9 września 1901 roku zmarł Henri de Toulouse-Lautrec, jeden z najbardziej znanych francuskich malarzy. Te postać przybliży nam dziś W. Kalicki:

Chory leży w zaciemnionej sypialni niewielkiej, zgrabnej rezydencji wiejskiej Malrome, własności jego matki Adèle. Jest wychudzony, wręcz wyniszczony. Jego jeszcze niedawno okrągła, obrzmiała twarz, z charakterystycznymi, nienaturalnie rozszerzonymi nozdrzami, z dziwnie grubymi, wywiniętymi wargami, których nie były w stanie przysłonić wąsy i czarna broda, teraz jest wymizerowana, wyciągnięta. Krótkie, za to bardzo grube ramiona, wielkie dłonie i przypominające kiełbaski palce schudły i już nie rzucają się tak w oczy. Pościel skrywa najdotkliwszą deformację ciała chorego – krótkie, słabe, powykręcane nogi, szczególnie rażące w zestawieniu z normalnej wielkości korpusem.

Spoczywający w łóżku wiejskiej rezydencji matki karłowaty 35-letni mężczyzna to Henri Marie Raymond Montfa wicehrabia de Toulouse-Lautrec. Pochodzi z bocznej gałęzi jednego z najstarszych i najświetniejszych rodów Francji – hrabiów Tuluzy. We wczesnym średniowieczu swą potęgą byli równi królom Francji. Ich włości obejmowały m.in. Langwedocję i Prowansję, a oni sami zapisali się w kartach historii Francji, Europy, chrześcijaństwa. Rajmund z St. Gilles, hrabia Tuluzy, był jednym z wodzów pierwszej krucjaty do Ziemi Świętej. Jego rycerze jako pierwsi w lipcu 1099 roku zaatakowali mury Jerozolimy. Po zwycięskim szturmie krzyżowców Rajmund przyjął kapitulację wodza muzułmańskich obrońców Świętego Miasta Iftichara al-Dauli. Inny z hrabiów Tuluzy, Rajmund VI, stał się w tym czasie w swych włościach na południu Francji protektorem heretyckich katarów i jednym z głównych aktorów okrutnych wojen religijnych. Niemal 100 lat po zdobyciu Jerozolimy langwedoccy hrabiowie de Toulouse połączyli się z innym wybitnym rodem de Lautrec. Z tej gałęzi wywodzi się w prostej linii wicehrabia Henri.

Imponujące rodowe dziedzictwo było w jego przypadku powodem do dumy i zarazem źródłem kalectwa. Jego arystokratyczni rodzice, Adèle i Alphonse, są ciotecznym rodzeństwem. Tak bliskie pokrewieństwo małżonków jest wśród starej arystokracji francuskiej nierzadkie – zapobiega rozpraszaniu majątków ziemskich, przejmowaniu rodowych gniazd przez obcych. Kościół chętnie przymyka oko na takie mariaże. Ale praktyka ta ma swoją cenę. W pokoleniu Henriego, w rodzinie de Toulouse-Lautrec, są jeszcze 2 młode osoby dotknięte podobnym upośledzeniem genetycznym, przejawiającym się w dzieciństwie bólami stawów, kości oraz zębów, coraz silniej uciskanych przez nieprawidłowo rozwijające się kości w rejonie zatok. U Henriego choroba powodowała zahamowanie rozwoju zakończeń kości kończyn. Ręce i nogi, wyraźnie zbyt krótkie w stosunku do korpusu, choć masywne, pozostały zdeformowane i słabe. W dzieciństwie Henri dwukrotnie, w odstępie roku, doznał poważnych złamań kości udowych obu nóg. Okres dojrzewania przyniósł kolejne zmiany w wyglądzie nieszczęsnego wicehrabiego – usta i nos rozrosły się karykaturalnie. Odtąd z wywiniętej dolnej wargi Henriego nieustannie miała się sączyć strużka śliny. Jakby tego było mało, słaby wzrok wymagał odeń noszenia pince-nez.

