8 października 1943 roku, na północnym Atlantyku zatonął, trafiony torpedą, niszczyciel ORP „Orkan”. Poległo 178 polskich marynarzy. Była to największa jednorazowa strata polskiej Marynarki Wojennej. O tym wydarzeniu przypomina dziś W. Kalicki:

O godz. 00.45 operator radaru na niszczycielu ORP „Orkan” dostrzega na ekranie płynący na powierzchni morza niemiecki okręt podwodny. Dziobowe wieże dział 120 mm zwracają się w stronę wroga. Pierwsze strzela działo przeciwlotnicze 102 mm. Nad hitlerowskim U-Bootem robi się jasno. „Orkan”, jak nakazuje instrukcja, najpierw ostrzeliwuje wynurzony okręt podwodny pociskami oświetlającymi, a potem próbuje nakryć wroga pierwszą salwą. Teraz pora na artylerię główną. Ciemność polarnej nocy rozdzierają jaskrawe ognie wylotowe. Ale U-Boot szybko znika z ekranów. Zanurzył się. „Orkan” natychmiast robi zwrot i płynie na miejsce zanurzenia. Za rufę z dwóch konstrukcji przypominających taśmociągi staczają się spore stalowe beczki. Bomby głębinowe. Po chwili za niszczycielem z głuchym stęknięciem podnoszą się potężne, bielejące w ciemnościach gejzery. Kilka minut później z pełną prędkością nadpływają brytyjskie niszczyciele HMS „Oribi”, HMS „Orwell” i HMS „Musketeer”. Zaczynają się igrzyska. Pociski oświetleniowe niszczycieli zamieniają polarną noc w dzień. Co chwilę eksplodują bomby głębinowe. Tu już nie chodzi o to, by trafić i zatopić U-Boota, lecz by eksplozją nawet z dalszej odległości wytargać go, być może uszkodzić, a przynajmniej zastraszyć i zmusić do pozostania na dłużej w zanurzeniu. Tak długo, aż powolny konwój SC 143, osłaniany m.in. przez 4 harcujące niszczyciele tworzące grupę wspierającą, zdoła oddalić się od miejsca zagrożenia.

A zagrożenie jest duże, bardzo duże. Konwój SC 143, zmierzający z Halifaxu w Kanadzie do Liverpoolu w Wielkiej Brytanii, składa się z 39 statków rozmaitych bander. Prócz brytyjskich i amerykańskich są w nim statki norweskie, jugosłowiańskie, greckie, duńskie, holenderskie i inne. Transportują materiały strategiczne: amerykańską i australijską stal, paliwo, zboże, cukier, ciężarówki. Pod pokładem belgijskiego „Belgian Sailora” znajduje się ładunek pulpy fosforowej.

Konwój osłaniany jest przez niezbyt silną morską grupę eskortową C-2, składającą się z lotniskowca pomocniczego HMS „Rapana”, niszczyciela, fregaty i 5 kanadyjskich korwet. 4 niszczyciele grupy wspierającej, w tym HMS „Orkan”, bardzo są konwojowi potrzebne. Do rozbicia i zniszczenia go bowiem niemiecki dowódca okrętów podwodnych adm. Karl Dönitz utworzył tzw. wilcze stado, czyli grupę U-Bootów ściśle ze sobą współdziałających, wymieniających się informacjami i przeprowadzających wspólne ataki. Adm. Dönitz rozwiązał inne wilcze stado nazwane „Leuthen”, które niedawno rozgromiło 2 alianckie konwoje, i sformował stado nowe, „Rossbach”. W jego skład włączył 12 okrętów podwodnych pozostałych ze stada „Leuthen” oraz 9 U-Bootów zdążających na północny Atlantyk z baz w Niemczech i we Francji. Na szczęście alianckie bombowce operujące z lotnisk na Islandii zdołały jeszcze w trakcie formowania wilczego stada zatopić 4 okręty podwodne, a 4 kolejne uszkodziły tak mocno, że musiały one wrócić do bazy.

