryty białym obrusem, otoczony 10 krzesłami. Na stole suta weselna zastawa, którą rozjaśniają świece 2 żydowskich świeczników. Pod lewą ścianą biurko i stary fotel z oparciem, na imitacji okna zaś muślinowa firanka i wieniec z kłosów. Sporą część ściany naprzeciw widowni zajmuje sofa, nad którą wiszą 2 skrzyżowane szable, 2 dubeltówki, 2 pistolety, myśliwska torba i pas podróżny z trzosem i kordelasem. Obok drzwi prowadzących do alkierza, w którym widać zarys dziecięcej kołyski, stoi empirowy stolik z zegarem. Na prawej ścianie, za narożnym, bielonym piecem i za drzwiami, wysunięta ku widowni, stoi chłopska wyprawna skrzynia. Autorem scenografii jest sam Wyspiański, który zresztą brał udział we wszystkich próbach. Ci z widzów, którzy byli na weselu w Bronowicach, rozpoznają wiernie odtworzoną na scenie weselną izbę z dworku Włodzimierza Tetmajera.

Na scenie pojawiają się Józef Kotarbiński grający postać Błażeja Czepca i Józef Sosnowski w roli Dziennikarza. Kotarbiński ma na sobie kaftan przepasany szerokim, nabijanym mosiężnymi ćwiekami pasem, białą sukmanę i prążkowane spodnie. Na głowie zaś – charakterystyczny, spłaszczony kapelusz, zwany celenderem. Sosnowski jest we fraku.

 „Cóż tam, panie, w polityce? / Chińcyki trzymają się mocno!?” – zaczyna rozmowę sceniczny Czepiec.

W scenie drugiej Dziennikarz flirtuje z Zosią – na plakacie już Anielą – graną przez pannę Jutkiewiczównę, a w scenie trzeciej pojawiają się Radczyni, Haneczka i Zosia. Antonina Domańska purpurowieje w ciemnościach na widowni – jak on, ten Wyspiański, śmiał ją, profesorową uniwersytetu, przedstawić jako jakąś radczynię?!!!

Sądząc po pierwszym akcie, Wesele zapowiada się jako obyczajowa komedia. Część publiczności jest tym wyraźnie znudzona, pojedyncze osoby wychodzą z teatru. W drugim akcie atmosfera na widowni całkiem się zmienia. Jest jasne, że to żadna komedia, tu idzie o sprawy serio, sprawy wielkie. Widzowie poddają się monotonnej w swej żywości muzyce ludowej kapeli przygrywającej do spektaklu, poddają się dziwnemu, hipnotycznemu rytmowi tekstu, podkreślonemu jeszcze przez deklamatorską manierę aktorów.

Część widzów nic z tego jednak nie rozumie. W antrakcie żona kupca Fenza mówi: „Ach, jakież to nudne!”. Właśnie mija ją uwielbiający Wyspiańskiego początkujący dziennikarz Adolf Nowaczyński. „Małpa!” – krzyczy na całe gardło i znika w tłumie.

Im bardziej rozwija się dramat, im bardziej na widowni rośnie napięcie, tym więcej skandali. Stanisław Tarnowski po scenie z Hetmanem, o którym wszyscy wiedzą, że to w istocie łotr Franciszek Ksawery Branicki, dziadek żony Tarnowskiego, cofa się w głąb loży, a po chwili wychodzi z teatru, trzaskając drzwiami. Ciężkie chwile przeżywa Lucjan Rydel. Już mniejsza o to, jak go sportretował przyjaciel od serca Staś Wyspiański, ale jak on mógł tak skrzywdzić jego żonę! Jadwiga jest szczupłą, subtelną, wyciszoną blondynką, tymczasem Panna Młoda, zwłaszcza w interpretacji Wandy Siemaszkowej, to ordynarny babiszon. Po nocnym tryumfie w drukarni ciężkie chwile przeżywa pani Rydlowa. Gdy słyszy, jak ze sceny podchmieleni parobcy mówią między sobą o 3 podlotkach, którym zapobiegliwie zamieniła na afiszu imiona: „Te panny z miasta tak się do nas biorą, iż widocznie nas chcą”, ze wstydu chce zapaść się pod ziemię. Boże, cały Kraków to słyszy! A jeśli kto nie wie, że idzie w tym też o jej córkę, wszystko rozjaśnia Pan Młody, biegnąc na scenie za panną, i wołając wedle niepoprawionej przez panią Rydlową wersji: „Tylko ostrożnie z całusami, Haniu…”.

Taki wstyd!!!

Ale publiczności już nie obchodzą towarzyskie sensacje i despekty. Wielki narodowy dramat paraliżuje widzów. „Miałeś, chamie, złoty róg” – zawodzi Chochoł. Koniec. Publiczność zamarła. Nie ma braw. Dopiero po dłuższej chwili ludzie wstają z miejsc, jak oszaleli klaszczą. Na scenę wychodzą aktorzy, widzowie wołają: „Autor! Autor!”. Ba, ale autor ucieka do garderoby i ani myśli się pokazać.

Elizie Pareńskiej Wesele podoba się bardzo i wcale o literacki portret córek się nie obraża. Gdy cichną brawa, przesyła Wyspiańskiemu do garderoby pudełko czekoladek i bukiecik fiołków.

Widzowie jeszcze długo po 22.00 stoją przed teatrem i dyskutują o dramacie. Malarz Jan Stanisławski, patrząc na nich, powtarza sobie: „Nadzwyczajne, szalone, ale genialne!”.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.