12 kwietnia 1961 roku to ważna data dla podboju kosmosu przez człowieka. Tego dnia Jurij Gagarin przebywał w przestrzeni kosmicznej przez 108 minut. W. Kalicki tak opisuje tamto wydarzenie:

O 3.00 w nocy do tzw. domku gościnnego niedaleko od kosmodromu Bajkonur zachodzi Siergiej Pawłowicz Korolow, główny konstruktor radzieckiego programu lotów kosmicznych, genialny inżynier i organizator. Zaplanowany na dziś lot pierwszego człowieka w kosmos to w dużym stopniu jego osobisty sukces. Korolow cichutko, na palcach, wchodzi do domku, na widok obsługi kładzie palec na ustach, na końcu korytarza otwiera drzwi do niedużego pokoju i patrzy na 2 mężczyzn śpiących smacznie w łóżkach pod ścianami. To Jurij Gagarin i jego dubler German Titow. Śpią już 5. godzinę.

Korolow cicho wychodzi i jedzie gazikiem na wyrzutnię rakietową, gdzie technicy zaczęli właśnie sprawdzanie urządzeń rakiety nośnej i statku „Wostok-1”.

O świcie do domku kosmonautów wchodzi sprzątaczka ośrodka kosmicznego Kławdia Akimowna i zostawia dla kosmonauty bukiet dzikich polnych tulipanów. Obsługa domku zanosi kwiatki do pokoju kosmonautów i stawia na stoliku Gagarina.

O 5.30 lekarz Jewgienij Karpow budzi Gagarina i Titowa.

 – Jak się spało? – pyta Karpow.

 – Tak jak nas uczyli – odpowiada Gagarin, który boi się, że najdrobniejsze odstępstwo od regulaminu, najmniejszy brak entuzjazmu może spowodować, że jego miejsce w ostatniej chwili zajmie Titow.

Tak samo Gagarin zachowuje się przy śniadaniu. Na stół podano Gagarinowi i Titowowi wyłącznie kosmiczne papki w tubkach. Titow, który uwielbia mięso, ostentacyjnie krzywi się i pyta, czy nie ma czegoś normalnego do jedzenia.

Gagarin zachwyca się śniadaniem.

 – Dawno nie jadłem czegoś tak smacznego! Cudo, nie pasztet. Ech, do domu by wziąć z dziesiątkę takich tubek, Wala by się ucieszyła – mówi przesadnie głośno.

Wala to żona Gagarina.

Po śniadaniu główny konstruktor bierze Gagarina na stronę. Widać, że Korolow jest straszliwie zmęczony, ledwie trzyma się na nogach. Powoli tłumaczy Gagarinowi, co ma robić w razie rozmaitych awarii i nieprzewidzianych sytuacji. Tych rad nie ma w oficjalnych procedurach, których na pamięć uczyli się kandydaci na kosmonautów – stary lis Korolow wolał nie zostawiać na papierze zbyt wielu śladów, że dziewiczy lot człowieka w kosmos jest tak naprawdę obarczony dużo większym ryzykiem, niż oficjalnie podano władzom.

Gdy w radzieckim kierownictwie politycznym zapadła decyzja o włączeniu się ZSRR w wyścig ze Stanami Zjednoczonymi w eksplorowanie kosmosu, spośród najlepszych pilotów myśliwskich wybrano 20 spełniających warunki podane przez głównego konstruktora Korolewa: wiek 25–30 lat, wzrost nie więcej niż 170 cm, waga do 72 kg, no i legitymacja partyjna, o właściwym pochodzeniu społecznym nie mówiąc (to były już wymogi najwyższych władz). Potem z tych 20 wybrano 6 najlepszych. O tym, że poleci Gagarin (który do partii komunistycznej wstąpił pospiesznie latem zeszłego roku), a German Titow zostanie jego dublerem, gotowym zastąpić go w razie niedyspozycji, komisja państwowa zadecydowała dopiero przed 4 dniami. O pierwszeństwie Gagarina zadecydowało m.in. jego pochodzenie – ojciec był stolarzem, matka – dojarką w kołchozie, zaś Titow pochodził z rodziny nauczycielskiej.

Radziecki wywiad poinformował głównego konstruktora, że Amerykanie planują swój lot załogowy w kosmos na 20 kwietnia. Pod naciskiem najwyższych czynników Korolow zdecydował się wysłać pierwszego kosmonautę na orbitę okołoziemską między 11 a 17 kwietnia; w końcu stanęło na 14.