Adm. Dönitz jednak natychmiast skierował w pobliże Grenlandii kolejne dwa U-Booty jako uzupełnienie. Na trasie konwoju SC 143 czai się więc 15 niemieckich okrętów podwodnych. Potężna siła, która zmiotłaby konwój wraz z jego eskortą z powierzchni oceanu, gdyby nie 4 niszczyciele grupy wspierającej.

Najaktywniejszy z nich jest ORP „Orkan”.

Tak naprawdę jest to brytyjski niszczyciel HMS „Myrmidon” (Zbir). Ponad rok temu brytyjska Admiralicja, cierpiąca na brak wyszkolonych załóg, zdecydowała się oddać go w użytkowanie Polakom, którzy marynarzy mają w nadmiarze. Przejmowanie okrętu trwało aż pół roku, gdyż jego dowódca, kmdr por. Stanisław Hryniewiecki nieustannie zgłaszał uwagi i poprawki do stanu wyposażenia okrętu. Nie dlatego bynajmniej że to kiepski okręt. Przeciwnie, „Myrmidon” to jeden z najlepszych, najsilniejszych brytyjskich niszczycieli. Przy długości 110 m i szerokości 11,3 m rozwija prędkość niemal 34 węzłów. Miał silną artylerię – 6 dział 120 mm w 3 całkowicie zabudowanych – to rzadkość wśród brytyjskich niszczycieli – wieżach. Jak na standardy brytyjskiej marynarki wojennej „Myrmidon” nafaszerowany był elektroniką, i to elektroniką najwyższej jakości: radary, asdic, czyli urządzenie do lokalizacji zanurzonych okrętów podwodnych, radiowe systemy komunikacji z innymi okrętami oraz z dowództwem na lądzie, system komunikacji wewnętrznej oraz zupełną nowość – tak zwany Huff-Duff, krótkofalowy radionamiernik, pozwalający namierzyć nadające meldunki radiowe U-Booty. Ponieważ taktyka wilczego stada zakłada złożenie przed atakiem torpedowym meldunku radiowego do dowództwa w Niemczech, Huff-Duff jest nieocenionym środkiem zapobiegania atakowi dosłownie w ostatniej chwili.

Braki w ekwipunku „Myrmidona”, a właściwie już „Orkana”, dotyczyły głównie wyposażenia typowo brytyjskiego, np. pokładowej kuchni, w której trudno było przyrządzać polskie potrawy, czy rozmiarów marynarskich butów i rękawic, za małych dla rosłych Polaków. W końcu 18 listopada podniesiono polską banderę na „Orkanie”. Dość marne wyszkolenie specjalistyczne załoga „Orkana” uzupełniła w rejsach bojowych, gdyż szkolenie w bazie Scapa Flow zostało przedwcześnie przerwane i okręt popłynął jako eskorta alianckiego konwoju do Murmańska. Rejsy bojowe w osłonie konwojów do sowieckiej Rosji, w ciemnościach nocy polarnej, w straszliwych mrozach i sztormach, w nieustannym zagrożeniu atakiem torpedowym, były najcięższą próbą dla ludzi i okrętów. W trakcie dziewiczego rejsu „Orkan” wykrył asdikiem torpedę płynącą w stronę brytyjskiego okrętu liniowego HMS „Anson”. Ostrzeżony w porę pancernik wykonał skuteczny unik. W podzięce załoga „Ansona” zaprosiła po rejsie na pokład całą załogę „Orkana” na ceremonialną herbatę.

