23 marca 1965 roku odbył się pierwszy załogowy lot w kosmos. Dokonali tego Amerykanie w ramach programu Genini3. O przebiegu wydarzenia opowiada W. Kalicki:

Ogromna rakieta, stojąca na wyrzutni nr 19 na przylądku Canaveral, skrzy się w promieniach ostrego, porannego słońca. „Titan 2”, najnowsza, największa amerykańska rakieta nośna, ma ponad 31 m wysokości i nieco ponad 3 m średnicy. Zaprojektowano ją, by przenosiła najpotężniejsze amerykańskie głowice wodorowe o sile 9 Mt; gdyby jedna z nich eksplodowała nad Moskwą, stolica ZSRR przestałaby istnieć. Ale dziś na szczycie „Titana 2” znajduje się statek kosmiczny „Gemini 3”.

Długi na 5,7 m, wysmukły dzwon jest następcą Mercurych, pierwszych amerykańskich statków kosmicznych – jednoosobowych, niemal o połowę od Gemini mniejszych.

W środku, w katapultowanych fotelach, siedzą astronauci: dowódca Gus Grissom i pilot John Young. Przed sobą mają okna kapsuły kosmicznej i panele sterowania. Wewnątrz „Gemini 3” jest tak ciasno, że astronauci poruszają się z trudem.

Obaj mają na sobie skafandry kosmiczne. W ich obszernych kieszeniach poupychali rozmaite drobiazgi, które po powrocie na Ziemię stać się mają wyjątkowymi pamiątkami i prezentami dla najbliższych. Grissom ma 2 zegarki dla swoich synów Scotta i Marka. Na każdym z nich wygrawerowane są okolicznościowe napisy. Na szyi zawiesił, na zwykłym sznurku, pierścień z brylantem dla swojej żony Betty.

Na rusztowaniach krzątają się technicy NASA, kończący przygotowania do startu.

Od pionierskiego lotu Jurija Gagarina przed czterema laty Sowieci raz za razem nokautują program NASA. Gdy Stany Zjednoczone zmniejszyły dystans, wysyłając na orbitę Johna Glenna, Moskwa wyprawiła przed 3 laty w kosmos dwa statki Wostok jednocześnie, na niemal identyczne orbity. Statki zbliżyły się do siebie na odległość zaledwie 5 km. Ten ogromny sukces Sowieci przypieczętowali rok później, wystrzeliwując kolejną parę statków kosmicznych. W jednym z nich znajdowała się kobieta – Walentyna Tierieszkowa.

Astronauci amerykańscy latali w kosmos na statkach kosmicznych Mercury pojedynczo, na orbicie wokółziemskiej przebywali krócej od Rosjan.

Kilka dni temu ZSRR znów podniósł poprzeczkę w kosmicznym wyścigu. Aleksiej Leonow i Paweł Bielajew polecieli na statku „Woschod 2” wyposażonym w śluzę powietrzną. Na orbicie Leonow jako pierwszy człowiek w historii wyszedł w przestrzeń kosmiczną.

To ogromny sukces – w oczach Amerykanów tym większy, że nie znają w szczegółach dramatycznych kulis tego lotu. W przestrzeni kosmicznej skafander Leonowa został rozdęty przez wewnętrzne ciśnienie tak mocno, że nie mógł zmieścić się w ciasnej, przypominającej przyspawany do statku kosmicznego kawałek rury, śluzie. Leonow przytomnie uratował się – upuścił nieco powietrza ze skafandra i zdołał przebrnąć przez śluzę. W drodze powrotnej na Ziemię zepsuł się jednak automatyczny pilot i „Woschod 2” wylądował w dziewiczym lesie w górach Ural, 2 tys. km od miejsca, w którym go oczekiwano. Zamarzający na mrozie Leonow i Bielajew rozpalili ognisko i niechcący przywabili watahę wygłodniałych wilków. W ostatniej chwili zdążyli czmychnąć przed nimi do kosmicznej kapsuły.

Odpowiedzią Amerykanów na wyjście w przestrzeń kosmiczną Leonowa jest dzisiejszy lot. Statki serii Gemini to wielka nadzieja Stanów Zjednoczonych. Wyposażone w niewielki silnik rakietowy, mają być zdolne do swobodnego manewrowania w kosmosie. Tego sowieckie statki jeszcze nie potrafią.

Po 2 lotach bezzałogowych dziś w kosmos polecą na pokładzie „Gemini 3” 2 astronauci. Do tego pierwszego, decydującego o powodzeniu całego programu „Gemini” lotu NASA wyznaczyła Alana Sheparda i Toma Stafforda. Rezerwowymi zostali Gus Grissom i John Young.

Ale po kilku tygodniach przygotowań Alana Sheparda zaczęły prześladować omdlenia i wymioty. Lekarze zdiagnozowali rzadką chorobę Méničre’a. W kosmos polecieć musi załoga rezerwowa.

W NASA mało kogo to cieszy. Gus Grissom był uczestnikiem niewyjaśnionego incydentu w trakcie najbardziej pechowej, do tej pory, amerykańskiej misji kosmicznej – lotu statku „Liberty Bell Seven”.

Wyposażono go w powiększone okno widokowe i nafaszerowany materiałami wybuchowymi właz ewakuacyjny. „Liberty Bell Seven” (nazwę tę nadał statkowi, zgodnie z niepisaną tradycją, jego dowódca, czyli sam Grissom) wodował na oceanie w pobliżu Bahamów. Grissom wykonał wszystkie czynności procedury ewakuacyjnej, zdjął hełm, z trudem odpiął pasy. Gdy nadleciał helikopter, właz ewakuacyjny nieoczekiwanie zdetonował. Woda wlała się do wnętrza. Grissom z trudem zdołał wydostać się z zalanej kapsuły. Tonącego, z przebitą kamizelką ratunkową, w ostatniej chwili uratował helikopter. „Liberty Bell Seven” poszedł na dno. Grissom utrzymywał później, że nie ma pojęcia, dlaczego nastąpił wybuch. Stanowczo odrzucał zarzuty ekspertów NASA, że przez pomyłkę lub w chwili paniki nacisnął przycisk detonujący.