Z powodu pośpiechu mnóstwa urządzeń i wyposażenia statku „Wostok-1” nie zdołano zbudować. Korolow z zimną krwią zrezygnował z systemu ratunkowego, umożliwiającego ocalenie kosmonauty w razie poważnej awarii podczas startu, oraz z systemu miękkiego lądowania statku kosmicznego (kosmonauta musi zatem skakać ze spadochronem z pędzącej kapsuły statku na wysokości 7 km). A na koniec na polecenie Korolowa usunięto zamontowany już w statku kosmicznym drugi, na wypadek awarii pierwszego, system hamowania na orbicie. Z obliczeń wyszło bowiem, że bez hamowania „Wostok-1” i tak po upływie 10 dób pod wpływem siły grawitacji wejdzie w gęste warstwy atmosfery i zostanie wyhamowany.

Także najwyższe władze partyjne ZSRR przygotowały się do lotu. Agencja TASS otrzymała 3 przygotowane zawczasu oświadczenia radzieckich władz. Pierwsze z nich zawiadamiało o wysłaniu przez ZSRR statku kosmicznego na orbitę okołoziemską z człowiekiem na pokładzie. Ogłoszone ma być ono tuż po pomyślnym starcie „Wostoka-1” i ma ułatwić organizację ewentualnej późniejszej akcji ratunkowej („Wostok-1” ma przecież lecieć nie tylko nad terytorium ZSRR, ale także nad centralną Afryką i Turcją) oraz zapobiec oskarżeniom pod adresem Kremla o wysłanie na orbitę kosmonauty w celach wojskowych, wywiadowczych. Drugie z oświadczeń zawiadamia o pomyślnym powrocie kosmonauty na Ziemię. Trzecie oświadczenie przygotowano na wypadek nieosiągnięcia przez rakietę nośną przewidywanej mocy i wynikłego stąd przymusowego wodowania statku kosmicznego w Pacyfiku – ono także, podobnie jak pierwsze oświadczenie, ma ułatwić ewentualną akcję ratunkową. Potencjalna katastrofa i śmierć Gagarina mają pozostać tajemnicą państwową.

Teksty tych oświadczeń zaaprobowało wczoraj Prezydium KC KPZR.

Technicy ubierają kosmonautów. Pierwszego odziewają Titowa. Urządzenia klimatyzacyjne wewnątrz skafandra można podłączyć dopiero w autobusie jadącym na wyrzutnię, więc Gagarin ma być ubrany tak późno, jak tylko to możliwe – żeby się nie spocił. Ale w końcu nadchodzi jego czas. Najpierw – jasnobłękitna bielizna z włókien sztucznych. Na wierzch – jaskrawopomarańczowy kombinezon, pozwalający kosmonaucie żyć i pracować w próżni. Na głowę – wielki biały hełm z wielkimi czerwonymi literami: „CCCP”.

W autobusie Gagarin zajmuje miejsce kosmonauty. Zawiedziony, ponury Titow siada z tyłu. Urządzenia podające im do skafandrów tlen i energię elektryczną działają bez zarzutu.

Na kosmodromie autobus zatrzymuje się, kosmonauci zdejmują hełmy – znów przez pewien czas będą odłączeni od zasilania i klimatyzacji.

Na płycie startowej, przed rakietą, Gagarin odwraca się.

 – Do zobaczenia, Ziemio! Do zobaczenia, przyjaciele! – woła i macha ręką.

Potem wjeżdża windą na wysokość luku okrągłej kabiny.

 – No i jak? – inżynier startowy pyta technika montażystę.

 – Wszystko w porządku, w pierwszym gatunku – odpowiada montażysta.

 – No to siadamy – mówi inżynier i wpycha Gagarina do kabiny.

Kosmonauta ze zdziwieniem stwierdza, że w środku pachnie wiosennym stepem, a nie, jak zwykle, zaduchem smarów, tworzyw sztucznych, metali. Technicy otworzyli luk na dłużej, niż przewidywała instrukcja.

Technicy podłączają skafander do klimatyzacji i interkomu. O 7.10 Gagarin, który ma w eterze kryptonim „Kiedr” (Cedr), po raz pierwszy łączy się z centrum kontroli lotu „Zaria” (Jutrzenka). Centrum kontroli lotu tak naprawdę jest centrum sterowania. Radzieccy naukowcy nie mają pojęcia, czy w stanie nieważkości kosmonauta nie straci przytomności, ani czy nie opadną go jakieś halucynacje – loty testowe zwierząt, z suczką Zwiezdoczką (Gwiazdką) na czele, tego problemu nie rozstrzygnęły. Na wszelki wypadek „Wostok-1” jest całkowicie sterowany z Ziemi. Kosmonauta, by przejąć stery, musi rozerwać zapieczętowaną kopertę z kodem i wstukać go w klawiaturę na panelu. Część kodu musi otrzymać przez radio z ośrodka kierowania.

