14 października 1943 doszło do masowej, choć okupionej dużą ilością zabitych, ucieczki więźniów z hitlerowskiego obozu zagłady Sobibór. Przebieg wypadków tak opisuje W. Kalicki:

Dochodzi 14.00, gdy na teren tzw. lagru I obozu zagłady Żydów w Sobiborze wchodzi SS-Unterscharführer Walter Ryba. W otoczonym drutami kolczastymi sektorze znajdują się baraki mieszkalne i kuchnia dla żydowskich więźniów oraz warsztaty pracujące dla niemieckiej załogi obozu. Ryba ma przewieszony przez ramię pistolet maszynowy. Wchodzi do warsztatu stolarskiego i żąda, by obecnych tam 4 więźniów i kapo Pożycki natychmiast poszło za nim.

Przerażenie paraliżuje więźniów obecnych w warsztacie. Na co dzień żaden z 30 esesmanów, stanowiących kadrę zarządzającą obozem, ani żaden ze 120 ukraińskich strażników nie nosi broni maszynowej. Co więcej, godzinę wcześniej kapo Pożycki przeniósł 5 więźniów z ich stałych miejsc pracy w obozie do stolarni w lagrze I. Czyżby któryś z więźniów zdradził i Ryba przyszedł aresztować 5 konspiratorów?

Ponad 600 więźniów pod ścisłą kontrolą Niemców i ich ukraińskich pomocników obsługuje machinę śmierci i jej nadzorców. Więźniowie pod czujnym okiem Niemców uspokajają wyładowywanych z pociągu Żydów, pomagają im przy rozbieraniu się, sortują ich rzeczy, obcinają kobietom włosy. Grupa więźniów na terenie lagru III, odizolowana od reszty, obsługuje komory gazowe i krematoria. W lagrze I, w warsztatach krawieckich, szewskich, mechanicznych więźniowie szyją Niemcom mundury i kostiumy dla ich żon, robią im buty, zabawki dla ich dzieci.

W Sobiborze mordowani są nie tylko Żydzi z transportów z całej Europy. Więźniowie giną od bicia i w egzekucjach – na miejsce zabitych Niemcy wybierają następców z transportów przeznaczonych do natychmiastowej zagłady.

Żaden z żydowskich więźniów nie ma złudzeń, że po tym, co w Sobiborze zobaczył, Niemcy pozwolą mu przeżyć. Jedyną szansą jest ucieczka. Ale z Sobiboru uciec jest bardzo trudno. Obóz położony w kompleksie leśnym nad Bugiem, między Włodawą i Chełmem, otoczony jest potrójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego pod napięciem. Wzdłuż części ogrodzenia ciągnie się głęboki rów z wodą, a teren wokół obozu jest zaminowany.

Udało się nielicznym. 3 Żydzi prowadzeni w tłumie nagich ofiar do komór gazowych w zamieszaniu schowali się w krzakach. Nocą prześlizgnęli się pod drutami kolczastymi i uciekli do lasu.

W grudniu zeszłego roku 2 ukraińskich strażników zdezerterowało, zabierając ze sobą 3 więźniów. 2 Żydów uratowało się. Żydówkę i obu Ukraińców, zadenuncjowanych przez chłopa, zastrzelili granatowi policjanci. Przed 4 miesiącami 2 więźniom udało się nocą przeciąć druty kolczaste, przeczołgać przez strefę obserwacji strażników, przez pole minowe i uciec.

W lipcu zbuntowali się polscy Żydzi z walkommanda, którzy w okolicznych lasach wycinali drzewa. Używano ich potem do spalania zwłok zagazowanych. 2 więźniów poderżnęło gardło ukraińskiemu strażnikowi, a reszta rzuciła siekierami w pozostałych strażników i pobiegła w głąb lasu. Kilku zginęło, kilku udało się jednak zbiec.

Masowa ucieczka do niedawna wydawała się jednak czystą fantazją. Pół roku temu Niemcy odkryli tunel prowadzący od baraku więźniarskiego w najbardziej strzeżonym lagrze III, pod drutami, do lasu. Wszystkich więźniów strażnicy rozstrzelali.

