23 kwietnia, ale dokładnie 1023 lata temu miało miejsce tragiczne wydarzenie, które tak to opisuje W. Kalicki:

Trzej misjonarze budzą się tuż przed świtem. Są zmarznięci. Spali pod gołym niebem na niewielkiej leśnej polanie. Na szczęście nie są głodni. Wczoraj wieczorem kierujący ich wyprawą biskup czeskiej Pragi Wojciech zebrał w lesie zioła i grzyby, które upiekli w popiele ogniska i zjedli przed zaśnięciem.

Radzim, zwany inaczej Gaudentym, przyrodni brat Wojciecha, pyta go, czy może opowiedzieć swój sen.

 – Powiedz, jeśli coś masz – odpowiada Wojciech.

Gaudenty opowiada zatem:

 – Widziałem na środku ołtarza złoty kielich, i to do połowy napełniony winem, lecz nikt go nie pilnował. Otóż gdy chciałem napić się wina, zaszedł mi drogę sługa ołtarza i z jakąś władczą powagą sprzeciwił się memu zuchwałemu zamysłowi, ponieważ ani mnie, ani żadnemu człowiekowi nie może na to pozwolić, gdyż wino dla ciebie jest zachowane na dzień jutrzejszy jako mistyczne pokrzepienie. Przy tych jego słowach pierzchnął sen z mych oczu, a drżące ze strachu członki zdrętwiały.

Wojciech zauważa:

 – Mój synu, oby Bóg dał pomyślny obrót temu widzeniu! Na złudnym śnie nikt nie powinien polegać.

A przecież cała ta misyjna wyprawa oparta jest na złudnym śnie.

Długa, kręta droga wiodła syna czeskiego księcia Sławnika, udzielnego pana na Libicach, do puszczy nad bałtyckim brzegiem krainy pogańskich Prusów. W roku 956, gdy Wojciech urodził się, potęga pana na Libicach chyliła się ku upadkowi. W X wieku dominującą pozycję w Czechach zdobyła rządząca w Pradze dynastia Przemyślidów. W budowanym przez nich nowoczesnym, scentralizowanym państwie, które podbiło Śląsk, ziemię krakowską i oparło swe granice aż na Bugu, jak zadra w sercu tkwiło niezależne księstwo Sławnika.

Ukochany syn Sławnika Wojciech od najmłodszych lat przeznaczony był do stanu duchownego. Pięknego, wybitnie inteligentnego chłopca wysłał Sławnik na nauki do sławnej z wysokiego poziomu szkoły katedralnej w Magdeburgu. Po śmierci ojca, Wojciech trafił w szeregi kleru katedry w Pradze. Jak większość księży na dworze pierwszego praskiego biskupa Dytmara, żył hucznie. Nawet bardziej niż jego koledzy w sutannach, bo rychło zasłużył sobie na miano miles deliciosus (rycerz rozkoszny).

Odmieniła Wojciecha śmierć biskupa. Od zwłok Dytmara odszedł nowy człowiek: pełen Bożej bojaźni, odwrócony od uciech doczesnych, zaprzątnięty myślami o zbawieniu duszy własnej i dusz bliźnich.

Książę praski Bolesław II doprowadził do wyboru Wojciecha na biskupa Pragi. Prawo kanoniczne wymagało, by biskup miał co najmniej 30 lat, Wojciech zaś miał lat 27. Mimo wszystko Bolesław II postawił na swoim: biskupem Pragi został syn znienawidzonego przez niego księcia Sławnika. Wierni w Pradze rychło znienawidzili bp. Wojciecha, który domagał się porzucenia wielożeństwa, potępiał powszechne podczas postu obżarstwo i zabawy. Bolesław II zniechęcił się do swego protegowanego, gdyż Wojciech namiętnie zwalczał sprzedaż chrześcijańskich niewolników kupcom arabskim i żydowskim, z którego to procederu praski książę czerpał wielkie zyski. Młody biskup był całkiem osamotniony – ufać mógł jedynie wiernemu bratu przyrodniemu Radzimowi – Gaudentemu.

Przed 9 laty Wojciech nie wytrzymał wrogości otoczenia i uciekł z nim z Pragi do Włoch.

Książę praski o Wojciechu nie zapomniał. Bolesław II obawiał się rosnącej potęgi polskiego władcy Mieszka I. A jeszcze bardziej coraz wyraźniejszej współpracy księcia Sobiesława Sławnikowica z rosnącym w siłę polskim państwem. Bolesław II ściągnął do Pragi bp. Wojciecha Sławnikowica, by mieć go na oku. Wojciech długo jednak w swym biskupstwie nie wytrzymał. Stanął w obronie życia cudzołożnej żony jednego z czeskich możnowładców, ale mimo to zazdrosny mąż wywlókł ją sprzed ołtarza i zamordował. Wtedy Wojciech po raz drugi uciekł z Pragi.

Niedługo potem ludzie Bolesława II napadli podstępnie na Libice, puścili je z dymem, a potomków Sławnika, którzy schronili się w mury kościoła, wyrżnęli przed ołtarzem. Ocalał tylko Sobiesław, który przeszedł na służbę polskiego władcy.

Wojciech znów uciekł z Pragi. Papież Grzegorz V na prywatnej audiencji zwolnił go z powinności powrotu do diecezji, o ile biskup ruszy nawracać pogan.

Padło na Prusów. Kolejny polski władca Bolesław Chrobry chętnie otoczył misję Wojciecha opieką. Liczył, że nawrócone Prusy wpadną mu w ręce. Wojciech wraz z bratem Gaudentym i polskim duchownym Boguszą, pod osłoną wojów Chrobrego, dotarli do Gdańska. Tam ochrzcili tłumy pogan. I na tym sukcesy się skończyły.

