Fantazja ludzi, którzy chcieli uciec z NRD, była nieograniczona: budowali tunele, konstruowali skrytki w autach, przebierali się za alianckich żołnierzy... a nawet konstruowali balony. 16 września 1979 roku miała miejsce próba ucieczki obywateli NRD właśnie balonem - próba udana. W. Kalicki przypomina nam dziś to wydarzenie:

W niewielkim domu 2 młodych ludzi w pośpiechu rozwija kolorowe bele jedwabiu. Kilkunastometrowe wstęgi materiału zszywają na maszynie w ogromną płachtę o powierzchni ponad 50 m kw. Potem wszywają ją w bok gigantycznego, różnokolorowego kokonu, zszytego z mnóstwa długich, szerokich na ponad 1 m pasów tafty, nylonu i jedwabiu. To bardzo trudna praca – w pokoju miejsca jest mało i łatwo pomylić się, doszywając pasy do zwiniętego kokonu. Dziwni krawcy kończą tę pracę późnym popołudniem. Gospodarz, młody, szczupły brunet z krótką brodą, nastawia odbiornik radiowy na stację Bayern 3. Spiker potwierdza prognozę z poprzedniego dnia: parno, burze z piorunami, wiatr północny. To doskonała pogoda na ucieczkę balonem wypełnionym ogrzewanym powietrzem przez południową granicę Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Błyskawice zamaskują płomień palnika, a północny wiatr powinien ponieść balon z Turyngii prosto na południe, do RFN, do Bawarii.

W marcu zeszłego roku zamieszkały w Pössneck w Turyngii, w Niemieckiej Republice Demokratycznej, technik tworzyw sztucznych Peter Strelzyk i pracujący w tym samym co on zakładzie pracy jego przyjaciel murarz Günter Wetzel podczas przerwy śniadaniowej zaczęli się ostrożnie zastanawiać, jak by tu uciec na Zachód. Forsowanie granicy lądowej, zablokowanej minami, zasiekami, automatycznymi urządzeniami strzelającymi i patrolami strażników, uznali za zbyt niebezpieczne. Przeprawa łodzią przez dokładnie patrolowane morze wydala się im zbyt ryzykowna. Podkop teoretycznie możliwy byłby w Berlinie, blisko Muru, ale tu, w Turyngii, na zapadłej prowincji? Wzdłuż granicy ciągnie się szeroka na 5 km strefa bezpieczeństwa, w której nie wolno osiedlać się ani przebywać bez zgody Stasi. Pozostała tylko ucieczka drogą powietrzną.

Nie oni jedni wpadli w Turyngii na ten pomysł. Przed 4 laty 23-letnia nauczycielka, szkoląca się na lotnisku w Lipsku, wystartowała samolotem do akrobacji lotniczych i zamiast ćwiczyć obowiązkowe figury w powietrzu, poleciała w stronę miasta Eisenberg. Wylądowała na podmiejskiej łące, zabrała na pokład zaprzyjaźnionego mechanika samochodowego. Potem oboje pomyślnie przelecieli nad enerdowską granicą i wylądowali w Bawarii.

Po tej ucieczce wschodnioniemieckie władze zaostrzyły nadzór nad młodymi ludźmi starającymi się o zgodę na uczestniczenie w kursach lotniczych i spadochronowych organizowanych przez GST (Towarzystwo Sportu i Techniki). Także dostęp do samolotów na enerdowskich lotniskach został obwarowany dodatkowymi procedurami bezpieczeństwa.

 „A gdyby tak zbudować balon?” – zastanawiali się nad kanapkami Strelzyk z Wetzelem. Obaj mieli po 2 synów. Odpowiednio duży balon powinien unieść obie rodziny w komplecie, w sumie 8 osób.

Po śniadaniu postanowili, że o pomyśle potajemnej budowy balonu porozmawiają z żonami.

One też chciały uciekać na Zachód. Choć obie rodziny, jak na warunki wschodnioniemieckie, były nieźle sytuowane i żyły dość wygodnie, doskwierały im niemożność podróżowania po świecie, powszechne zakłamanie, donosicielstwo i strach, że kiedyś zainteresuje się nimi Stasi. A jednak panie pomysłem mężów nie były zachwycone. Bały się, że zbudowany domowym sposobem balon zawiedzie i runie na ziemię. Poza tym tak wielki i tak powolny statek powietrzny to wymarzony cel dla enerdowskich strażników granicznych

Peter Strelzyk nie dał za wygraną. Przekonał najpierw swoją żonę Doris, potem żonę przyjaciela. Kupił i przestudiował dostępną w księgarniach literaturę fachową. W końcu przystąpił do obliczeń. Wyszło mu, że ogrzewany palnikiem na gaz propan-butan balon powinien mieć objętość 2800 m sześc. To oznaczało, że do jego budowy potrzeba 850 m kw. tkaniny wysokiej jakości – lekkiej, nieprzepuszczającej powietrza.