Mimo terroru w obozie powstała konspiracja. Kieruje nią 33-letni syn rabina, młynarz z Żółkiewki Leon Feldhendler. Gdy do obozu trafiła grupa rosyjskich Żydów, wziętych do niewoli oficerów Armii Czerwonej, Felhendler zrozumiał, że zawodowi wojskowi są jedyną szansą konspiratorów. Przed 2 tygodniami ostrożnie wciągnął por. Aleksandra Aronowicza Peczerskiego do współpracy.

Przed 5 dniami jeden z więźniów, przyjaciel Peczerskiego, powiadomił go, że w Sobiborze istnieje jeszcze jedna konspiracja: ucieczkę planuje niewielka grupa rosyjskich Żydów. Peczerski natychmiast włączył ich do organizacji Feldhendlera. Nie tylko ich. Przed paru dniami 2 kapo, Pożycki i Bunio, domyślili się, że w obozie szykowana jest ucieczka. Mimo ogromnego ryzyka, że zdradzą, Feldhendler zaproponował im przyłączenie się do ucieczki. Nie pomylił się. Kapo byli więźniami uprzywilejowanymi, ale wiedzieli, że w końcu podzielą los pozostałych.

Nerwową naradę w stolarni, po wyprowadzeniu przez esesmana Rybę 5 konspiratorów, przerywa wejście drugiego wtajemniczonego kapo. Bunio wyjaśnia, że Ryba nic o planach powstania nie wie – po prostu przyszedł po ludzi do układania drewna w innej części obozu. Peczerski decyduje, że czas zaczynać.

SS-Untersturmführer Niemann zastępuje nieobecnego komendanta obozu. Krawiec Mundek zaprosił go na godz. 16.00 na przymiarkę nowego munduru. Niemann zajeżdża przed barak na białym koniu. Mundek ubiera go, obraca, udaje, że zaznacza poprawki. Z ukrycia wyskakują z siekierami w rękach Arkadij Wajspapier i Jehuda Lerner. Pierwszy uderza Wajspapier, Lerner poprawia siekierą. Czapnik Mensce niespodziewanie zrywa się znad stołu i kłuje nożyczkami zwłoki Niemanna, wykrzykując imiona swej żony i dzieci zagazowanych w Sobiborze. Nie można go uciszyć. Konspiratorzy kneblują go i zamykają w komórce. Wajspapier odnosi Peczerskiemu pierwszy zdobyczny pistolet.

Kwadrans później do przymiarki nowych oficerek zjawia się u szewców szef ukraińskich strażników esesman Graetschutz. Mistrz Icchak udaje, że ściąga mu buty, i silnie łapie za nogi. Wajspapier i Lerner sierkierami rozłupują głowę hitlerowca. Toivi Blatt w tym czasie zawiadamia esesmana Josefa Wolfa, że komando ubraniowe odłożyło mu z rzeczy zagazowanych nowiutki czarny skórzany płaszcz. Gdy Niemiec wkłada ręce do rękawa, jest bezbronny. Więzień Cybulski tnie go siekierą, inni dobijają nożami. W garażach śmiertelny cios siekierą inkasuje esesman Walter Ryba, który napędził konspiratorom tyle strachu. Pod ciosami siekier padają kolejni, zwabiani w ustronne miejsca, esesmani. Przed 17.00 rosyjski Żyd Szubajew przecina obozowy kabel telefoniczny.

Szlomo Szmajzner zakrada się do baraku Ukraińców. W ich pokojach znajduje karabiny i pasy z kilkoma nabojami. Niemcy nie ufają Ukraińcom, wydają im na służbę tylko po parę naboi. Szmajzner szamoce się z karabinami – nie umie zabezpieczyć ich zamków. W końcu 2 chowa do blaszanej rury, trzeci owija kocem i wychodzi. Szczęśliwie mija wewnętrzny posterunek Ukraińców i przynosi karabiny do stolarni.

