Co potrafi huragan przekonali się mieszkańcy wybrzeża Zatoki Meksykańskiej 17 sierpnia 1969 roku. W ujęciu W. Kalickiego wyglądało to tak:

Późnym rankiem do sklepu ze sprzętem rybackim i myśliwskim w Pass Christian, na wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej w stanie Missisipi, wchodzi biały mężczyzna. Sklepikarz zna go słabo, ten facet mieszka tu od niedawna. Podekscytowany klient pyta, co powinien kupić, by przygotować się na nadejście huraganu.

 – To będzie twój pierwszy? – pyta dobrotliwie sklepikarz.

 – Tak, jeszcze czegoś takiego nie widziałem.

 – No to kup sobie flaszkę dobrego bourbona, usiądź wygodnie i zrelaksuj się. Zobaczysz, będzie świetnie.

Tu, w Missisipi, miejscowi nauczyli się żyć z huraganami. Choć każde ich uderzenie przynosi zniszczenia i straty materialne, choć czasem giną ludzie – najsilniejsze huragany zabierają dziesiątki, a bywało, że i kilkaset ofiar śmiertelnych – i choć dezorganizują one wszystkim życie, dla wielu swojaków są one niemałą rozrywką. W Missisipi popularne są hurricane parties, sąsiedzkie imprezy z chowanymi pod wodoszczelnymi kurtkami flaszkami bourbona, puszkami piwa i sandwichami (lekkie grille odfrunęłyby w straszliwej wichurze jako pierwsze). Lokalni twardziele, zamiast ewakuować się lub chować do przeciwhuraganowych schronów, jak zalecają władze, radosnym popijaniem witają wściekłe ataki natury.

Sklepikarz, który odesłał szukającego sztormiaka, latarki, lin, myśliwskich noży i Bóg wie jeszcze czego żółtodzioba po whiskey, nie jest tego dnia wyjątkiem. Tu, w Pass Christian, w niedawno zbudowanym tuż przy plaży eleganckim apartamentowcu Richelieu Apartments, którego skrzydła okalają zadbany ogród ze sporym basenem, kilkunastu mieszkańców umawia się na hurricane party w saloniku na najwyższym piętrze, skąd będą mieć najlepszy widok na szalejące żywioły. Kilkanaście grupek mieszkańców nadbrzeżnych miast i osad zbiera się na hurricane party po prostu na plaży. Za nic mają dramatyczne apele Billa Tilsona, głównego meteorologa z Mobile, który w lokalnych stacjach radiowych i telewizyjnych zaklinał mieszkańców Missisipi, Luizjany, Kentucky i Florydy, by nie lekceważyli nadchodzącego huraganu.

Narodowe Centrum Huraganów w Miami na Florydzie nadało mu imię Camille – tradycyjnie huragany, czyli cyklony tropikalne, szalejące na północnym Atlantyku, otrzymują imiona żeńskie. Camille narodziła się przed 12 dniami u zachodnich brzegów Afryki, dobrze ponad 500 km na północ od równika. Rozgrzana do niemal 30 stopni C oceaniczna woda, niezbyt silne wiatry w tym rejonie i obecność wypiętrzonych chmur burzowych na ogromnym obszarze spowodowały powstanie fali tropikalnej, która ruszyła przez Atlantyk na zachód. 4 dni później fala ta była już wyraźnie widoczna na zdjęciach amerykańskich satelitów. Ciągle jednak nie było pewności, czy to naprawdę cyklon, czyli z wolna przesuwający się układ niszczycielskich wiatrów szalejących z rosnącą prędkością w zamkniętym kręgu wokół ogromnego, liczącego kilkadziesiąt, a czasem i kilkaset kilometrów, układu niskiego i z początku dalej obniżającego się ciśnienia.

