Powstanie Warszawskie miało trwać kilka dni. Tymczasem trwało od 1 sierpnia do 2 października 1944 roku. W tym dniu w Ożarowie Mazowieckim podpisano kapitulację powstania. Oto przebieg wydarzeń w ujęciu W. Kalickiego:

Tuż po północy Niemcy rozpoczynają huraganowy ostrzał ostatniej broniącej się jeszcze dzielnicy Warszawy – Śródmieścia. W kwaterze głównej dowodzącego siłami powstańczymi gen. Antoniego Chruściela „Montera” przy ul. Złotej meldują się szef Oddziału II (wywiadu) Komendy Głównej AK płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Heller”, ppłk Zygmunt Dobrowolski „Zyndram”, ppłk Franciszek Herman „Bogusławski” i por. Alfred Korczyński „Sas”. Przy akompaniamencie eksplozji pocisków najcięższej artylerii przez całą noc opracowują tekst umowy kapitulacyjnej powstania. Nad ranem sprawdza go pod względem prawnym por. „Sas”. O świcie płk Iranek, płk „Bogusławski” i płk „Zyndram”, wyposażeni w pisemne pełnomocnictwo gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, wyruszają w asyście por. „Sasa”, jako tłumacza, na rozmowy kapitulacyjne. Delegaci przedzierają się ruinami ul. Śniadeckich w stronę niemieckiej barykady przy Szpitalu im. Marszałka Piłsudskiego. Wyglądają fatalnie: wychudzeni, z poszarzałymi od niewyspania twarzami, w wymiętych, zakurzonych ubraniach. Na rękawach mają podniszczone biało-czerwone opaski.

Ppłk „Zyndram” i por. „Sas” nawiązali wstępne kontakty w sprawie kapitulacji z dowódcą sił niemieckich na obszarze Warszawy SS-Obergruppenführerem Erichem von dem Bachem przed 2 dniami. Ustalono wówczas, że dziś od 8.00 do 20.00, na czas rozmów, obowiązuje rozejm.

O 8.00 na polskich parlamentariuszy czeka przy barykadzie niemiecki oficer łącznikowy SS-Sturmbannführer Fischer. Podejrzliwie lustruje pułkowników i przez tłumacza pyta ich, czy są uzbrojeni. Wyjaśnia, że konwencja haska zabrania parlamentariuszom posiadania broni. Potem zaprasza parlamentariuszy do otwartych samochodów osobowych. Jadą przez Wolę i Ochotę. Oficerowie AK ze zgrozą obserwują martwe ulice: nie widać ani jednego mieszkańca, na okopconych fasadach wypalonych domów nie ma śladów po pociskach. Niemcy unicestwili tę część miasta już po zakończeniu walk.

Pół godziny później samochody zatrzymują się w starym parku w Ożarowie, przed gankiem nieco zaniedbanego dworku. W pierwszych latach okupacji mieścił się w nim konspiracyjny magazyn broni „Obroży”, VII Obwodu AK w Ożarowie. Właścicielka dworku Maria Reicher od 1943 roku ukrywa się przed Niemcami z powodu swego pochodzenia; jej syna Kazimierza Niemcy w zeszłym roku, wskutek zdrady, ujęli i zamordowali. Teraz w dworku mieści się niemieckie dowództwo sił walczących w Warszawie. Von dem Bach wita parlamentariuszy w saloniku umeblowanym stylowymi meblami. Na ścianach mnóstwo jasnych plam po obrazach – w pierwszych dniach wojny pani Reicher przewiozła je do Muzeum Narodowego w Warszawie i złożyła jako depozyt. Polacy i Niemcy przez dłuższą chwilę bacznie się obserwują. Von dem Bach jest wysoki, zażywny, krótko ostrzyżony. Nosi okulary w złotej oprawce. Polscy delegaci, niemiecki dowódca i jego tłumacz zasiadają przy dużym, okrągłym stole. Przy sąsiednim biurku zajmuje miejsce szef sztabu Bacha SS-Standartenführer Goltz i SS-Sturmbannführer Fischer. Polacy wręczają von dem Bachowi pełnomocnictwa podpisane przez gen. „Bora”. Gdy tylko tłumacz kończy je czytać, podniecony von dem Bach zrywa się zza stołu i zaczyna pospieszną przemowę. Przyznaje w niej, że gen. „Bór” jest wybitnym dowódcą, oddaje powstańcom ich niebywałą bitność, chwali dowództwo AK za decyzję przerwania walki. Niemiecki tłumacz usiłuje coś tłumaczyć, ale von dem Bach nie przerywa tyrady. Napomina Polaków, że nie mają co liczyć na ofensywę Rokossowskiego, że niemiecki front został odbudowany i sowiecki marsz na zachód skończył się właśnie na Wiśle. Nagle generał przerywa w pół zdania, prosi o przerwę i poleca adiutantowi połączyć go z Reichsführerem SS Heinrichem Himmlerem. W obecności parlamentariuszy tryumfalnie melduje mu, że właśnie rozpoczęły się rozmowy kapitulacyjne.

