10 sierpnia 1628 zatonął flagowy okręt wojenny króla Szwecji. W. Kalicki tak wspomina o tych wydarzeniach:

Ok. południa na nabrzeżach Sztokholmu zbierają się tłumy. Dzień jest ciepły, słoneczny, wieje słaby wiatr. Po godz. 14.00 na Skeppsbron i Soedermalm tłoczą się już tysiące gapiów. W każdym oknie kamienic mieszczańskich na Skeppsbron widać mrowie głów. Wkrótce będzie co oglądać – „Vasa”, największy na Bałtyku okręt wojenny, z którym żadna jednostka bojowa w tej części Europy nie może się równać, wyruszy spod pałacu królewskiego w swą dziewiczą podróż. „Vasa” to tzw. okręt królewski – największy okręt w szwedzkiej flocie.

Jest co oglądać. 57-metrowy dębowy kadłub wygląda jak skrzyżowanie twierdzy ze wspaniałym pałacem. Lufy najcięższych, 24-funtowych, odlanych z brązu dział wystają z furt artyleryjskich dwóch najniższych pokładów działowych. Na każdej z pomalowanych na czerwono pokryw furt znajdują się złote maski zastygłych w przerażającym grymasie lwich pysków. Ale najwspanialszy lew czai się do skoku na galionie – wielka figura z rozwianą grzywą symbolizuje cnoty okrętu i jego załogi: siłę oraz odwagę.

Ale gapie wpatrują się przede wszystkim w rufę. Wysoka, wąska pawęż z dwoma szeregami ozdobnych okien, od szczytu do linii pokładu pokryta szczelnie wspaniałymi płaskorzeźbami, przypomina raczej patrycjuszowską kamienicę – tylko gdzie znaleźć domy tak wspaniale zdobione? Na szczycie pawęży wszystko jest jasne: pod ogromną latarnią widać z daleka skromny snopek zboża pod królewską koroną podtrzymywaną przez 2 cherubiny. To herb Wazów. Ale niżej, pomiędzy ozdobnymi drewnianymi pilastrami, kłębi się tłum rzeźbionych postaci: to Tryton, syn greckiego boga Posejdona, grecki heros Herkules z lwią skórą na biodrach i pokonanym strażnikiem Hadesu Cerberem, dalej 9 bohaterów: mityczny grecki Hektor, biblijny Dawid, Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar, starotestamentowy Jozue i Juda Machabeusz, król Artur, Karol Wielki i krzyżowiec Godfryd de Bouillon. Obok wspaniała płaskorzeźba smoka z rozdziawioną paszczą, dalej odrąbana ogromna ludzka głowa z napisem „Tiberius”, deptana sandałem mężczyzny w rzymskiej tunice, uwieńczonego liśćmi laurowymi. I jeszcze grecki bóg morza Nereus, Tetyda, mityczna matka Achillesa, oraz straszliwa głowa topielca z węgorzami wypełzającymi z pustych oczodołów, nosa i ust. A do tego niezliczone mrowie mniejszych i większych tarcz herbowych, snopów Wazów, delfinów, wielorybów i najważniejszych – lwów, lwic, lwiąt i lewków. Lew to ulubione zwierzę tego, co „Vasę” raczył zamówić – króla Szwecji Gustawa II Adolfa Wazy, a to dlatego że w Europie coraz częściej nazywany jest on „Lwem Północy”.

Miłościwie panujący król Gustaw II Adolf zasłużenie cieszy się sławą utalentowanego wojownika. Od czasu gdy wstąpił na tron w roku 1611, w wieku 16 lat, udało mu się zakończyć wojnę z Rosją, gruntownie zreformować system polityczny w państwie oraz armię i uderzyć na polskie posiadłości nad Bałtykiem. Zwycięsko zakończył kampanię w Inflantach i Kurlandii w latach 1621–1626. Przed 2 laty znów ruszył do boju. Potężna flota 125 okrętów i statków transportowych przewiozła jego 14-tysięczną armię do Pilawy. Szwedzi zdobyli wkrótce kilkanaście mniejszych miast, w tym Elbląg, Malbork, Tczew, i oblegli Gdańsk. Jesienią zeszłego roku Gustaw Adolf pobił pod Gniewem armię króla polskiego Zygmunta III Wazy. Sukcesy odnosili Szwedzi także w Inflantach, gdzie Litwini pod wojewodą smoleńskim Aleksandrem Gosiewskim nie byli w stanie stawić im czoła. Dopiero pojawienie się na Pomorzu wojsk kwarcianych hetmana Stanisława Koniecpolskiego poprawiło sytuację Rzeczypospolitej. W zeszłym roku inicjatywa przeszła w ręce wojsk polskich – Szwedzi wyparci zostali na wschód od dolnego biegu Wisły.