Przy łożu chorego czuwa jego matka Adele. Jest przy nim od 3 tygodni, od chwili gdy wyniszczony syn wreszcie dojechał do jej domostwa. Opiekuje się Henrim i nieustannie modli się za niego. Jak zawsze.

Adèle z domu Imbert du Bosc wniosła w małżeństwo z Alphonse de Toulouse-Lautrekiem spore kapitały, pozwalające mężowi żyć na wysokiej stopie i zaspokajać kosztowne zachcianki, ale w zamian otrzymała bardzo mało. Alphonse, jak większość mężczyzn ze swego rodu, był niesamowitym snobem, nieodpowiedzialnym dziwakiem, który uważał, że z racji wielkiego nazwiska niemal wszystko mu wolno, a w szczególności wolno mu spędzać całe życie na polowaniach. Przy tym zaś był mężczyzną wielce witalnym, niepozbawionym artystycznych talentów.

W tydzień po ślubie Alphonse wyjechał do Paryża. Tam, na bankiecie w restauracji, zagadnął go znajomy, prosząc o przedstawienie świeżo poślubionej Adèle. Alphonse zbladł i wykrzyknął: „O Boże, muszę natychmiast wracać! Na śmierć zapomniałem, że się ożeniłem!”. I tak już miało być w tym niedobranym, nieszczęśliwym małżeństwie. Pan de Toulouse-Lautrec mieszkał sam w leśnych dworach i pałacykach, nieustannie polując i uwodząc dziewczęta niższego stanu. Do małżeńskich pieleszy wpadał bardzo rzadko, z reguły po miesiącach nieobecności, tylko po to by apodyktycznie wydać mnóstwo nietrafnych poleceń i natychmiast wracać do swych psów, koni, naganiaczy i stajennych. Wyjąwszy krótki okres, gdy u małego Henriego ujawniła się choroba i ojciec stanął u boku matki, by wspólnie leczyć i opiekować się synem, Alphonse był nieobecny w jego życiu.

W tej trudnej, upokarzającej sytuacji Adèle pociechę i sens życia znalazła w dewocji i opiece nad Henrim. Jej zaborcza miłość była tym łatwiejsza, że kaleki chłopiec nie uskarżał się na swój los. Mimo dzieciństwa naznaczonego nieustannymi bólami i zwracającą powszechną uwagę ułomnością, mimo tygodni i miesięcy spędzanych w łóżku lub w zamknięciu zakładów leczniczych Henri swe cierpienie maskował żartem, autoironią. Wybitnie inteligentny, refleksyjny, od najmłodszych lat jednał ludzi serdecznością, czułym zrozumieniem dla cierpienia innych.

Szybko okazało się, że Henri jest także uzdolniony plastycznie. Nauka rysunku pod okiem utalentowanego wuja była dlań ucieczką od bólu i ograniczeń życia naznaczonego kalectwem; malarskie studia w Paryżu, w prywatnych klasach Bonnata i Cormona, okazały się drogą do samodzielnego życia, z dala od wszechobecnej kontroli matki. Na końcu tej drogi pojawił się karłowaty, ze zniekształconym ciałem artysta, król paryskiego Montmartre’u, który po odłożeniu palety przebierał się w malutkie, starannie wyprasowane spodnie, nienaganną koszulę, kamizelkę, surdut i melonik. Czas dzielił między malowanie i bankietowanie w knajpach Montmartre’u. Przyciągał skrzącym się dowcipem, niewyczerpaną energią w przewodzeniu kółku przyjaciół malarzy, brzydotą kontrastującą z jego wewnętrznym ciepłem i wrażliwością.

Rodzice zgodnie uznali jego życie za haniebny skandal. Adèle mimo to, jak potrafiła, wspierała i finansowała syna. Alphonse zabronił mu podpisywania obrazów nazwiskiem Toulouse-Lautrec, a w końcu ostentacyjnie sprzedał rodową siedzibę i w ten symboliczny sposób wydziedziczył swego jedynego żyjącego syna.