Podczas kolejnych rejsów w osłonie konwojów do Murmańska „Orkan” odpierał ogniem artylerii ataki niemieckiego lotnictwa, tropił U-Booty i rzucał bomby głębinowe. Czasem tylko w polarnych mrokach jaśniały weselsze dni, jak wtedy gdy niszczyciel w pobliżu Murmańska spotkał się z sowieckim kutrem rybackim, którego załogę stanowiły wyłącznie kobiety; zapas rumu wymieniono z nimi na mnóstwo świeżych ryb, a sowiecka załoga złożyła w kajutach niszczyciela radosną wizytę.

Potem okręt przeniesiony został do ochrony konwojów na północnym Atlantyku. „Orkan” znów ostrzeliwał niemieckie samoloty, namierzał i okładał bombami głębinowymi U-Booty, ale najbardziej spektakularne sukcesy odniósł w ratowaniu ludzi. W czerwcu tego roku, w drodze na spotkanie konwoju, napotkał tratwę ratunkową z Hindusem i Japończykiem, z załogi zatopionego przez U-Boota statku „Fort Concord”. Obaj cudem przeżyli na Atlantyku 47 dni!

Na Biskajach „Orkan” uratował ponad 30 niemieckich marynarzy z załogi U-Boota U-459 zatopionego przez wellingtona 172. Eskadry w bodaj najdziwniejszy, podczas całej wojny, sposób.

Wellington podczas ataku został trafiony z niemieckiego działka i uderzył w U-Boota. Cudem przeżył jego tylny strzelec, wyrzucony z wieżyczką w morze. Gdy Niemcy sprzątali wrak bombowca z pokładu, znaleźli 3 bomby głębinowe. Mało sprytnie wyrzucili je za burtę, gdzie – jak to zwykle bomby głębinowe – wybuchły i zatopiły U-Boota.

5 lipca ORP „Orkan” otrzymał w Plymouth rozkaz popłynięcia do Gibraltaru po zwłoki gen. Władysława Sikorskiego. Dowódca „Orkana” nie chciał zgodzić się na tę misję – dla marynarza trumna na pokładzie to zapowiedź rychłego zatonięcia – ale rozkaz był rozkazem. Od tego czasu załoga okrętu jest wyraźnie cichsza i mniej skora do żartów. Gdy przed tygodniem „Orkan” wyruszał z Londonderry w Irlandii w ten rejs, kpt. Stanisław Pohorecki zauważył wyskakujące z okrętu na ląd szczury. Nikomu nic do dziś nie powiedział.

Mija 4.00 nad ranem. Na pokładzie „Orkana” następuje zmiana wachty bojowej. Adsic łapie kolejny meldunek radiowy U-Boota. Niszczyciele grupy wspierającej ruszają w stronę niemieckiego okrętu podwodnego, przeszukując akwen. Ale kontaktu z nim nie łapią.

4 niszczyciele biorą kurs z powrotem na konwój. Jest bardzo ciemno, „Orkanem” rzucają dość wysokie fale. Na mostku bojowym opada napięcie. Dowódca okrętu kmdr Hryniewiecki skarży się kpt. Pohoreckiemu, że po rejsie musi iść do szpitala podleczyć wrzody żołądka. Dochodzi 6.00. Operator Huff-Duffa łapie kontakt z nadającym przez radio U-Bootem. Kmdr Hryniewiecki wzywa na mostek ppor. Daaba i rozkazuje podanie dokładnej pozycji „Orkana”. To konieczne przy namierzaniu okrętu podwodnego. O 6.03 operator Huff-Duffa składa meldunek: „Namiar 87 stopni. Łódź bardzo blisko”.