Potem niemiecki dowódca domaga się, by Polacy czym prędzej przemyśleli możliwe dla nich ustępstwa, gdyż chce doprowadzić do jak najszybszego podpisania porozumienia. Powstańcze siły są bowiem cierniem w niemieckiej linii obrony, cierniem, który ułatwia Rosjanom przełamanie w tym miejscu frontu. Płk Iranek łapie się w tym momencie na myśli, że właśnie powstańcy są najlepszą polisą bezpieczeństwa dla Niemców – póki walczą, póty Stalin nie rozpocznie ofensywy. Ale, rzecz jasna, nie może tego powiedzieć hitlerowskiemu generałowi.

Tymczasem von dem Bach żąda, by powstańcy natychmiast wydali cały zapas amunicji, rozebrali wszystkie barykady i uwolnili jeńców. Dla AK to warunki niemożliwe do przyjęcia. Każdy, nawet przypadkowy, strzał po wydaniu amunicji i rozebraniu barykad byłby dla Niemców pretekstem do zerwania umowy i rozpoczęcia rzezi Śródmieścia. Bezowocny spór ciągnie się przez 2 godziny. Wreszcie płk Iranek wpada na świetny koncept. Tłumaczy von dem Bachowi, że skoro nie wie on, ile amunicji mają jeszcze powstańcy, to zawsze mogą oni oddać tylko niewielką jej część i twierdzić, że wydali wszystko. Niemiecki generał uznaje ten argument, ale zarazem usiłuje złapać Polaków w polityczną pułapkę: proponuje, by zamiast wydania amunicji gen. „Bór”, właśnie mianowany naczelnym wodzem Polskich Sił Zbrojnych, zobowiązał się, że w razie ofensywy sowieckiej AK pozostanie neutralna. Płk Iranek zasłania się brakiem pełnomocnictw. W końcu polscy delegaci i von dem Bach uzgadniają, że powstańcy złożą broń na swoim terenie i zaczną wychodzić z Warszawy za 2 dni.

Niemiecki generał proponuje teraz wspólne spisanie umowy kapitulacyjnej. Polacy niczym białego królika z cylindra wyjmują opracowany w nocy projekt umowy. Von dem Bach jest zupełnie zaskoczony, ale zgadza się dyskutować o polskim dokumencie; bardzo zależy mu na pośpiechu. Nieoczekiwanie jednak proponuje, by AK zaprzestała walki nie tylko w Warszawie, lecz w całej Polsce. Naiwnie dowodzi, że skoro gen. „Bór” jest dowódcą sił zbrojnych w kraju, zatem kapitulacja powinna dotyczyć całej AK. W długiej tyradzie kusi polskich parlamentariuszy wizją wspólnej walki z Sowietami. Płk Iranek oznajmia sucho, że pełnomocnictwa udzielone przez gen. „Bora” nie upoważniają go do dyskusji na tematy polityczne.

Kolejne spięcie dotyczy NSZ, PAL i AL. Niemiec domaga się, by parlamentariusze odstąpili od stwierdzenia w opracowanym nocą projekcie umowy kapitulacyjnej, iż prawami kombatanckimi objęci są także żołnierze tych formacji. Delegaci gen. „Bora” stanowczo odmawiają.

Dochodzi 14.00. Von dem Bach poleca podać do stołu kanapki i kawę. Szczególnie zachwala kawę, rarytas z amerykańskich zrzutów dla walczącej Warszawy, które wpadły w ręce Niemców.

W niezobowiązującej pogawędce w przerwie rokowań von dem Bach sugeruje, by gen. „Bór” jeszcze dziś przyjechał do Ożarowa. „Przygotuję obok wygodną willę i oddam do dyspozycji generała” – kusi naiwnie.