W trakcie wyścigu z Sowietami NASA nie mogła pozwolić sobie na prestiżową porażkę. Misję Grissoma oficjalnie uznano więc za sukces, a jego samego mianowano rezerwowym dowódcą „Gemini 3”.

Po tamtej historii Grissom powinien siedzieć cicho, ale okazał się rogatą duszą. Najpierw chciał ochrzcić „Gemini 3” nazwą indiańskiego szczepu Wapasha z jego rodzinnego stanu Indiana, ale inni astronauci pomysł ten skutecznie wyśmiali. Potem zainspirował go wystawiany na Broadwayu musical Niezatapialna Molly Brown, opowieść o kobiecie, która na pokładzie tonącego „Titanica” z poświęceniem uratowała wielu pasażerów, zyskując przydomek „Niezatapialna”. I Grissom nazwał statek „Gemini 3” „Molly Brown”.

W ten sposób zażartował sobie z pechowego zatonięcia jego „Liberty Bell Seven”.

Przełożonym ten żart nie spodobał się, i to bardzo, ale Grissom zagroził, że albo „Gemini 3” będzie się nazywało „Molly Brown”, albo na konferencji prasowej nada statkowi nazwę „Titanic”.

I teraz siedzi on na pokładzie „Molly Brown”.

Technicy zamykają właz.

Start przebiega bez żadnych trudności. Na orbicie astronauci niezwłocznie zabierają się do przeprowadzania zaplanowanych eksperymentów. Najważniejsze z nich to sprawdziany głównych systemów operacyjnych oraz testy manewrowania statkiem w przestrzeni kosmicznej. Bez możliwości kontrolowanej zmiany orbity nie ma co marzyć o najważniejszym celu amerykańskiego programu kosmicznego – lądowaniu człowieka na Księżycu.

Gus Grissom zabiera się do eksperymentów biologicznych.

Ma przekręcić pokrętło, które uruchomi mechanizm mający doprowadzić do zapłodnienia jaj jeżowca. Ten test ma wyjaśnić, jak brak grawitacji oddziałuje na żywe komórki. Przejęty Grissom przekręca pokrętło tak energicznie, że urywa je.

W tym czasie w laboratorium na Ziemi kontroler lotu przekręca identyczne pokrętło w identycznym urządzeniu. On też jest bardzo przejęty i też urywa pokrętło.

Od startu minęła już godzina i 52 minuty.

Pora na testowanie liofilizowanych zestawów odżywczych przygotowanych w laboratoriach NASA.

John Young sięga do kieszeni i wyjmuje spore zawiniątko.

 – Co to jest? – pyta Grissom.

 – Sandwicz z wołowiną – odpowiada z kamiennym spokojem Young.

Kanapki z peklowaną wołowiną z knajpy Wolfie’s w Cocoa Beach to przysmak Grissoma. Young postanowił przed startem zrobić koledze miłą niespodziankę i przemycić sandwicza na pokład „Molly Brown”. Przygotowane przez dietetyków NASA liofilizowane pożywienie w zgodnej opinii astronautów nie nadawało się do niczego, a już na pewno nie do jedzenia.

Wczoraj na żądanie astronauty kucharz z Wolfie’s, który sandwicze z peklowaną wołowiną przyrządził, musiał wejść na drabinę i po kolei rzucać je na ziemię. Do lotu w kosmos została zakwalifikowana kanapka, która przetrwała test niepokruszona.

 – Skąd się tu wziął? – pyta Grissom.

 – Wziąłem go ze sobą. Zobaczmy, jak smakuje. Pachnie, co? – zachęca Young.

Grissom ze smakiem odgryza kilka kęsów, ale zauważa okruszki unoszące się wokół twarzy.

 – On się kruszy. Włożę go sobie do kieszeni – decyduje się dowódca „Molly Brown”.

 – Tak? – dziwi się Young. – W każdym razie miałem taki pomysł – usprawiedliwia się po chwili.

 – Taaa – kwituje to dowódca.

 – No, nie był zbyt dobry – rzuca pojednawczo Young.

 – Całkiem dobry, gdyby sandwicz trzymał się kupy – pociesza go Grissom.

Po dłuższej chwili milczenia Young pyta Grissoma, czy chce liofilizowaną nogę kurczaka, dzieło ekspertów NASA.

 – Nie, zostawiam ją tobie – odpowiada dowódca statku.

Reszta eksperymentów z manewrowaniem „Molly Brown” nie sprawia astronautom żadnych trudności. Po locie trwającym 4 godziny, 52 minuty i 31 sekund, po trzykrotnym okrążeniu Ziemi, statek woduje na Atlantyku 100 km od planowanego miejsca. Grissom samowolnie zmienia teraz plan misji. Pomny katastrofy „Liberty Bell Seven” odmawia otwarcia włazu „Molly Brown”, zanim zrzuceni z helikopterów płetwonurkowie nie przymocują do niej niezatapialnego kołnierza. Taka operacja musi trochę trwać. Fale bujają „Molly Brown” tak mocno, że Grissom dostaje choroby morskiej. Wnętrze statku już nie pachnie sandwiczem z Wolfie’s.

 – To coś jednak nie jest łodzią – mówi Grissom do płetwonurków po otwarciu włazu.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.