Nie ma postępu bez ofiar. Przekonali się o tym 15 września 1830 roku uczestnicy otwarcia pierwszej linii kolejowej w Anglii. W. Kalicki przypomina nam dziś tamto wydarzenie:

Pogoda jest fatalna – ciężkie chmury, mocno siąpi. Ale widzów to nie odstrasza. Wzdłuż świeżo zbudowanej linii kolejowej, łączącej Liverpool z Manchesterem, od wczesnego ranka gromadzi się kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców obu miast i pobliskich miasteczek, osiedli, wsi. Dziś uroczyste otwarcie pierwszej w świecie linii kolejowej łączącej dwa duże miasta: Liverpool i Manchester.

Największą uwagę gapiów przyciąga lokomotywa „Rocket”, najnowsze dzieło budowniczego parowozów George’a Stephensona i jego syna Roberta. Z jej podwójnych tłoków, ustawionych pod kątem z każdej strony kotła, buchają ogromne kłęby pary. Lokomotywa przypomina gapiom biblijnego potwora: ciężko sapie, parska, a wysunięte na boki tłoki jako żywo przywodzą na myśl uda gigantycznego zwierza.

Kolej, a zwłaszcza same parowozy, fascynuje Brytyjczyków, choć od skonstruowania przez Richarda Trevithicka pierwszego parowozu i uruchomienia pierwszej przemysłowej linii kolejowej minęło niedawno ćwierć wieku.

Rankiem dziennikarze odwiedzają w Liverpoolu członka brytyjskiego parlamentu Williama Huskissona. To polityk w Liverpoolu bardzo popularny. Przed 7 laty był prezydentem Rady Handlu. Dał się poznać jako niezłomny orędownik reform służących rozwojowi gospodarki. Obniżył taryfy handlowe i niezłomnie zabiegał o przywrócenie związkom zawodowym prawa do legalnego działania.

George Stephenson nie musiał go długo przekonywać do pomysłu połączenia Liverpoolu i Manchesteru linią kolejową. Huskisson natychmiast pojął ogromną przewagę nowego, jeszcze niesprawdzonego w praktyce, środka transportu nad powolnymi barkami pływającymi po gęstej sieci prywatnych kanałów wodnych czy nad jeszcze wolniejszymi wozami konnymi.

Niemało z jego najbogatszych liverpoolskich zwolenników ma udziały w lokalnych kanałach. Czuli oni, że ich kwitnące interesy transportowe podetnie szybsza od barek kolej, i wszelkimi sposobami naciskali na Huskissona, by zastopował projekt Stevensona. Ale Huskisson, który zaprzyjaźnił się ze Stephensonem, niezmordowanie przekonywał do kolei deputowanych w parlamencie. To dzięki niemu parlament w końcu zaaprobował budowę pierwszej publicznej linii kolejowej z prawdziwego zdarzenia, łączącej 2 duże przemysłowe miasta.

Po przejeździe kilku pociągów do Manchesteru i ich powrocie wieczorem będzie wydana uroczysta kolacja. Zaszczyt wygłoszenia mowy powitalnej przypadł Huskissonowi. Tekst przemówienia przygotowuje już od paru dni. Dziś nie oparł się pokusie odczytania dziennikarzom kilku najważniejszych fragmentów, by gazety zdążyły je opublikować razem z relacjami z jazdy pociągów.

 „Zasadą kolei jest sam handel. To pomnaża radość ludzkości ze wzrostu przedsiębiorstw i zmniejszania koniecznej pracy, przez którą środki niezbędne dla tej radości są produkowane i rozprowadzane na cały świat” – czyta z namaszczeniem Huskisson.

Największy tłok panuje na początku trasy, na dworcu w Liverpoolu. Na torze północnym stoi, jedna za drugą, 7 lokomotyw zbudowanych przez rozmaitych konstruktorów: „Rocket”, „Meteor”, „Comet”, „Dart”, „Arrow”, „Phoenix”, „North Star”. Asystent George’a Stephensona John Locke prowadzi „Rocket”; „Feniksa” obsługuje syn George’a Stephensona Robert. Do każdej lokomotywy doczepiono wagony. „Phoenix” i „North Star” mają po 5 wagonów, „Rocket” tylko 3, a pozostałe lokomotywy – po 4.

Zaproszeni członkowie parlamentu, oficjalni goście władz miejskich Liverpoolu i Manchesteru, kilku dziennikarzy i wszyscy odważni, którzy wykupili na ten przejazd bilety, wsiadają do wagonów. Każdy jest inny. Różnią się liczbą drzwi, usytuowaniem kanap. Są wagony całkiem zabudowane, są też przykryte tylko lekkimi markizami.