W tym czasie dowódca U-Boota U-378 kpt. Erich Mäder naciska urządzenie spustowe i odpala torpedę akustyczną, kierującą się samoczynnie na odgłos pracujących śrub okrętu. Po 3 minutach i 48 sekundach torpeda trafia w lewą burtę niszczyciela nieopodal rufowej wieży artylerii 120 mm. Eksplozja rozpruwa na poły puste zbiorniki ropy. Opary ropy eksplodują i zbiorniki zamieniają się w ogromne miotacze ognia. Płonąca ropa zalewa niemal cały pokład, zaledwie 20 m dziobu jest wolnych od ognia. Wybuch zabija wszystkich marynarzy w części rufowej okrętu, w tym i kilkunastu marynarzy brytyjskich przewożonych przez „Orkana”. Oficerowie na pomoście bojowym zalani ścianą ognia nawet nie mają czasu krzyknąć. Giną w płomieniach. Jedynie ppor. Eryk Sopoćko, oszołomiony, poparzony, jak w transie usiłuje zejść po drabince. W końcu ginie. St. marynarz Kęsik nadaje przez radio: „Eksplozja na okręcie”. Potem wychodzi na pokład. Wszystko stoi w ogniu, kadłubem wstrząsają eksplozje zapasów amunicji. Wraca do kabiny i nadaje: „Toniemy”. Angielski operator na „Orkanie” także nadaje sygnały. Potem wszyscy 3 radiooperatorzy zamykają ogarniętą płomieniami kabinę na klucz, by z tonącego okrętu nie wypłynęły przypadkiem księgi szyfrowe, i skaczą za burtę. St. marynarz Władysław Dworzecki odkręca zawory bezpieczeństwa w kotłowni. Dzięki temu nie dochodzi do eksplozji kotłów, która mogłaby rozerwać okręt na strzępy. Potem Dworzecki ginie w płomieniach.

Marynarze usiłują skakać przez ogień do morza. Ale tam często trafiają w dopalające się plamy ropy. Inni, ranni i poparzeni, szybko toną. Okręt przechyla się na lewą burtę, dziób szybko unosi się do góry. Z pokładu ciągle skaczą marynarze. Kpt. Pohorecki, miotany falą, dostrzega niesamowity widok – na unoszącym się w górę dziobie „Orkana” stoi zastępca dowódcy okrętu kpt. Michał Różański. Cały, długi kożuch, którym jest okryty, płonie wielkim, jasnym płomieniem. Ale kpt. Różański spokojnie trzyma w dłoni kubek, w jakich na wachcie podaje się gorącą czekoladę, drugą ręką coś wskazuje. I tak, w aureoli płomieni, popijając czekoladę, idzie na dno. Agonia płonącego okrętu trwa raptem 5 minut. Z wnętrza tonącego „Orkana” słychać straszliwe krzyki kilkudziesięciu zatrzaśniętych w nim marynarzy.

Większość z 80 marynarzy, zalewanych przez lodowate fale, nie ma ani kamizelek ratunkowych, które można nadmuchać tylko na podkładzie, ani tratw ratunkowych. Część z rozbitków zbiera się wokół jedynej dużej metalowej tratwy, część – wokół małej korkowej; wielu chwyta się belek i pływających resztek osprzętu. Ale lodowata woda szybko wychładza ich. Co chwila ktoś puszcza uchwyty i znika w Atlantyku. Kpt. Pohorecki dla podtrzymania nastroju zarządza chóralny śpiew. Nad lodowatymi falami niesie się Chwalcie łąki umajone.

Dopiero po upływie 1,5 godziny zjawia się HMS „Muskeeter”. Anglicy polowali na pogromcę „Orkana”. Nieopodal 2 niszczyciele ciągle, na chybił trafił, rzucają bomby głębinowe. Fala rzuca kadłubem niszczyciela i kilku rozbitków, rzuconych na burtę, tonie. Inni, skostniali, nie są w stanie złapać się lin. Widząc to, 2 oficerów i 7 marynarzy „Musketeera” owija się linami i skacze w morze. Ich bohaterstwo ratuje życie wielu rozbitkom. Jest ich tylko 44. Zginęło na pewno 177 marynarzy, a zapewne nawet ok. 200 i co najmniej kilkunastu marynarzy brytyjskich. To połowa strat polskiej flory wojennej w całej wojnie.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.