Tymczasem w NRD na dobre zagościła już gospodarka niedoborów. Sklepy były pustawe, atrakcyjniejsze towary – w tym i wysokogatunkowe tkaniny – pojawiały się rzadko i szybko je wykupywano. Szczęście uśmiechnęło się jednak do Strelzyków. W jednym z domów towarowych w Gerze udało im się kupić 460 m kw. tkaniny bawełnianej pod pozorem, że na zamówienie klubu kempingowego, którego byli członkami, mają uszyć firanki i obrusy.

Za dnia 4 spiskowców chodziła, jak zwykle do pracy. Nocami w swoich domach zszywali pasy materiału w większe partie powłoki balonu. Peter Strelzyk ze starszym synem, nastoletnim Frankiem, konstruował wyposażenie techniczne: palnik zasilany z baterii kilku turystycznych butli z propanem-butanem, dmuchawę napędzaną silnikiem do motoroweru, która gorące powietrze znad palnika wtłaczać miała w powłokę balonu, barometr wskazujący wysokość lotu.

Przed 4 miesiącami, w połowie maja, budowniczych zelektryzowała wiadomość, że młody pilot szybowcowy z GST, podczas lotu na polskim szybowcu Jastrząb w rejonie nieodległego Suhl, wywindował się na znaczną wysokość w kominach termicznych, po czym skierował się na południe. Udało mu się szczęśliwie przelecieć przez granicę i wylądować w rejonie Koburgu w bawarskiej Górnej Frankonii. Strelzyk i Wetzel przyspieszyli nocne prace i pod koniec czerwca balon był gotów. Nieoczekiwanie jednak w ostatniej chwili państwo Wetzel zrezygnowali z lotu. Uznali, że nie mogą narażać swoich paroletnich synków na tak wielkie niebezpieczeństwo.

Po kilku dniach nasłuchiwania prognoz pogody i nocnych ćwiczeń w składaniu balonu Peter Strelzyk uznał, że 3 lipca północny wiatr będzie wystarczająco silny, by balon doleciał do Bawarii. W nocy małżonkowie zapakowali balon i jego wyposażenie do przyczepki swojego wartburga, zabrali synów i pojechali na leśną polanę położoną około 12 km od granicy. Po rozciągnięciu na trawie czaszy i zamontowaniu prymitywnej gondoli Peter zapalił palnik, uruchomił silniczek dmuchawy. Wypełniona gorącym powietrzem czasza uniosła się w górę. Rodzina Strelzyków weszła do gondoli, Peter zwolnił kotwicę. Balon unosił się w szybkością 3 m/s. Po 25 minutach osiągnął pułap 1900 m. Potem kolorowa czasza zanurzyła się w gęstą warstwę burzowych chmur. Nieimpregnowany materiał szybko chłonął wilgoć, czasza robiła się coraz cięższa. Mimo płonącego palnika balon zaczął opadać. W końcu runął w las. Wysoki świerk rozpruł powłokę, prymitywna gondola potężnie uderzyła o ziemię. Nikt jednak nie został ranny. Strelzykowie byli pewni, że są na wyśnionym Zachodzie. Ale ich radość trwała krótko – starszy syn Frank znalazł w trawie opakowanie po batoniku z napisem: „VEB Nahrungs- und Genussmittel Werigerode”. Byli w NRD.

Po przymusowym lądowaniu Strelzykom udało się uciec do domu. Stasi szybko odkryła wrak balonu. W lokalnych gazetach ukazały się zdjęcia balonu na drzewie oraz znalezionego w trawie barometru wraz z wezwaniami, by policji kryminalnej w Gerze przekazywać wszelkie informacje mogące pomóc w ustaleniu tożsamości niedoszłych uciekinierów. Tydzień po odkryciu resztek balonu Stasi przeprowadziła w Turyngii masową akcję rewizji w domach obywateli podejrzewanych o chęć ucieczki. Strelzyków na policyjnej liście potencjalnych zbiegów nie było, ale Doris uświadomiła sobie, że przy uderzeniu gondoli o ziemię wypadło jej z kieszeni wykupione na receptę lekarstwo. Strelzykowie obawiali się, że Stasi uda się dojść po numerach serii, kto je kupił.