Zbliża się pora wieczornego apelu. Zewsząd maszerują na plac apelowy grupy nieświadomych niczego więźniów. Każda śpiewa jakąś piosenkę. Załoga SS dotrze na plac dopiero po sformowaniu przez więźniów równych szeregów. Nieoczekiwanie przed rozpoczęciem apelu na placu pojawia się SS-Unterscharführer Gaulstich. To uniemożliwia konspiratorom powiadomienie 600 współwięźniów, że powstanie właśnie się zaczęło. Jeden z konspiratorów nie traci zimnej krwi. Prosi Gaulsticha do baraku, rzekomo w sprawie uszkodzonej pryczy. W baraku jedno uderzenie siekierą załatwia sprawę.

Peczerski poleca kapo Pożyckiemu gwizdać na apel. Wśród ustawiających się więźniów wieść o powstaniu rozchodzi się błyskawicznie. Wielu zszokowanych Żydów nie wierzy w szansę ocalenia. Wracają do baraków, wyciągają ukryte przed Niemcami białe szale modlitewne znalezione w bagażach zagazowanych i zaczynają odmawiać kadisz, modlitwę za zmarłych – czyli za siebie.

Ale większość jest gotowa walczyć pod rozkazami Peczerskiego.

Jeden z Ukraińców przypadkiem wchodzi do obozowego biura i dostrzega jednego z zabitych esesmanów. Strażnik podbiega do esesmana Bauera i krzyczy: „Deutsche kaputt!”. Bauer bez namysłu wyciąga pistolet i strzela do 2 więźniów wyładowujących z ciężarówki skrzynki z wódką.

Strzały słyszą w obozie wszyscy: więźniowie, Niemcy i strażnicy ukraińscy. Peczerski pojmuje, że już nie ma mowy o zaskoczeniu reszty obozowej załogi. Nie traci jednak zimnej krwi. Występuje przed szereg. Mówi, że większość Niemców w obozie została zabita, że nie ma odwrotu, a oni sami, czy przeżyją czy nie, zostaną pomszczeni przez Związek Sowiecki. Na koniec woła tak, jak go uczono w Armii Czerwonej: „Naprzód, towarzysze! Za Stalina! Śmierć faszystom!”.

Większość więźniów rzuca się w kierunku głównej bramy obozu. Niestety, esesman Frenzel, który pół godziny wcześniej szczęśliwie uniknął ciosu siekierą, sprawnie gromadzi ocalałych Niemców i zszokowanych Ukraińców. Po chwili ich ogień masakruje biegnących w stronę bramy. Padają dziesiątki zabitych i rannych.

W miotającym się tłumie więźniów spokój zachowuje Szlomo Szmajzner. Spokojnie celuje ze zdobycznego karabinu i pięknym strzałem strąca Ukraińca z centralnej wieży.

Spora grupa więźniów mimo ostrzału strażników obchodzi 2 linie ogrodzenia z drutu kolczastego, rów z wodą i łopatami rozrywa drut ostatniego, 3. ogrodzenia. Wokół ziemia aż gotuje się od uderzeń pocisków. Tłum więźniów rzuca się w dziurę, inni, nie chcąc czekać pod kulami, wspinają się na ogrodzenie, które wali się pod ich ciężarem. Plan Peczerskiego przewidywał wysadzenie szerokiego na 15 m pola minowego rzucaniem cegieł, ale nikt nie ma na to czasu. Więźniowie biegną co sił. Co chwila eksplozja rozrywa któregoś z nich.

Padające ogrodzenie przygniata jednego z konspiratorów: Toiviego Blatta. Drut kolczasty wbija się w jego płaszcz i unieruchamia go. Po plecach Blatta biegną dziesiątki spanikowanych więźniów. Blatt bezradnie patrzy, jak rozrywają ich miny, jak jeden po drugim padają od kul Ukraińców. Z zazdrością widzi, że dziesiątki więźniów dobiegają do zbawczego lasu.

Zrozpaczony Blatt wpada na zbawczy pomysł. Rozpina guziki i po prostu wyślizguje się z okręconego drutem płaszcza. Omija leje po minach, przebiega pod kulami łąkę za ogrodzeniem i dołącza do 300 więźniów, którym udało się wyrwać z piekła Sobiboru.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.