Powodzenie wojny z Polską zależy w równym stopniu od wyszkolenia, dyscypliny, siły ognia batalionów szwedzkiej piechoty, co od potęgi szwedzkiej floty. Panowanie okrętów Gustawa Adolfa na Bałtyku umożliwia skuteczne zaopatrywanie armii walczącej z Rzeczpospolitą i wysadzanie zaskakujących Polaków desantów morskich – tak właśnie zdobyli Szwedzi Oliwę i Puck. Doskonale rozumie to szwedzki monarcha, który lubi powtarzać wymyśloną przez siebie maksymę: „Losy Szwecji zależą od Boga, a zaraz po nim od jej floty”.

A tymczasem świeżo rozbudowana flota polska poczyna sobie coraz śmielej. Wiosną zeszłego roku polskie okręty walnie przyczyniły się do odbicia Pucka z rąk Szwedów, potem koło Łeby stoczyły potyczkę z silniejszą eskadrą szwedzką, bez strat własnych, pomyślnie przerwały jej blokadę i dopłynęły do Gdańska. A w listopadzie zeszłego roku polska flota adm. Arenda Dickmanna rozgromiła szwedzką eskadrę wiceadm. Nilsa Stiernskoelda pod Oliwą i uwolniła blokowany od morza Gdańsk.

To poważne ostrzeżenie dla Szwecji, ale Gustaw II Adolf już przed 3 laty przewidział konieczność radykalnego wzmocnienia swej floty. W styczniu 1625 roku wezwał do siebie głównego budowniczego Stoczni Królewskiej Henrika Hybertssona, z pochodzenia zresztą Holendra, i zlecił mu zbudowanie 4 okrętów wojennych. Największy miał nosić imię dynastii panującej – „Vasa”.

Król zażądał zbudowania okrętu tak wielkiego i tak szybkiego, jaki jeszcze po Bałtyku nie pływał. Stosunek jego długości do szerokości miał wynieść 4:1, podczas gdy normą są proporcje 3:1. Hybertsson pokazał monarsze model smukłego okrętu zbudowanego niedawno w Holandii dla francuskiego księcia de Guise. Gustaw Adolf zaakceptował jego kształty, zażądał jednak, by wymiary jego okrętu znacznie powiększyć, zaś nadbudówki wzmocnić.

Jesienią 1625 roku drwale zaczęli ścinać specjalnie, przez dziesiątki lat kształtowane dęby na konstrukcję kadłuba. Ostatnich kilka tygodni trwało wyposażanie okrętu. Żurawie przenosiły na pokład amunicję, żywność: 350 beczek chleba, 50 beczek suszonego dorsza i śledzia, 30 beczek suszonego węgorza, 30 beczek zboża, 100 beczek suszonego i solonego mięsa, 50 beczek mąki, 30 beczek grochu i podstawę diety marynarzy – 1300 beczek piwa. Na dno okrętu załadowano balast – 120 t sporych kamieni.

Z tym balastem jest problem. Przed paru tygodniami dowódca królewskiej floty adm. Klas Fleming zarządził próbę stateczności „Vasy”. 30 ludzi przebiegało wtedy z jednej burty na drugą. Po pierwszym przebiegnięciu okręt przechylił się na głębokość jednej klepki poszycia kadłuba, po drugim – na głębokość 2 klepek, po trzecim – na głębokość 3 klepek. W tym momencie admirał przerwał próbę, bo okręt by zatonął. Obecny przy tym nawigator Joeran Matsson powiedział admirałowi, że to skutek błędów konstrukcyjnych. Obsesyjna chęć króla posiadania okrętu najszybszego na świecie zaowocowała zbudowaniem jednostki za wąskiej, o wyraźnie zbyt smukłej części podwodnej. Na domiar złego rozbudowana, obciążona ozdobami i niebotycznie wysokimi masztami część nawodna okrętu jest cięższa od części podwodnej. Admirał nie przejął się tym i doradził dołożenie balastu.