Polscy oficerowie pomijają tę sugestię milczeniem. Von dem Bach nie ukrywa, że już zna tożsamość gen. „Bora”. Wspomina, że wielu oficerów niemieckich, w tym dowódca dywizji pancernej SS gen. Köllner i oficer łącznikowy Himmlera w sztabie Hitlera SS-Gruppenführer Hermann Fegelein znali Tadeusza Komorowskiego jeszcze z armii austriackiej, z czasów I wojny światowej, a potem – jako wybitnego zawodnika – z najważniejszych międzywojennych konkursów hippicznych.

Późnym południem ppłk „Zyndram” wyjeżdża do Warszawy na konsultacje z gen. „Borem”.

Po 6 godzinach rozmów robocza wersja umowy jest gotowa. Von dem Bach wychodzi do sąsiedniego pokoju i telefonuje do kwatery głównej Hitlera z prośbą o zgodę na wynegocjowane z Polakami warunki. Zgłasza się SS-Gruppenführer Hermann Fegelein. Przed wojną był znanym jeźdźcem sportowym, właścicielem Bawarskiej Ujeżdżalni w Monachium. Teraz, jako szwagier Hitlera, jest wpływową osobą w najbliższych otoczeniu Führera. Von dem Bach relacjonuje ustalenia z negocjacji. Fegelein wpada we wściekłość, krzyczy na von dem Bacha, że oszalał, idąc na tak wielkie ustępstwa wobec polskich bandytów. W końcu pyta:

 – A co to za facet, ten „Bór”?

 – Ach – odpowiada von dem Bach. – Nie wie pan tego? To jest przecież ten znany skoczek konny, hrabia Komorowski.

 – O, to ten!!! Oczywiście, znam go. Fantastyczny facet. Jeśli tak, to co innego, chwileczkę, proszę – wykrzykuje podniecony Fegelein. Po kilku minutach oddzwania i przekazuje zgodę Hitlera na warunki kapitulacji.

Do stołu podają zupę ugotowaną przez Brońcię, kucharkę Reicherów. Von dem Bach zatrzymał ją po zajęciu dworku. Za pracę płaci jej drobiazgami zdejmowanymi ze ścian. Po kawie i biszkoptach amerykańskich, ze zrzutów płk „Bogusławski” z por. „Sasem” zasiadają z Goltzem w sąsiednim pokoju do dopracowywania tekstu umowy. Przez wiele godzin walczą o każde sformułowanie. Goltz nieustannie próbuje przemycić w niemieckim tekście kruczki niekorzystne dla powstańców. W tym czasie, w salonie, von dem Bach opowiada płk. Irankowi o sobie i długo, z podziwem peroruje o udziale kobiet w walkach powstańczych.

W nocy wraca z Warszawy płk „Bogusławski” ze zgodą gen. „Bora” na tekst umowy.

Dobrze po 20.00 Goltz melduje, że gotowe są czystopisy umowy kapitulacyjnej. Gen. von dem Bach poleca nakryć stół w jadalni zielonym suknem, ustawić na nim 2 zapalone świece i położyć obok nich teksty umowy kapitulacyjnej – jeden w języku polskim, drugi w niemieckim. Zapowiada, że przed dworkiem polską delegację mają pożegnać pluton honorowy i orkiestra. Gdy negocjatorzy wchodzą z von dem Bachem i oficerami jego sztabu do jadalni, przed stołem kłębi się tłumek niemieckich dziennikarzy, trzaskają aparaty fotograficzne. Po złożeniu podpisów pod Układem o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie von dem Bach wygłasza przemówienie. Niejasno sugeruje, że Polacy powinni stanąć u boku Niemców przeciw Stalinowi. Odpowiada płk Iranek. Dziękuje von dem Bachowi za konstruktywne negocjacje i życzy, by los oszczędził mu – jak to nazywa – bezwzględnych ewentualności narzucanych przez zwycięzcę, których dziś uniknęli powstańcy. W tej chwili czoło niemieckiego generała pokrywa się perlistym potem.

Powrót do Warszawy przedłuża się – spóźnia się niemiecka orkiestra. Von dem Bach proponuje kolację. Jest już dobrze po 2.00 w nocy, a orkiestry ciągle nie ma. Poirytowany płk Iranek domaga się natychmiastowego powrotu. Pluton honorowy prezentuje broń, polscy delegaci odjeżdżają do Warszawy.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.