Tym pilniej zabrali się do budowania drugiego, większego balonu. To była szaleńcza praca. Wartburgiem i pociągiem objeżdżali NRD, poszukując i kupując możliwie lekkie, ale gęste materiały. Nigdy więcej niż kilka metrów i nigdy więcej niż kilkadziesiąt szpulek nici, by nie zwracać na siebie uwagi. Peter zamontował w maszynie do szycia nowy, wydajniejszy silnik. Kilka dni później w jego domu pojawili się państwo Wetzel. Zmienili zdanie, chcieli pomóc w budowie drugiego balonu i uciekać razem ze swoimi dziećmi. Od razu zabrali się do szycia powłoki. Pasy materiałów zszywała cała czwórka, ale rekordy pracowitości bił Peter Strelzyk. Popędzany strachem, że za chwilę wpadnie Stasi, po dniu spędzonym w zakładzie pracy szył powłokę z reguły aż do ranka, przez 16 godzin. I tak dzień po dniu, noc po nocy. W sumie budowniczowie balonu zużyli na zszycie jego powłoki 6 km nici, a szwy osiągnęły długość 2,2 km.

Przed kilkunastoma dniami Peter i Frank Strelzykowie zawieźli nowy palnik, 7 dużych, kilkunastokilogramowych butli kuchennych z propanem-butanem i wydajniejszą dmuchawę skonstruowaną z silnika i podzespołów motoroweru na ustronną łąkę pod miejscowością Liebschwitz. Próba generalna wypadła dobrze, nowe wyposażenie grzało dużo wydajniej niż utracone w katastrofie poprzedniego balonu.

Wieczorem u Strelzykow pojawiają się Wetzelowie z oboma synami. Wszyscy ciepło ubrani. Peter i Frank Strelzykowie krótko po północy pakują zwiniętą, ważącą 175 kg czaszę balonu do przyczepki. Na wierzchu układają butle i resztę wyposażenia. Przeładowany do granic możliwości wartburg ledwie się toczy. Po 1.00 docierają w ciemnościach na łąkę między miejscowościami Unterleummnitz i Heinersdorf. O 1.30 4 dorosłych z pomocą Franka Strelzyka kończy wypakowywać powłokę i osprzęt. Peter kotwiczy w ziemi podłogę gondoli i wiąże z lin prowizoryczną barierkę mającą zapobiec wypadnięciu lotników. Mimo ciemności uciekinierzy sprawnie, szybko rozkładają na trawie powłokę. Peter i Frank montują baterię butli, palnik, dmuchawę, unoszą krawędź czaszy balonu tak, by uchylić otwór prowadzący do jej wnętrza. Peter zapala palnik. Strzela potężny, 2-metrowy huczący płomień. Dmuchawa kieruje go w stronę otworu. Wielka, kolorowa szmata faluje, puchnie, staje się coraz grubsza, Wreszcie przyjmuje kształt maczugi, unosi się w powietrze. 8 uciekinierów wchodzi do malutkiej gondoli, której środek zajmuje 7 dużych butli z gazem. Wszyscy łapią się za ręce i mocno obejmują butle. Nad ich głowami huczy trzymany przez Petera palnik. Gigantyczna czasza balonu, o wysokości 28 m i szerokości 20 m, powoli unosi się w powietrze. Wbrew zapowiedziom, nie pada. Nocne niebo jest czyste, ale wiatr na szczęście wieje z północy. Balon wznosi się na wysokość 2500 m. Nie mija 0,5 godziny, gdy płomień słabnie, cichnie, wreszcie gaśnie. Butle są puste. Balon coraz szybciej opada, widać światła pojedynczych domów. Wreszcie z hukiem uderza o łąkę. Czasza powoli flaczeje i w końcu układa się na trawie. Oszołomieni aeronauci są cali, tylko lekko potłuczeni. Peter Strelzyk i Günter Wetzel ostrożnie idą w stronę pobliskiej drogi. Nadjeżdża samochód. Zdenerwowali uciekinierzy nie zauważają, że to radiowóz zachodnioniemieckiej policji z bawarską rejestracją. Peter Strelzyk zatrzymuje samochód i ze ściśniętym gardłem pyta: „Czy jesteśmy na Zachodzie?”. „Nie – odpowiada osłupiały policjant. – W Górnej Frankonii!”

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.