Przed 4 dniami ta gigantyczna fala tropikalna przeszła nad południowym wybrzeżem Jamajki i rozprzestrzeniła się na północ, nad Bahamy. Amerykańscy meteorologowie ciągle jednak nie mieli pewności, czy cyrkulacja powietrza wokół rozległej strefy niskiego ciśnienia jest domknięta – brakowało zatem dowodów, że powstał tropikalny cyklon. Przed 3 dniami, 14 sierpnia, z Florydy wystartowały nad ocean, w kierunku nadciągającej meteorologicznej niewiadomej, 2 Hurricane Hunters (Łowcy Burz), 4-silnikowe samoloty WC-130 z 53. Eskadry Rozpoznania Pogodowego USAF. Hurricane Hunters to samoloty z załogą doświadczonych pilotów, które wlatują w środek cyklonów, by zbadać ich wielkość, panujące tam ciśnienie i prędkość okrążających je wiatrów. Teraz Hurricane Hunters miały przede wszystkim sprawdzić, czy zamknął się gigantyczny krąg cyrkulacji wiatrów wokół kolistej strefy silnie obniżonego ciśnienia. Raport Łowcy znad Bahamów był uspokajający – nie stwierdził domykania się fatalnego kręgu cyrkulacji wiatrów. Ale drugi Łowca, krążący nad Kajmanami i wielokrotnie przelatujący przez falę burzową, donosił, że jego zdaniem tworzy się ośrodek niskiego ciśnienia atmosferycznego, który obiegają wiatry z prędkością 50 km/h. Były one na tyle silne, że wieczorem Narodowe Centrum Huraganów nadało cyklonowi nad Kajmanami najniższy status – sztormu tropikalnego. I imię Camille.

15 sierpnia Hurricane Hunters nie miały po co startować – Camille przetaczała się nad zachodnim krańcem komunistycznej Kuby. Na Kubą bardzo się wzmogła, ciśnienie w strefie centralnej spadło do 964 hPa, zaś wiatry szalały wokół centrum z prędkością przekraczającą 100 km/h. Camille stała się małym cyklonem tropikalnym o średnicy podmuchu wiatrów na obwodzie ok. 160 km, posuwającym się na północ z prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę. Na Kubie władze zarządziły alarm huraganowy, z wyspy Sosen i północnego krańca Kuby ewakuowano mieszkańców i ponad 10 tys. sztuk bydła. Camille wyrządziła tam wiele szkód.

Hurricane Hunters mogły wystartować dopiero wczoraj, gdy Camille opuściła tereny Kuby i wyszła na wody międzynarodowe Zatoki Meksykańskiej. Wczesnym popołudniem załoga WC-130 z Florydy zameldowała, że strefa niskiego ciśnienia, tzw. oko cyklonu Camille, skurczyła się w ciągu nieco ponad doby ze 160 km do 13 km. Wiatry przyspieszyły do 185 km/h. Camille opuściła Kubę już jako duży huragan. Po południu, podczas drugiego lotu w środek Camille, Hurricane Hunter odnotował w oku cyklonu niebywale niskie ciśnienie 908 hPa, najniższe, jakie kiedykolwiek zmierzono z pokładu samolotu meteorologicznego. Wokół oka wiatry szalały z prędkością 250 km/h.

Specjaliści z Narodowego Centrum Huraganów wiedzieli już, że Camille to jeden z najsilniejszych cyklonów w historii Stanów. Nie mieli jednak pojęcia, w którym miejscu wtargnie na ląd. Większość meteorologów uważała, że Camille skręci nad Zatoką na wschód i uderzy gdzieś w połowie Florydy. Tylko Bill Tilson z Mobile od 15 sierpnia bombardował władze stanowe Missisipi i Waszyngton przestrogami, że huragan uderzy o wiele bardziej na zachód, gdzieś w rejonie ujścia rzeki Missisipi. Dziesiątki tysięcy słuchaczy potraktowały jego przepowiednie serio i wyjechało ze swych domów już 15 i 16 sierpnia.