Ale balastu dołożyć już nie można. Dolne furty dział wystają ledwie 3,5 stopy nad powierzchnię wody! Admirał znalazł tylko jedną radę: „Będzie dobrze, nie przejmować się!”.

Na nabrzeżu kłębi się coraz gęstszy tłum. Króla nie ma w Sztokholmie, walczy z Polakami w Prusach, ale i tak panuje tu nastrój radosnego podniecenia. Nowy okręt ogromnie wzmocni flotę, która i bez niego, miesiąc temu, rozbiła na Wiśle, pod Latarnią, polską flotę – tę samą, która wcześniej zwyciężyła pod Oliwą.

Na pokład przepychają się marynarze, ich rodziny oraz oddział piechoty morskiej. Krótko po 15.00 kapitan Soefring Hansson daje rozkaz odbicia od nabrzeża. Spora szalupa wywozi kotwicę okrętu i zatapia ją, po czym marynarze na „Vasie” wielkim kabestanem wybierają linę. Okręt powoli, majestatycznie sunie wzdłuż nabrzeża z wiwatującymi tłumami. Ale coś niepokoi dowódcę artylerii kpt. Erika Joenssona. Gdy kilkudziesięciu marynarzy przechodzi na burtę od strony nabrzeża, by pomachać zostającym tam bliskim, okręt niebezpiecznie przechyla się. Joennson natychmiast zbiega pod pokład – jest pewien, że urwało się któreś z najcięższych dział i na swoim wózku przetoczyło się na drugą burtę. Ale nie, na pokładzie artyleryjskim wszystko jest w porządku. Ki diabeł?

Na wysokości Stadsgarden kpt. Hansson obraca dziób „Vasy” na wschód, tam gdzie okręt ma popłynąć. Marynarze wybierają obie kotwice, stawiają fokmarsl, grotmarsl, fok i bezanżagiel. Lekki wiatr wypełnia żagle. Po rzuceniu rufowej cumy „Vasa” dostojnie sunie po gładkiej jak lustro wodzie. Tę część akwenu zasłaniają od wiatru wysokie skały Soeder.

Kpt. Hansson jest coraz bardziej zafrasowany. Okazuje się, że „Vasa” kiepsko słucha steru. 2 działa okrętu oddają salut pożegnalny. „Vasa” wypływa za skały Soeder. W żagle uderza nagły podmuch z prawej burty. Okręt nieoczekiwanie kładzie się mocno na burtę zawietrzną, ale wiatr słabnie i „Vasa” wraca do pionu. Po chwili jednak wiatr dmie znów. „Vasa” pochyla się, bardzo niebezpiecznie, bo do otwartych furt działowych brakuje falom już tylko 2 stóp.

Gdy wiatr cichnie, okręt prostuje się, a kapitan poleca zluzować szoty. Ale liny zacinają się w blokach – właśnie dlatego że wiatr jest tak słaby. Gdy marynarze przeciągają liny rękoma, po raz trzeci w prawą burtę uderza silny podmuch. Okręt pochyla się tak bardzo, ze woda sięga niemal furt działowych. Kpt. Joensson w mgnieniu oka pojmuje, że „Vasa” sam nie podniesie się. Krzyczy: „Przeciągnąć działa na nawietrzną!”. Marynarze zwalniają wózki dział z mocowań i ze straszliwym wysiłkiem pchają i ciągną je w poprzek silnie pochylonego pokładu. Nagle kilka dział na prawej burcie urywa się z mocowań i stacza na prawą, miażdżąc wszystko po drodze. Wybucha panika, marynarze rzucają się do wyjść. Woda wlewa się przez furty armatnie. W kilka minut wspaniały okręt na oczach tłumów znika pod wodą. Asystujące „Vasie” łodzie ratują dziesiątki rozbitków, ale na dno idzie ponad 50 członków załogi.

Opracowano na podstawie książki Włodzimierza Kalickiego „Zdarzyło się” wydanej w Krakowie 2014 roku przez wydawnictwo Znak Horyzont.