Na ziemie Prusów misjonarze dotarli łódką, bez eskorty. Wojciech chciał nawracać dobrym słowem, nie przemocą. Pierwsze spotkanie z mieszkańcami ubranego w liturgiczne szaty, nieustannie śpiewającego psalmy Wojciecha zakończyło się smutno: jeden z Prusów uderzył go wiosłem w plecy. Później 3 misjonarze stanęli przed wiecowym sądem w Truso, ważnym grodzie targowym Prusów. Wyrok wiecu oznaczał klęskę misji: wędrowcy mieli być wypędzeni z ziemi pruskiej, w razie powrotu zaś – dać głowę. Prusowie wywieźli ich łódką poza swoją zachodnią granicę.

Podczas 5-dniowego postoju w lesie Wojciech rozpamiętywał przyczyny porażki. W końcu zdecydował się wrócić do Prus, kontynuować misję. Było jasne, że ryzykuje własną głową, a może i życiem wszystkich 3 misjonarzy. Jedyną szansą było udanie się do grodu, w którym nikt ich nie znał i nie wiedział o wyroku w Truso. Wojciech wybrał gród Cholinum.

Przed 5.00, o wschodzie słońca, Gaudenty odprawia na łące modły brewiarzowe – godziny kanoniczne. Wojciech uczestniczy w nich w pełnym stroju biskupim. Potem zdejmuje ornat i w szatach biskupich prowadzi swych towarzyszy przez graniczną rzekę w stronę Cholinum. Misjonarze śpiewają psalmy. W południe Gaudenty odprawia mszę na jednej z leśnych polan. Bp Wojciech przyjmuje komunię św. Wreszcie 3 wędrowców dociera do pruskiego grodu. Cholinum otoczone jest bardzo głębokim rowem. Panuje w nim głęboki półmrok. Wojciech podchodzi do bramy, uderza pastorałem w jej skrzydło i woła:

 – Otwieraj, odźwierny! Chce wejść wysłaniec Króla chwały, Król zaś sam włada wszystkimi mocami, kieruje i rządzi machiną wszechświata!

Pruski strażnik nie widzi stojącego w półmroku fosy przybysza, więc odpowiada wyniośle:

 – Nie jest naszym zwyczajem wpuszczać tu pierwszego lepszego, lecz cofnij się i pokaż na wyniosłym pagórku, który leży naprzeciw grodu, żebyśmy zobaczyli, kim jesteś. Wtedy dopiero zwierzchność grodu zapewne nie wzbroni ci wstępu.

Bp Wojciech i jego współbracia cofają się na niewielki wzgórek. Ujrzawszy charakterystyczną postać biskupa w rytualnych szatach, z włochatą mitrą na głowie, jeden ze strażników Cholinum krzyczy głośno, przenikliwie. Ten człowiek był w Truso podczas sądu nad misjonarzami. W mig u bramy zbiegają się mieszkańcy, mężczyźni i kobiety, i przekroczywszy fosę, wspinają się na pagórek. Otaczają Wojciecha, mniej zważając na niezbyt różniących się od nich wyglądem, bo odzianych w burawe szaty zakonne, Gaudentego i Boguszę. Prusowie na wyprzódki wypytują Wojciecha, kim jest i skąd przybywa. Zanim biskupowi udaje się jednak cokolwiek wyjaśnić, ten z Prusów, który wie o wyroku ciążącym na Wojciechu, woła, że dziwacznie odziany przybysz jest niebezpiecznym czarnoksiężnikiem, który ma władzę sprawiania niszczących powodzi.

Mieszkańców Cholinum ogarnia wściekłość. Wyzywają przybysza, szturchają go. Ktoś sięga po kamień, uderza Wojciecha. Po chwili na głowę i barki biskupa spada coraz więcej ciosów rąk uzbrojonych w polne kamienie. Wojciech stoi dzielnie i modli się. Wie, że gdy upadnie, już po nim. W końcu Prusowie uznają, że niebezpieczny przybysz dostał wystarczającą lekcję, i wracają do grodu.

Zakrwawiony Wojciech, wspierany przez Gaudentego i Boguszę, z trudem schodzi z pagórka. 3 misjonarzy powoli oddala się na zachód od nieprzyjaznego grodu. Wojciech, idąc, odmawia modlitwy za zmarłych, zakłada na ramiona stułę. Bogusz odwraca się w stronę Cholinum i dostrzega 8 zbrojnych strażników grodu ścigających ich śpiesznym marszem. Skraj gęstej puszczy jest o rzut kamieniem, można by ratować się ucieczką. Wojciech nie chce jednak uciekać. Odmawia modlitwy i czeka. Strażnicy dopadają go, przewracają na ziemię. Jeden z napastników uderzeniem ciężkiego topora ścina głowę biskupa.

Gaudenty i Bogusza uciekają ile sił w nogach w stronę puszczy. Nikt ich jednak nie ściga. Wściekłość Prusów skierowana jest jedynie przeciw Wojciechowi, którego uznali za niebezpiecznego wroga.

Gdy obaj misjonarze szczęśliwie chowają się w lesie, Prusowie nabijają głowę Wojciecha na wysoki pal, ciało zaś wloką do pobliskiej rzeczki i wrzucają w jej nurt. Potem, wznosząc wesołe okrzyki tryumfu, wracają do grodu.

Przerażeni Gaudenty i Bogusz ostrożnie ruszają na zachód, w stronę ziem kontrolowanych przez Bolesława Chrobrego, z wieścią o męczeństwie Wojciecha.

 

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.