Gagarin sprawdza systemy skafandra. „Zaria” uprzejmie puszcza mu w tym czasie na drugim kanale relaksującą muzykę.

 – Juriju Aleksiejewiczu, chcę wam tylko przypomnieć, że po ogłoszeniu gotowości minie jeszcze sześć minutek, zanim zacznie się lot. Tak że nie denerwujcie się – napomina przez mikrofon „Zarii” główny konstruktor Korolow.

Mijają kwadranse, zbliża się start. O 9.07 Korolow mówi do Gagarina:

 – „Cedr”, dajemy zapłon.

 – Rozumiem, dajecie zapłon – odpowiada Gagarin.

 – Stopień wstępny… pośredni… główny… wznoszenie! – krzyczy Korolow.

 – Pajechali! [Ruszamy!]. Szum w kabinie słychać słabo. Wszystko idzie normalnie, samopoczucie dobre – melduje Gagarin.

Ale po chwili już nie jest normalnie. Radiowe sterowanie statkiem z Ziemi zawodzi i silniki trzeciego stopnia rakiety nośnej pracują za długo. Statek kosmiczny osiąga orbitę, której apogeum jest wyższe o 100 km od apogeum zaplanowanej trajektorii lotu. W razie awarii silników hamujących naturalne zejście z orbity do gęstszych warstw powietrza, zdolnych wyhamować statek, może potrwać od 20 do 50 dni, a Gagarin ma zapas żywności w tubkach i wody na 7 dni. „Zaria” nie zawiadamia kosmonauty o kłopocie.

Na orbicie Gagarin je z tubek, pije, wygląda przez luk i usiłuje zapisywać wrażenia ołówkiem w notatniku. Ołówek szybko wymyka się mu z palców i dziarsko płynie przez kabinę. Gagarin przechodzi na nagrywanie wrażeń na szpulowy magnetofon.

W zaplanowanym momencie włączają się silniki hamujące projektu inż. Isajewa. Ale działają zbyt słabo. W rezultacie „Wostok-1” zaczyna wirować wokół osi z prędkością jednego obrotu na sekundę. Gagarin jest dobrze przygotowany fizycznie, wytrzymuje to. Ale, co gorsza, zbyt słabe działanie silnika hamującego nie uruchamia prymitywnej automatyki statku i uniemożliwia oddzielenie okrągłej kapsuły lądującej od reszty statku. Na szczęście po wejściu w gęstsze warstwy atmosfery wirowanie ustaje, a fatalny przewód ulega przepaleniu i oba człony odłączają się. Kapsuła lądująca straszliwie nagrzewa się, Gagarin widzi, jak po iluminatorze płyną strużki stopionego metalu z zewnętrznej powłoki kapsuły, ale w środku temperatura jest znośna.

Na wysokości 7 km nad Ziemią Gagarin odpala system katapultujący – statek nie ma przecież możliwości miękkiego lądowania. Kapsuła i kosmonauta opadają oddzielnie, na spadochronach. Ale w kombinezonie Gagarina zacina się zawór, który teraz, pod odłączeniu od pokładowej klimatyzacji, ma wpuszczać do kombinezonu świeże powietrze. Kosmonauta dusi się, zaczyna tracić przytomność. Na szczęście na niższej wysokości, gdzie ciśnienie atmosferyczne jest wyższe, zawór uruchamia się.

To nie koniec kłopotów. Zmiana trajektorii lotu spowodowała, że Gagarin zamiast wylądować 110 km od Stalingradu, opada niedaleko miasta Engels w obwodzie saratowskim. Co gorsza, leci prosto w wody Wołgi. Jeśli spadnie do rzeki, utonie. Na szczęście Gagarin jest doskonale wyszkolonym spadochroniarzem i manipulując linkami sterującymi, oddala się o 1,5 km od Wołgi.

108 minut po starcie opada na ziemię.

Odpina spadochron, zdejmuje hełm. Widzi biegnącą ku niemu kobietę z małą dziewczynką. To żona tutejszego leśnika Anna Timofiejewna Tachtarowa ze swoją 6-letnią wnuczką Ritą. Kobieta biegnie coraz wolniej, wreszcie na widok dziwnego jaskrawopomarańczowgo kombinezonu staje w miejscu i najwyraźniej chce uciekać.

 – Swój, towarzyszko, swój – woła Gagarin.

Wczesnym wieczorem ulicami Moskwy idą rozentuzjazmowane tłumy. Nad ich głowami powiewa mnóstwo zaimprowizowanych plakatów i transparentów – na przygotowanie oficjalnych, zatwierdzonych przez władze, zabrakło czasu.

Jeden z moskwian dźwiga wielki plakat z dykty: „Wsie w kosmos!” (Wszyscy w Kosmos!).

Nikt się nie dziwi.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.