Podczas nauki u Bonnata Henri cały zanurzył się w malarstwie akademickim. Na nowinki impresjonistów nawet nie chciał patrzeć. Ale niezwykły talent i otwartość na artystyczne osiągnięcia innych sprawiły, że szybko przyswoił niektóre osiągnięcia uwielbianych przez siebie Degasa, Foraina i innych twórców; uprościł formy malarskie, wyrazistą plamę barwną ograniczał wyraźnym ciemnym konturem. Tworzył zachłannie, niemal w każdej chwili. W swych obrazach olejnych, akwarelach, pastelach, rysunkach portretował sceny i postacie z paryskich kawiarń, kabaretów, wyścigów konnych, domów publicznych, szpitali, sal sądowych. Nie jest artystą niedocenionym, choć mimo nieustannej finansowej pomocy matki całe życie tonął w długach. Antreprenerzy i wydawcy chętnie zamawiali projekty plakatów, od niedawna zaś obrazy znajdują nabywców płacących przyzwoite ceny.

Ale to już nie ma znaczenia. Henri umiera. Od lat pił jak smok, codziennie, bez przerwy. Najważniejszym meblem w jego mieszkaniach i pracowniach zawsze był wielki stół zastawiony lasem butelek i szklanek. Wszystko dlań było godne wchłonięcia: toksyczny absynt, nowinkarskie amerykańskie koktajle, wino, piwo, brandy. Picie nakręcało go w życiu, w twórczości i łagodziło cierpienia kaleki, także to najboleśniejsze – niemożność założenia normalnej rodziny. Szybko stał się bywalcem paryskich burdeli, w których szukał drobnych męskich przyjemności i tematów do obrazów. Pijaństwo i kiła, skutek wizyt w domach publicznych, doprowadziły Henriego do fizycznej degrengolady: ostatnio cierpiał na krwotoki z nosa, dopadły go ciężkie wylewy. Po drugim, sprzed 3 tygodni, jego stan gwałtownie się pogorszył i Henri pojechał do domu matki. Nie miał złudzeń, wiedział, że jedzie tam umrzeć.

Bezwładny po ostatnim wylewie Henri rzadko budzi się z letargu. Ma trudności z oddychaniem. Na widok kuzynów Gabriela Louisa i Josepha Pascala, przyjaciół z dzieciństwa, mówi z wysiłkiem: „Diabelnie ciężko się umiera”.

O 22.00 do Malrome przyjeżdża Alphonse de Toulouse-Lautrec. Na jego widok Henri mówi: „Dobrze, papo, wiedziałem, że zechcesz być obecny przy dobiciu zwierzyny”.

Adèle modli się przy łóżku.

Przychodzi ksiądz z ostatnim namaszczeniem. Gdy kapłan opuszcza sypialnię, Alphonse, chcąc wreszcie zrobić coś dla syna, nieoczekiwanie proponuje, by obciąć mu brodę. Na widok konfuzji Adèle i najbliższych tłumaczy bez sensu, że taki zwyczaj obowiązuje w krajach arabskich. Wreszcie daje sobie spokój. Nie potrafi jednak usiedzieć spokojnie. Wyciąga z butów gumki, które zastępują mu sznurowadła, i strzela z nich do przelatujących much. Henri z wysiłkiem mówi do Gabriela Pascala: „Stary dureń”.

Więcej mówić nie ma już sił. Po północy robi się bardzo duszno i Henri oddycha coraz ciężej. Przychodzi zakonnica i razem z Adèle odmawiają różaniec. Henri umiera o 2.15.

By Paul Sescau - Publié dans Toulouse-Lautrec, Album de famille, Charles de Rodat, éditions Hatier, 1985 - ISBN:O75870-0, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=18075772

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.