Drugi, równoległy, południowy tor jest oddalony od północnego o 125 cm. Na nim czeka tylko jedna lokomotywa, „Northumbrian”, prowadzona osobiście przez George’a Stephensona. Doczepiono do niej tylko jeden wagon – 4-osiowy, długi na 10 m, wyposażony w luksusowe miękkie sofy, piękne obicia, ozdobne okucia, dywany na podłodze. Zaprojektowaną na tę okazję salonką pojedzie dziś do Manchesteru Arthur Wellesley, książę Wellington, angielski premier.

Jego szczupła postać budzi dużo większe zainteresowanie publiczności niż uwijający się na „Northumbrianie” Stephenson. Wellington to bohater Anglii. Pod koniec zeszłego wieku prowadził zwycięskie walki z państwem Marathów w Indiach, potem objął dowództwo wojsk koalicji antynapoleońskiej na Półwyspie Pirenejskim. W świetnej kampanii pobił Francuzów i wyparł ich z Hiszpanii. Właśnie za tę błyskotliwą kampanię otrzymał tytuł książęcy i stopień feldmarszałka. Książę brał udział w kongresie wiedeńskim, a po ucieczce Napoleona z Elby wespół z marszałkiem pruskim Blücherem w 1815 roku ostatecznie pobił cesarza Francuzów pod Waterloo.

Wellington przed 15 laty porzucił żołnierskie rzemiosło i odtąd zajmuje się polityką. Od 3 lat jest premierem. Jego gwiazda na politycznym firmamencie Londynu ostatnio nieco przygasła, zwłaszcza po poparciu przezeń ustawy o równouprawnieniu katolików, ale w społeczeństwie cieszy się ogromnym szacunkiem.

Książę wsparł George’a Stephensona już na początku jego starań o zgodę na budowę linii kolejowej. Teraz, stojąc przed wagonem, uprzejmie wysłuchuje wyjaśnień konstruktora dotyczących najnowszych usprawnień w lokomotywach.

Dochodzi 11.00. Ostatni pasażerowie zajmują miejsca. Jako pierwszy rusza „Northumbrian”. Dzięki temu, że reprezentacyjna salonka porusza się na południowym torze samotnie, książę Wellington może zatrzymać swój pociąg gdzie tylko zechce. 7 pociągów jadących jeden za drugim po torze północnym będzie musiało dostosować się do ruchu czołowego „Rocketa”.

Dwie stacjonarne maszyny parowe wyciągają pociągi, jeden po drugim, przez pnący się stromo pod górę Wapping Tunnel, w którym Stephenson kazał ułożyć na dystansie ponad 2 km tylko jeden tor. Wspinaczka w kłębach duszącego dymu ciągnie się przez niemal 2 mile. Potem tor ten znów rozwidla się na północny i południowy. We wzgórzu Olive Mount Stephenson polecił wydrążyć głęboki wykop na oba tory. Nad całą, liczącą ponad 50 km, trasą przerzucono 63 mosty i wiadukty. W połowie drogi zaczynają się rozległe mokradła, przez które wybudowano solidną groblę. Jeszcze przed bagnami, po minięciu stacji Kendricks-Cross, zaczyna się najbardziej ekscytująca część trasy. Tory łagodnie opadają na dystansie 11 mil, aż do leżącej wśród trzęsawisk stacji Barton Moss. Na tym odcinku można osiągnąć wielką prędkość. George Stephenson planuje, by lokomotywy rozpędzić dziś aż do ponad 43 km/h. Ogromne tłumy gapiów pofatygowały się aż tu, by być świadkami tak niewiarygodnie szybkiej jazdy. Wielu z pasażerów na myśl o szaleńczym zjeździe z Kendricks-Cross dostaje gęsiej skórki. Niektórzy lekarze do ostatniej chwili przestrzegali, że przy szaleńczej prędkości 43 km/h osobom jadącym pociągiem mogą zapaść się płuca.

Amatorów mocnych wrażeń czeka jednak rozczarowująca niespodzianka. Na południowym torze „Northumbrian” z salonką premiera wyraźnie wyprzedza kolumnę pociągów na torze północnym. Książę Wellington poleca zatrzymać się w połowie drogi, w miejscowości Parkside. Zamiast rekordowego pędu premier funduje kolumnie pociągów postój. Reprezentacyjny wagon Wellingtona natychmiast otacza tłum gapiów.