Dziś jest już jasne, że dzięki Tilsonowi uratowały się tysiące ludzi. Camille niczym gigantyczny buldożer prze z prędkością 12 km/h nad wodami Zatoki Meksykańskiej na północ, ku brzegom Missisipi. Wiatry na obwodzie oka cyklonu osiągnęły prędkość 314 km/h. To najgroźniejszy huragan w historii Stanów, ma już najwyższą, piątą kategorię.

Wieczorem Hurricane Hunter z Florydy znów próbuje wlecieć w środek Camille. Huragan na jej obwodzie uszkadza jednak jeden z silników. WC-130 z trudem wraca do bazy. Dzięki temu lotowi wiadomo jednak, że Camille ma nietypowe proporcje zwiastujące gigantyczne wiatry i ogromne fale na Zatoce Meksykańskiej. Władze stanów nad Zatoką mobilizują Gwardię Narodową, wzywają ludność do natychmiastowej ewakuacji, w głębi lądu organizują obozy dla uchodźców. Turyści w mig wykupują żywność ze sklepów. Z nadbrzeżnych hrabstw ucieka ponad 200 tys. ludzi. Burmistrz Gulfport nakazuje wypuścić więźniów na wolność, ale żaden z nich nie decyduje się na opuszczenie solidnych, betonowych murów tutejszego więzienia.

Na parę godzin przed uderzeniem huraganu z wielkich bagien masowo wypełzają węże i uciekają do miasteczek. W swoim ogródku za domem w Pensacola Anna Mansfield widzi scenę jak z kiepskiego telewizyjnego horroru: spod setek węży black water moccasins i cottonmouth nie widać trawnika. Rodzina Mansfield ucieka z krzykiem, ale wszędzie, nawet na trawnikach, spanikowani sąsiedzi natykają się na gady.

O 23.30 Camille uderza w wybrzeże Missisipi w rejonie Christian Pass. Dosłownie roznosi w drzazgi, do piwnic, stare, 100-letnie rezydencje nad morzem w pasie od Christian Pass do Biloxi, które wytrzymały już ataki dziesiątki huraganów. Wysoka na 8 m fala pływu zmiata z powierzchni ziemi 3-piętrowy kompleks Richelieu Apartments, zbudowany tak solidnie, że w planach obrony cywilnej przeznaczony był na schronienie podczas bombardowań wrogich samolotów. Z hurricane party na 3. piętrze uchodzi z życiem tylko jeden z gości, Ben Duckworth. Na plaży pod Christian Pass ulokowało się kilkanaście sporych grupek uczestników hurricane party, którzy ten sposób witania nawałnicy nazywają „ujeżdżaniem huraganów”. Policjanci jeszcze przed 5 godzinami namawiali uczestników, by czym prędzej wynieśli się z plaży. Teraz porywa ich 8-metrowa ściana wody. Z największej, 24-osobowej grupy „ujeżdżaczy” uchodzi z życiem tylko trzech.

Fale i wichura wyrzucają na brzeg 24 statki, w tym kilka wielkich oceanicznych frachtowców. W pobliżu Gulfport huragan unosi w górę dom, który przeleciawszy w powietrzu kilkadziesiąt metrów, opada bez widocznych uszkodzeń na tory kolejowe.

Z betonowej stacji benzynowej kapryśna Camille zostawia tylko 3 samotne dystrybutory paliwa, zaś na zalanej wodą autostradzie 90 usypuje ogromną stertę lodówek, mebli i odkurzaczy.

Huraganowi towarzyszy biblijna ulewa. W ciągu paru godzin spada ponad 60 cm deszczu. Całe połacie pól zalewa woda o głębokości 4,5 m.

Największy dziw natury sprawia Camille w centralnym obozie dla uchodźców w Camp Shelby. Jego dowódca płk Preston L. Jackson za nic ma praktykowaną na Południu segregację rasową. W 50-osobowych barakach z piętrowymi łóżkami, bez ścianek działowych, lokuje pospołu białych i czarnych. Choć to niewiarygodne, nikt nie protestuje, nie awanturuje się. Białe i czarne dzieciaki zgodnie bawią się na placu. W obliczu straty dorobku życia kolor skóry nie ma znaczenia.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.