Po chwili nadjeżdża konwój pociągów na drugim torze. Gapie, którzy nie mogli docisnąć się blisko „Northumbriana”, podchodzą do pozostałych składów. Książę Wellington, przywódca konserwatystów sir Robert Peel oraz William Huskisson wysiadają z wagonu premiera. Przechadzają się w otoczeniu gapiów po północnym torze, dyskutują o wielkich zmianach, jakie przynieść musi budowa linii kolejowych, łączących wielkie miasta Zjednoczonego Królestwa.

Nagle rozlega się okrzyk: „Maszyna się zbliża, dżentelmeni, uważajcie!”.

John Locke, prowadzący „Rocket”, początkowo zatrzymał lokomotywę nieco z tyłu, za stojącym na południowym torze wagonem Wellingtona, i uzupełniał zapas węgla i wody. Teraz rusza, by stojące za nim pociągi mogły zrównać się z wagonem premiera. Książę Wellington i sir Robert Peel pospiesznie wsiadają do salonki.

 „Lepiej niech pan wsiądzie!” – woła książę do Huskissona, który pośród gromadki gapiów ciągle jeszcze stoi na wąskim pasku żwiru pomiędzy torami. Większość gapiów przeskakuje przez północny tor i wbiega na nasyp. Huskisson zostaje pomiędzy torami. Dokładnie na środku pasa żwiru jest bezpieczny. Niestety, w ostatniej chwili, gdy „Rocket” jest tuż-tuż, Huskisson traci nerwy. Raptownie wyciąga rękę i chwyta drzwi wagonu księcia. Drzwi pod jego ciężarem gwałtownie otwierają się, prosto na przód nadjeżdżającego „Rocketa”, i rzucają Huskissona pod koła lokomotywy. Prowadzący ją Locke nie ma żadnych szans, by zatrzymać machinę. Jej koła miażdżą lewą nogę Huskissona. Krew bryzga na lokomotywę i salonkę księcia Wellingtona.

Przez zmartwiały z przerażenia tłum przeciska się George Stephenson. Z pomocą przypadkowych obserwatorów parady wyciąga ciężko rannego, zszokowanego przyjaciela spod lokomotywy. Na jego polecenie pomocnicy przenoszą rannego do salonki księcia Wellingtona. Ktoś przytomnie zaciska pasy na zmiażdżonej nodze i tamuje upływ krwi. Stephenson chce jak najszybciej wieźć Huskissona dalej, do Manchesteru, do lekarza. Premier oponuje, ma dość podróży, ale wobec stanowczych nalegań Stephensona zgadza się na dalszą jazdę.

Stephenson wskakuje na tender i łapie za łopatę. W szaleńczym tempie wrzuca na palenisko jedną szuflę węgla za drugą. Za nic ma ryzyko przegrzania kotła, awarii, może i wybuchu. „Northumbrian” wraz z książęcym wagonem porusza się z niewiarygodną prędkością 57 km/h: 4 razy szybciej niż najlepsze dyliżanse pocztowe.

W Manchesterze Stephenson przenosi rannego przyjaciela do powozu, który natychmiast rusza do domu najlepszego chirurga. Amputacja nogi daje niewiele. Ranny stracił zbyt dużo krwi. Jest bardzo słaby, ogromnie cierpi. Lekarz miłosiernie podaje mu kolejne końskie dawki laudanum – opium rozpuszczonego w alkoholu.

W ślad za „Northumbrianem” jadą, po północnym torze, pozostałe pociągi. Do Manchesteru przybywają 2 godziny po wyjeździe z Liverpoolu.

Postój w Manchesterze przeciąga się. Wreszcie wszystkie pociągi ruszają w drogę powrotną. Wypadek zepsuł nastrój radosnego, ekscytującego święta. Jakby mało było nieszczęścia, teraz wzdłuż torów pojawiły się duże grupy trapionych przez klęskę głodu chłopów. Nieszczęśni krzyczą z całych gardeł, domagają się chleba, pomocy. Większość pasażerów kieruje wzrok ponad chłopów, na wysokie drzewa za ich plecami.

Powrotna podróż trwa 1,5 godziny.

Wczesnym wieczorem Huskisson umiera. Jest pierwszą w historii ofiarą wypadku na kolei. Uczestnicy kolacji nic o zgonie nie wiedzą. Punktualnie o 23.00 wznoszą toast za Williama Huskissona: „Niech jego cierpienie szybko ustanie i niech powróci do zdrowia!”.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.